Nie pozwolimy, by Putin wygrał tę wojnę

ROBERT PSZCZEL, analityk, b. dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie: Reakcja na incydent w Przewodowie pokazała, że Polacy potrafią działać ze zrozumieniem dla powagi sytuacji, nie narażając sojuszników. To ważne na przyszłość.

21.11.2022

Czyta się kilka minut

Ćwiczenia „Niedźwiedź 22” z udziałem wojsk NATO z Polski, USA i Wielkiej Brytanii w Nowej Dębie, 22 września 2022 r. / DAVID DUMAS / US ARMY
Ćwiczenia „Niedźwiedź 22” z udziałem wojsk NATO z Polski, USA i Wielkiej Brytanii w Nowej Dębie, 22 września 2022 r. / DAVID DUMAS / US ARMY

MARCIN ŻYŁA: Tragiczny incydent w Przewodowie, gdzie 15 listopada pocisk ukraińskiej obrony przeciwlotniczej zabił dwie osoby, był testem reakcji dla polskich władz. Czy go zdały?

ROBERT PSZCZEL: W dużym stopniu tak. Podczas sytuacji kryzysowych nie ma uniwersalnego algorytmu działania. Pierwsza zasada brzmi: nie podejmować decyzji za szybko ani nie zaniechać podejmowania innych, niezbędnych – zanim nie ustali się faktów. Oczywiście, niektóre zagrożenia, np. atak cybernetyczny, wymagają reakcji „z automatu”. Ale w sytuacji, o której rozmawiamy, najważniejsze były rozwaga oraz wstrzymanie się od pochopnych komunikatów i decyzji.

W Biurze Bezpieczeństwa Narodowego zwołano pilną naradę władz i dowództwa armii. Prezydent rozmawiał z szefem NATO, przywódcami Stanów Zjednoczonych, Ukrainy, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Podniesiono gotowość bojową niektórych jednostek wojska.

Gdybym miał wytknąć błąd, powiedziałbym, że za długo czekano z wydaniem choćby wstępnego komunikatu na temat tego, co się stało. Takiego, który mógłby powstrzymać nerwową reakcję niektórych mediów. Przestrzeń informacyjna nie znosi próżni.

Nad Polską latają samoloty rozpoznania elektronicznego NATO, wzdłuż granicy z Rosją i Białorusią mamy amerykańskie stacje nasłuchowe. Chyba od razu było wiadomo, że pocisku nie wystrzelono z żadnego z tych państw?

Nawet dostępne od razu informacje trzeba sprawdzać. Wiosną 1999 r., podczas operacji w byłej Jugosławii samolot NATO omyłkowo zbombardował szpital. Był to poważny incydent – wyznaczonym celem ataku było lotnisko wojskowe. Pilot wszystko zrobił prawidłowo: uruchomił wyrzutnię nad właściwym celem, ale mechanizm spustowy zaciął się na kilka sekund, nieszczęśliwie odblokowując się, gdy samolot był nad szpitalem. Ale nawet po usłyszeniu relacji pilota i sprawdzeniu danych pokładowych czekano z konkluzją. Podano ją, gdy wszystko było jasne.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

WOJCIECH PIĘCIAK: ROSJA NIE ZNA SŁOWA „POKÓJ” >>>>


Obrona przestrzeni powietrznej jest w NATO systemem zintegrowanym, tzn. informacje spływają z różnych źródeł i są do dyspozycji wszystkich. Trzeba je połączyć w jedno. Po incydencie w Przewodowie kluczowe było sprawdzenie, czy są poszlaki, iż była to rakieta wystrzelona przez Federację Rosyjską, której celem było terytorium Polski. To oznaczałoby atak.

Czy incydent w Przewodowie był obserwowany na żywo?

