Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Położenie Ukrainy jest krytyczne. Brakuje ludzi i sprzętu (zachodnie dostawy są wciąż za małe), Rosja systematycznie dewastuje z powietrza kraj, w tym system energetyczny. Jest on znów celem nalotów, w efekcie co chwila brakuje prądu (awaryjnie wysyła go m.in. Polska).
Rosjanie przejęli inicjatywę strategiczną: mają przewagę na polu walki, krok po kroku zdobywają Donbas, otworzyli nowy front pod Charkowem i mogą uderzyć na sąsiednie Sumy. Rozbudowują swój potencjał (przy wsparciu Chin) i mają dość ludzi gotowych za pieniądze iść na front, a społeczeństwo milczy lub popiera Putina (daje się przekonać, iż to wojna obronna). Kreml czuje się na tyle silny, że śle sygnały, iż może rozmawiać – na warunkach, które oznaczają koniec wolnej Ukrainy.
Potrzeba nie tylko więcej broni, ale nowych idei
W tej sytuacji po stronie Zachodu potrzebny jest nie tylko wymiernie zwiększony wysiłek (szybciej i więcej broni). Potrzeba również nowych idei: nowego wejścia ze strony Zachodu do tej rozgrywki z Moskwą, której stawką jest, jak wiadomo, nie tylko przyszłość Ukrainy.
Wokół jednej z takich idei trwa właśnie debata w Niemczech: coraz więcej polityków i z opozycji, i z rządzącej koalicji opowiada się za tym, by armie NATO podjęły się obrony ukraińskiego nieba, choćby częściowo. Plan zakłada, że zachodnie systemy rozlokowane wzdłuż granicy mogą strącać cele bezzałogowe – rakiety czy drony – w pasie 70-100 km (tyle sięgają np. systemy Patriot). Stworzy to strefę w miarę bezpieczną na zachodniej Ukrainie, odciąży ukraińskich przeciwlotników i będzie mocnym sygnałem dla Rosji.
To pomysł wymierny, technicznie możliwy. Aby został zrealizowany, trzeba decyzji politycznej – przynajmniej głównych krajów NATO.