Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Siła reakcji – jak pisał przed tygodniem na tych łamach Andrzej Brzeziecki – zależała od politycznej potrzeby. Od niezauważanej przez publiczność noty dyplomatycznej, aż po pełnowymiarową wojnę propagandową.
Dziś jesteśmy świadkami tego ostatniego scenariusza. Reakcja Kremla na rozebranie pomnika sowieckiego generała Iwana Czerniachowskiego w Pieniężnie, a potem na dewastację nagrobków przez nieznanych sprawców w Milejczycach na Podlasiu, jest rzeczywiście niebywała, nawet jak na fatalne stosunki między oboma krajami. Przypomnę tylko uwagę rzeczniczki rosyjskiego MSZ Marii Zacharowej o rzekomo rozpętanej w Polsce „orgii” niszczenia pomników. Albo słowa o tym, że Polacy utracili pamięć historyczną, która „odróżnia człowieka od zwierzęcia”.
Oficjalny „głos” rosyjskiej dyplomacji porównuje adwersarza do zwierzęcia, odmawia mu cech ludzkich. Trudno uznać to za przejęzyczenie. A skoro nie było na to szczególnej reakcji, pałeczkę przejął ambasador Rosyjskiej Federacji w Warszawie Siergiej Andriejew. Najpierw na stronie poselstwa zamieścił fotografie polskich przedwojennych polityków z Hitlerem i Goebbelsem. Potem w wywiadzie dla TVN oznajmił, że to Polska doprowadziła do „katastrofy we wrześniu 1939 r.” oraz że 17 września żadnej agresji ZSRR na nasz kraj nie było. Dodając, że ani Rosja, ani on sam nie zapomni nam demontażu pomnika Czerniachowskiego, który co prawda mordował AK-owskie podziemie, ale przecież „takie to były czasy”.
Pan Andriejew, wezwany potem do polskiego MSZ, łagodził swoje słowa. Reporterom opowiadał, że nastąpiła błędna interpretacja jego wypowiedzi, ale przecież powiedział to, co powiedział. Interpretując historię na modłę stalinowską.
W putinowskiej Rosji to nie dziwi. Prezydent Rosji wszak Stalina lubi, postenkawudowskie elity pałają do niego sympatią, więc ambasador i rzeczniczkaMSZ jak najbardziej mogą być zwolennikami Józefa Wissarionowicza.
Ciekawsze jest pytanie, dlaczego Rosja wybrała akurat wariant wielkiej wojny propagandowej przy okazji Czerniachowskiego. Zdaje się, że nie o zdemontowany pomnik tutaj chodzi. Pomnika już nie ma i go nie będzie. Stosunków z Warszawą bardziej pogorszyć się nie da.
Wydaje się, że chodzi o poważniejszą układankę. Rosja próbuje za wszelką cenę odzyskać status dyplomatycznego supermocarstwa. Jest aktywna w Syrii i gotowa włączyć sięw wojnę z tzw. Państwem Islamskim. Dla bezradnej, zmęczonej kryzysem i napływem imigrantów starej Europy byłaby to nadzieja na jakąś ulgę. Co w zamian?
Najlepiej byłoby dać Kremlowi wolną rękę na Wschodzie. Pogodzić się w końcu z tym, że Ukraina jest rosyjską strefą wpływów. Że w imię dobrych stosunków z Moskwą czas skończyć z ciągłym gadaniem o konieczności rozmieszczenia baz NATO w Polsce i krajach nadbałtyckich. Wystarczy tylko zapomnieć słowo „Krym”, znieść sankcje i wrócić do robienia zwykłych interesów – do czego zachodni biznes pali się od dłuższego czasu.
A Europa Środkowa i Wschodnia? Cóż: z Węgrami, Czechami i Słowakami my, Rosjanie, jakoś się dogadamy. A inni? Ci zawsze byli chorymi z nienawiści rusofobami. Te ich ciągłe urojone obawy, to ich ciągłe babranie się w przeszłości.
Nie ma co sobie nimi zawracać głowy! ©℗