Jestem o tym przekonany. Ale szczegóły to inna sprawa. Nawet gdybym miał na ten temat dokładną wiedzę, nie podzieliłbym się nią w rozmowie. Natomiast jeśli rozmawiamy o procedurach natowskich, to obrona powietrzna obejmuje różne elementy, w tym 14 samolotów AWACS – jeden z nielicznych systemów wojskowych, który jest wspólną własnością państw NATO, obsługiwaną przez personel z wielu krajów. To w praktyce wyklucza, że tylko jedno państwo – np. Stany Zjednoczone – posiada w takich sytuacjach stosowną wiedzę.

Pierwsze wypowiedzi Polaków i Amerykanów były powściągliwe.

Powtórzę: szkoda, że nieco wcześniej nie wydano pierwszego komunikatu. Ale to mniejszy grzech niż to, co by się zdarzyło, gdyby zaczęto spekulować lub ferować szybkie wyroki. Bo wtedy sojusznicy byliby postawieni przed faktem dokonanym.

Sprzyjał nam przypadek: przywódcy kluczowych państw NATO byli razem na szczycie G20 na Bali. Prezydent Joe Biden szybko zwołał naradę, w świat popłynął komunikat, że nie przesądza się o niczym, ale wyrażona jest pełna solidarność z Polską. Od swoich kontaktów w Brukseli wiem, że w NATO odnotowano polską powściągliwość i spokój jako coś pozytywnego.

To ważne?

Nieco upraszczając: gdybyśmy podnieśli niepotrzebne larum, kolejnym razem – gdyby działo się coś poważniejszego – patrzono by na to bardziej sceptycznie.

Dobrze, że nie uruchomiliśmy procedury zapisanej w art. 4 traktatu waszyngtońskiego?

W przypadku bezpośredniego zagrożenia dla integralności terytorialnej i bezpieczeństwa państwo członkowskie może zażądać zwołania specjalnego posiedzenia Rady Północnoatlantyckiej. Co ciekawe, w czasach zimnej wojny ani razu nie skorzystano z takiej możliwości. Natomiast po 2003 r. artykuł 4 uruchomiono siedmiokrotnie, w tym dwa razy na wspólny wniosek Polski i innych państw – po rosyjskiej aneksji Krymu i inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r.

16 listopada, czyli nazajutrz po incydencie w Przewodowie, w Brukseli i tak miało się odbyć cotygodniowe spotkanie ambasadorów państw NATO. Myślę, że oficjalne uruchomienie artykułu 4 przez Polskę byłoby rodzajem politycznej eskalacji. Uznano, że nie byłoby to korzystne. Po naradzie sekretarz generalny Sojuszu ogłosił, że nie ma informacji, iż był to rosyjski atak. I że nie ma sygnałów, aby takowy atak groził teraz NATO.

Dlaczego do polskiego MSZ wezwano ambasadora Rosji?

Tamtego dnia Rosja wystrzeliła na cele ukraińskie prawie sto rakiet, fałszywie potem zapewniając, że celem żadnej z nich nie był rejon graniczący z Polską. Wezwanie ambasadora nie było niczym dziwnym – głównym powodem tragedii w Przewodowie były ataki, którymi zresztą Rosja się chwaliła. Zginęło dwóch obywateli Polski, było jasne, że trzeba żądać wyjaśnień.


NIELEGAŁOWIE SĄ WŚRÓD NAS. ROZMOWA Z BYŁYM SZEFEM SŁUŻBY WYWIADU WOJSKOWEGO

GENERAŁ RADOSŁAW KUJAWA: Rosyjska armia nie wraca do koszar. Myślenie w kategoriach dywersji jest trwałym elementem funkcjonowania jej zaplecza. Także w Europie >>>>


Przy okazji: przyspieszony, tchórzowski wyjazd Siergieja Ławrowa, szefa MSZ Rosji, ze szczytu na Bali był zapewne związany z planami nalotów na Ukrainę. Lepiej uciec, niż tłumaczyć się innym.

