Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest cyniczna, często brutalna, ale przede wszystkim dyplomacja Kremla nie marnuje okazji. I wiele wskazuje, że tak miało być i tym razem, gdy rosyjska rakieta na kilkadziesiąt sekund wleciała na terytorium Polski. Wydarzenia kolejnych dni wyglądają na dobrze wyreżyserowany dyplomatyczny spektakl. Główny bohater, ambasador Siergiej Andriejew, nie był jednak głównym rozgrywającym. Wystąpił jako pionek, którego Moskwa gotowa była poświęcić.
Już kilka godzin po incydencie MSZ ogłosiło, że „Polska będzie domagała się od Federacji Rosyjskiej wyjaśnień”. Zapewne w tym samym czasie do rosyjskiej ambasady w Warszawie wpłynęła nota, w której proszono o przybycie Andriejewa do MSZ. Ten jednak się nie stawił. Warto podkreślić, że swoim bezprecedensowym działaniem prawa międzynarodowego nie złamał. Najwyżej pogwałcił ducha Konwencji genewskiej z 1961 r. – ten najważniejszy dla świata dyplomacji dokument zakłada, że zadaniem misji dyplomatycznej jest „popieranie przyjaznych stosunków między państwem przyjmującym a wysyłającym”. Gest Andriejewa zdecydowanie tym nie był. Mało tego, Rosjanin podbił jeszcze bębenek i udzielił wywiadu, w którym butnie twierdził, że wzywać to go może Moskwa, inni mogą co najwyżej prosić, a oskarżenia dotyczące rakiety to „bajki”, na które Warszawa i tak by nie przedstawiła dowodów. Natychmiast pojawiły się komentarze, że Andriejewa za tak skandaliczne zachowanie należy z Polski wydalić.
Do tego momentu wszystko zdawało się iść zgodnie ze scenariuszem Kremla, ale plan się posypał. Otóż szef naszej dyplomacji, zamiast działać pod dyktando oburzonego komentariatu, poinformował, że Andriejew – choć nie został wydalony – wyjechał na kilka dni z Polski, czym „dał wyraz swojej kultury i profesjonalizmu”.
Gdyby Radosław Sikorski zdecydował o wydaleniu Andriejewa, Kreml, zgodnie z zasadą wzajemności, miałby wolną rękę, by nakazać wyjazd naszemu ambasadorowi.
Andriejew traktowany jest w Warszawie jak trędowaty, więc Moskwa i tak ma z niego pożytek niewielki. Poświęcenie takiego pionka, by pozbyć się z Moskwy ambasadora Krzysztofa Krajewskiego, którego głos dociera do stolic państw NATO, wyglądało na grę wartą skandalu dyplomatycznego. Dare il gambetto tym razem się jednak rosyjskiej dyplomacji nie powiodło.