W Polsce pojawiły się zarzuty, że eksplozja rakiety to dowód na nieskuteczność obrony przeciwpowietrznej NATO.

Nie ma na świecie systemu, który w stu procentach zabezpieczyłby przed każdym atakiem. Ponadto, zintegrowany system obrony powietrznej państw NATO jest „zaprogramowany” na okoliczność konfliktu zbrojnego.

Aby przejść od rozpoznania do działań obronnych, w NATO potrzebne są dwie rzeczy. Po pierwsze, system wykrywa atak, a niekoniecznie niespodziewane incydenty. Po drugie, nie działa automatycznie – do podjęcia decyzji o czynnej odpowiedzi potrzebne są upoważnienia i decyzje zwierzchników cywilnych. W przypadku Przewodowa ten system po prostu nie był w pełni aktywny.

Tuż za granicą NATO toczy się wojna. To okazja do obserwowania, jak największy rywal Sojuszu prowadzi działania. Co widzimy?

Taka obserwacja to proces permanentny. Głównym zadaniem NATO jest zapewnienie „twardego” bezpieczeństwa wszystkim państwom członkowskich. Obserwacja testów nowej broni, przebiegu ćwiczeń jest w tej sytuacji czymś oczywistym.

Przykładem są rosyjskie groźby w zakresie potencjalnego użycia broni nuklearnej. W NATO śledzi się je z ogromną, detaliczną wręcz uwagą. Nawet w Rosji – rządzonej przez człowieka, który, ­delikatnie mówiąc, stracił nieco kontakt z rzeczywistością – wciąż funkcjonują pewne procedury. Broń nuklearna jest bronią masowego rażenia. Oznacza to również, że może być zagrożeniem dla państwa, które nią włada, jeśli niewłaściwie się z nią postępuje.

NATO to wszystko obserwuje i jak na razie właściwie odczytuje płynące z Rosji sygnały. Prezydent Stanów Zjednoczonych i sekretarz generalny NATO kilka razy podkreślali, że nie ma żadnych przesłanek świadczących o tym, że w Rosji rozpoczął się proces przygotowywania operacyjnego do użycia broni atomowej.

Wszystko to przypomina rzeczywistość zimnej wojny.

Prawda? To skomplikowana, nieoczywista rzeczywistość. Podam taki przykład: podczas zimnej wojny, kiedy Związek Sowiecki i Stany Zjednoczone uznały priorytet tzw. równowagi strategicznej, oba państwa zobowiązały się także do ograniczeń w zakresie rozmieszczenia systemu obrony przeciwpowietrznej. W logice „równowagi strachu” uznano, że jeśli jedna strona pójdzie za daleko w zabezpieczeniu się przed ewentualnym atakiem nuklearnym, to osiągnie przewagę, którą mogłaby wykorzystać w celach ofensywnych.

Od zimnej wojny sporo się zmienia, ale pewne zasady obowiązują nadal. I mówię o tym dlatego, że tutaj szczegóły mają znaczenie. Kluczowe są dokładna obserwacja i coś, co nazywamy „zbiorową mądrością sojuszników”. Kiedy byłem szefem Biura Informacji NATO w Moskwie, często walczyłem z rosyjskim mitem, że o wszystkim w Sojuszu decydują amerykańscy generałowie.

A nie decydują?

NATO jest organizacją polityczno-wojskową. Obowiązuje w niej prymat decydentów cywilnych nad wojskowymi. Jeśli sytuacja tego wymaga, generałowie mogą podjąć pewne działania automatycznie, ale muszą zostać do tego upoważnieni. Drugi „zawór bezpieczeństwa” to fakt, że sojuszników jest wielu, decyzje zapadają zaś jednomyślnie. Prawdopodobieństwo, że jeden kraj, choćby największy i dysponujący najlepszymi służbami, dokona błędnej oceny sytuacji, jest zawsze większe niż wtedy, gdy oceny dokonuje się wspólnie.

W Sojuszu docenia się nawet najmniejsze państwa. Np. Islandia nie ma sił zbrojnych ani nawet ministerstwa obrony. Na spotkaniach NATO reprezentuje ją ambasador. Islandczycy mają jednak znakomitych kontrolerów lotów – kiedy NATO prowadziło operację w Afganistanie, zarządzanie ruchem na lotnisku w Kabulu powierzono właśnie im. Z kolei np. Estończycy wyspecjalizowali się w obronie cybernetycznej.

A Polska?

Jest dużym krajem, posiada dostęp do morza, nie może więc pozwolić sobie wyłącznie na specjalizację – musi utrzymywać zdolności w zakresie wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Od czasów Układu Warszawskiego miała duże doświadczenie w operacjach pokojowych ONZ, co potem przydało się w różnych operacjach wojskowych pod dowództwem NATO lub koalicyjnych. Niezależnie od tego, jak oceniamy operację w Iraku, mało państw było tam gotowych przejąć odpowiedzialność za całą strefę.

Jesteśmy też bardzo wiarygodni, jeśli chodzi o deklaracje gotowości przyjścia z pomocą innym. Krótko po tym, gdy Szwecja i Finlandia ogłosiły chęć wstąpienia do NATO, gwarancji bezpieczeństwa udzieliła im Wielka Brytania. Mało kto zauważył, że podobną deklarację złożył premier Morawiecki. W marcu aż 94 proc. Polaków popierało członkostwo w NATO. Stosunkowo dużo wydajemy na siły zbrojne; są też szacunki, że pomoc Ukrainie, w różnych wymiarach, kosztuje nas 1 proc. PKB. To wszystko wzmacnia naszą pozycję.

Przeszliśmy długą drogę od lat 90. XX w. czy pierwszych lat członkostwa w NATO, gdy powątpiewano w nasze zdolności, oskarżano o antyrosyjskość lub żałowano, że „zmarnowaliśmy okazję, by siedzieć cicho” – jak prezydent Francji Jacques Chirac mówił o udziale w inwazji na Irak w 2003 r.

Reakcja na tragiczny incydent w Przewodowie pokazała, że Polacy potrafią zachować zimną krew, działać ze zrozumieniem dla powagi sytuacji, nie narażając sojuszników. To ważne na przyszłość.

Pamiętam połowę lat 90. w Brukseli i nasze wysiłki, aby przekonać państwa NATO, że Polska będzie do Sojuszu wnosiła znaczący wkład. Początki tej drogi były trudne. Mieliśmy wielu generałów – ale tylko czterech znało angielski. Zaproszenie nas do NATO otrzymaliśmy przede wszystkim dzięki skutecznym wysiłkom dyplomatycznym i konsensusie politycznym w kraju.

Dlaczego prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski i szef MSZ Dmytro Kułeba tak długo zaprzeczali, że na Przewodów spadła ukraińska rakieta?

Uważam, że niektóre wypowiedzi były zbyt emocjonalne. Pamiętajmy jednak o kontekście: w Przewodowe wydarzyła się tragedia, ale na Ukrainie codziennie giną dziesiątki ludzi. W momencie, kiedy padały pytania o rakietę, połowa ludzi w Kijowie siedziała w ciemnościach, w niskiej temperaturze.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

KATARZYNA PEŁCZYŃSKA-NAŁĘCZ, analityczka: Porażka w wojnie z Ukraińcami byłaby dla Rosjan nieprawdopodobnym upokorzeniem – z rąk młodszego brata, rozbijającym mity i zmuszającym do autorefleksji. Putin o tym wie. Dlatego wygraża bronią atomową >>>>


Problem zaczął się jednak, kiedy Polska, USA i cały Sojusz powiedziały, że wedle wstępnych analiz nie był to pocisk wystrzelony przez Rosjan, i że z tymi analizami zgadzają się wszystkie państwa NATO. Kwestionowanie tego przez Ukrainę nie wydawało się do końca zrozumiałe.

Tym bardziej dobrze się stało, że w tej sytuacji do Przewodowa dopuszczono ukraińskich ekspertów. Natomiast jeśli strona ukraińska ma dowody, które nie są znane państwom natowskim, to miała wystarczająco czasu, żeby je przedstawić.

Reakcja ukraińska jest dziwna tym bardziej, że margines wyrozumiałości dla zdarzenia w Przewodowie jest z polskiej i natowskiej strony bardzo szeroki.

Wiemy, że ostatecznie odpowiedzialna jest za to Federacja Rosyjska. Nikt tego nie kwestionuje. Powinniśmy się teraz koncentrować na dalszym wspieraniu Ukrainy, przede wszystkim właśnie w zakresie środków pozwalających im po prostu bronić swojego terytorium i przestrzeni powietrznej.

Tymczasem słychać komunikaty, które pokazują rozdźwięk między NATO a Ukrainą, być może najpoważniejszy od początku wojny.

Ukraina zasługuje nie tylko na wsparcie, ale też na szacunek i empatię. Za swój heroizm, za znakomitą organizację, za to, że w wojnie bierze udział cały kraj. Ukraińcy w warunkach wojennych w ciągu paru godzin potrafią przywrócić dostawy prądy czy wody. Ich umiejętności dyplomatyczne i polityka informacyjna, zwłaszcza prezydenta Zełenskiego, są najwyższej klasy.

Ale nie zawsze jest idealnie. Pamiętajmy, że jeszcze dwa dni przed rosyjską inwazją politycy z otoczenia Zełenskiego mówili, że do niej nie dojdzie.

Kontekstem jest też sytuacja gospodarki ukraińskiej, która już teraz jest na finansowej kroplówce z Zachodu.

Dodam jednak ze smutkiem, że choć państwa anglosaskie pomagają Ukrainie bezzwrotnie, większość finansowego wsparcia z Unii ma charakter pożyczek. To jest ważny element, tym bardziej że trwa teraz dyskusja o budżecie na przyszły rok.

Co do sankcji, umknęła nam ciekawa informacja. Niemiecki Siemens ogłosił właśnie, że wycofuje się z porozumień, które miał, jak się okazuje, z różnymi firmami rosyjskimi. Sprawa jest niebagatelna, bo chodzi o obsługę techniczną np. infrastruktury energetycznej na terytorium Rosji. Jeśli tak jest, grozi to paraliżem rosyjskiego systemu przesyłowego.

A co zobaczyła Rosja, obserwując reakcję na incydent w Przewodowie?

W Rosji Putina racjonalność jest limitowana. Ale mimo wszystko jestem przekonany, że elity tego kraju mają coraz większą świadomość, że przegrywają. I że w bezpośrednim starciu z Sojuszem Północnoatlantyckim nie mieliby szans. Straszak nuklearny, którego używa Rosja od czasu do czasu, jest właściwie ostatnim, jaki jej pozostał. Moskwa liczy też na to, że Europejczycy zmienią zdanie podczas ostrej zimy. Nie zmienią. Będzie ciężko, ale damy radę.

Podczas tzw. drugiego kryzysu berlińskiego do prezydenta Francji de ­Gaulle’a przyszedł ambasador Związku Sowieckiego z przesłaniem Kremla: przerwijcie wsparcie dla Berlina Zachodniego; pamiętajcie, że mamy broń nuklearną. Na co de Gaulle odpowiedział: „my też mamy broń nuklearną, więc właściwie, co chce mi pan przekazać? Że wszyscy zginiemy? Jeśli tak – tam są drzwi”. Rosjanie są dziś w podobnej sytuacji. Nie można bagatelizować straszaka nuklearnego. Ale jeszcze bardziej nie można poddawać się szantażowi.

Po incydencie w Przewodowie do gen. Walerija Gierasimowa, szefa sztabu rosyjskiej armii, bezskutecznie próbował się dodzwonić gen. Mark Milley, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów USA. Moja hipoteza brzmi: Gierasimow nie odebrał, bo nie miał instrukcji od Putina. Putin, zgodnie ze starą tradycją, w trudnych chwilach znika tak, jak znikali Iwan Groźny czy Stalin. W ostatnich tygodniach nie miał nic ciekawego do przekazania swoim obywatelom i światu.

Jak mogą wyglądać kolejne miesiące wojny?

Przyparty do muru, mając świadomość, że jego reżim jest zagrożony, Putin będzie korzystał z możliwości, którymi dysponuje. Dopóki wystarczy rakiet, będzie je wysyłał na Ukrainę, atakował infrastrukturę cywilną. Być może pojawią się nowe działania o charakterze hybrydowym, np. ataki cybernetyczne.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

RAKIETA SPADA NA POLSKĘ. CO TERAZ? >>>>


Jedno jest pewne: na Zachodzie nie musimy już wymyślać nowej polityki. Mimo pewnych zgrzytów związanych np. z postępowaniem Węgier czy Turcji, świat zachodni jest zjednoczony jak nigdy. Natomiast postawa takich państw jak Indie czy niektóre kraje afrykańskie jest moralnie zawstydzająca – nie można siedzieć okrakiem na płocie w sytuacji konfliktu, który jest czarno-biały. Nawet Watykan zachowuje się, delikatnie mówiąc, dwuznacznie.

Generalnie jednak na Zachodzie podjęto w końcu strategiczną decyzję: nie pozwolimy, by Putin wygrał tę wojnę. Teraz dążymy do tego, by ją Ukraina wygrała, a sama Rosja się zmieniła i przestała stanowić zagrożenie.

To przypomina sytuację z II wojny światowej – formowanie się szerokiej koalicji antyhitlerowskiej.

W jakimś sensie tak. Choć gdy patrzę na zdjęcia rosyjskich rekrutów i to, jak się ich traktuje, bardziej kojarzy mi się to z I wojną...

Paradoksem tej sytuacji jest to, że z Rosji uciekło więcej Rosjan niż Ukraińców z Ukrainy. Putin doprowadził do izolacji Rosji w świecie. Prognozy dla jego reżimu są złe, więc trzeba się teraz wykazać strategiczną cierpliwością. Nasza strategia jest dobra, a nasze zdolności daleko przewyższają zdolności rosyjskie. ©℗

Tekst ukończono 21 listopada

ROBERT PSZCZEL jest analitykiem, b. szefem Biura Informacji NATO w Moskwie. Od początku lat 90. XX w. pracował w Brukseli: najpierw w ambasadzie RP, potem w przedstawicielstwie Polski przy NATO. Był pierwszym cywilnym urzędnikiem w kwaterze głównej Sojuszu pochodzącym z nowych państw członkowskich; odpowiadał za kontakty z mediami i tzw. dyplomację publiczną. Ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.

CZY RAKIETY OBRONIĄ ­WSZYSTKO

Nawet najlepsza obrona przeciwlotnicza i anty­rakietowa nie zapewni ­bezpieczeństwa całemu terytorium kraju – przekonywali po incydencie w Przewodowe przedstawiciele rządu. Polska jest bezbronna wobec tego typu zagrożeń – komentowali z kolei niektórzy emerytowani generałowie i członkowie opozycji. Kto miał rację?

Nowoczesne systemy obrony przed atakiem z powietrza, które radzą sobie i z samolotami, i z większością rakiet oraz dronów, służą do ochrony obiektów i instalacji o kluczowym znaczeniu dla kraju oraz jego zdolności obronnych. Podobnie działa ukraińska obrona, którą Rosjanie testują podczas tzw. ataków saturacyjnych, wystrzeliwując jednocześnie dziesiątki rakiet i dronów. Systemy obronne nie są w stanie zwalczyć wszystkich i muszą skupić się na niszczeniu celów zagrażających najważniejszym obiektom. Choć nikt nie przyzna tego wprost – nawet za cenę bezpieczeństwa cywilów. Ukraińska obrona, oparta na rosyjskich systemach Buk oraz S-300, należy do najsilniejszych w Europie, ale po 9 miesiącach wojny zaczyna jej powoli brakować rakiet. Dlatego tak ważne są dla Ukraińców dostawy zachodnich wyrzutni i pocisków.

Polska nie przekazuje Ukrainie tego typu uzbrojenia – jesteśmy pod tym względem słabsi od toczącego wojnę obronną sąsiada. Nasza armia dopiero buduje nowoczesny system obrony przed atakiem z powietrza, który łącznie kosztować ma ok. 100 mld zł. Złożą się na niego trzy podsystemy, tworzące kolejne „piętra” obrony. „Wisła”, czyli ten najwyższy, ma docelowo składać się z ośmiu baterii systemu Patriot. Kolejny, niższy, zwany przez wojskowych „Narew”, zapewni ochronę na dystansie kilkunastu, kilkudziesięciu kilometrów od bronionych obiektów. Na najniższy, czyli „Pilicę”, składać będą się mobilne wyrzutnie służące głównie do ochrony manewrujących wojsk. Całość zostanie spięta przez jeden z najnowocześniejszych cyfrowych systemów dowodzenia polem walki IBCS.

Słowem: nawet po wydaniu 100 mld zł Polska nie będzie w stanie chronić każdego skrawka swego terytorium. Bez tej inwestycji pozostaniemy jednak bezbronni na całym obszarze. ©(P)MR

ZMIENIA SIĘ NASZ STOSUNEK DO UCHODŹCÓW

Czy incydent w Przewodowie może wpłynąć na stosunek Polaków do Ukraińców? Na razie nic na to nie wskazuje –70 proc. pytanych kilka dni temu przez United Surveys dla „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF uważa, że taka zmiana nie nastąpi – ale opublikowany kilka tygodni temu raport z badań socjologicznych Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego pokazuje, że nasz stosunek do uchodźców z Ukrainy mocno się już zmienił.

Polacy coraz częściej uważają, że spełnili obowiązek niesienia im pierwszej pomocy, ale teraz powinni już radzić sobie sami. Przedstawicieli klasy średniej i reprezentantów tzw. klas ludowych łączy „silna niechęć spontanicznie wyrażana we wszystkich grupach fokusowych”. Różni zaś to, że klasa średnia akceptuje uchodźców, o ile wykonują proste prace za niskie stawki.

W badaniach powraca metafora kolejki, do której rzekomo wpychają się roszczeniowi Ukraińcy, ograniczając Polakom dostęp do żłobków, przedszkoli oraz lekarzy. Jednak zdecydowana większość negatywnych poglądów nie bazuje na osobistych doświadczeniach, ale na opiniach.

Wnioski z tych analiz korespondują z wynikami wywiadów badawczych, o których na łamach „Tygodnika” mówił w sierpniu Marcin Duma, szef IBRiS. Powtarzającym się motywem było notowanie w pamięci marek aut, jakimi jeżdżą uchodźcy. Wielu Polaków uważa, że Ukraińcy powinni posiadać stare volkswageny, a nie mercedesy, i że nawet ci dobrze wykształceni powinni brać gorsze prace od Polaków.

Jednocześnie wciąż doceniamy walkę Ukrainy. Ukraińców nie spotyka też w Polsce powszechna mowa nienawiści, jak było w przypadku blisko­wschodnich migrantów z granicy z Białorusią. Sadura i Sierakowski zaznaczają, że na nasz stosunek do ofiar agresji Rosji przekłada się zmęczenie – pandemią, wojną, inflacją i perspektywą długiego kryzysu. ©(P) KĘS

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2022