Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czasami robimy to naprzemiennie bądź równolegle, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych promujących wyrazistość i zarazem plemienność. Paul Matthews jednak definitywnie wybrał mimikrę, a grający jego rolę Nicolas Cage znakomicie wciela się w postać typowego normalsa w średnim wieku: ani w wyglądzie, ani w zachowaniu czy sposobie życia niczym szczególnym się nie wyróżnia. Nic więc dziwnego, że w domu i w łóżku Paula wieje rutyną, kariera naukowa zaś utknęła w martwym punkcie – za to inni się pną, bezwstydnie korzystając z jego dorobku. Dlaczego zatem ktoś tak bardzo pasywny i doskonale nijaki zawirusował zbiorową wyobraźnię, stając się pewnego dnia bohaterem cudzych snów, w dodatku na globalną skalę?
„Dream Scenario” to kolejna satyra Kristoffera Borgliego, tym razem na memiczną naturę naszych czasów. Przy okazji rozprawia się z takimi zjawiskami jak celebryctwo, kultura terapeutyczna czy cancel culture i choć pewnie można było je mocniej docisnąć, w tej historii od początku do końca rządzi humor suchy i abstrakcyjny. Gdzieś między wczesnym Woodym Allenem a „Być jak John Malkovich”, do którego zresztą film pośrednio nawiązuje.
Sny, jak wiadomo, bywają rozmaitego gatunku i ciężaru, od mokrych fantazji przez surrealistyczne kombinacje aż po hiperrealne koszmary. I profesor pojawiający się znienacka w głowach obcych ludzi zaczyna spełniać każdą z tych funkcji. Tylko czym właściwie jest owa nagłaśniana przez media „epidemia snów”? Twórcy filmu, na szczęście, nie szukają dla tych ekscesów pospiesznych wytłumaczeń i wolą porzeźbić trochę w czystych oparach absurdu aniżeli od razu stawiać diagnozy. Dla Borgliego jednak ciekawsza wydaje się zabawa w niedookreślone. A także sam mechanizm nakręcania kolektywnych fantazji – od popularności i uwielbienia po hejt nasz powszedni. W konsekwencji zaś – ich instrumentalizowanie i monetyzowanie.
Podobnie działo się w poprzednim filmie norweskiego reżysera, gdzie „chora na siebie” trzydziestolatka, czyli wpatrzona w smartfon nieuleczalna atencjuszka, uczyniła ze swojego ciała ekscytująco-odrażający produkt, sprofilowany pod masowe żebrolajki. W tym przypadku chodzi o rzecz poważniejszą, bo z potencjałem masowego rażenia. Otóż niezwykły przypadek Paula Matthewsa mógłby pozostać materiałem badawczym dla kulturoznawców, medioznawców czy socjologów, zainteresowanych fenomenem szarego nauczyciela akademickiego, który stał się celebrytą mimo woli. Ale to również epokowa szansa (dla twardej nauki i przede wszystkim dla wielkiego biznesu czy polityki), by wreszcie spełniły się fantazje o skolonizowaniu ludzkiego umysłu. I Borgli ze zmiennym wdziękiem porusza się po ważkich dyskursach na temat nowych inżynierii społecznych. Najbardziej jednak interesuje go sam Paul, ten niezgrabny, nieco wymięty facet w puchówce i z plecaczkiem. Oraz ironiczne spojrzenie na fakt, iż w dzisiejszych czasach tak słabo „sprzedaje się” wizerunek intelektualisty w szarym swetrze – chyba że stanie się memem.
Genialną decyzją było obsadzenie w takiej roli właśnie Cage’a, gwiazdora znanego raczej z super wyrazistych ról – w „Dzikości serca”, „Zostawić Las Vegas” czy ostatnio w „Świni”. Nie mówiąc o „Adaptacji” Spike’a Jonze’a, gdzie on, prywatnie bratanek Francisa Forda Coppoli, zagrał neurotycznego scenarzystę Charliego Kaufmana, odpowiedzialnego za scenariusz do tego filmu, podobnie jak i wspomnianej wyżej komedii o portalu prowadzącym do głowy Johna Malkovicha.
U Borgliego poziom meta nie ulega aż takiemu zapętleniu. W ostatnich latach sieć zaroiła się od śmiesznych obrazków z amerykańskim gwiazdorem, żyjących własnym życiem, jakby jego wcześniejsza popularność została przebita przez zgrywę, zwykły przypadek i wiralową zaraźliwość. Tak oto znany aktor stał się „wszystkim wszędzie naraz”: Moną Lisą, królikiem, E.T., freskiem z Kaplicy Sykstyńskiej… Na szczęście sam ma do tego dystans, lecz jego bohater w „Dream Scenario” aktorem nie jest i właśnie znalazł się w pułapce nowego rodzaju popularności. Stał się obiektem pożądania i nienawiści, w konsekwencji zaś mimowolnym wyzwalaczem czyichś traum.
Największy paradoks całej sytuacji polega bowiem na tym, że za czyjeś nocne fantazje ma odpowiadać już nawet nie śniący, ale sam obiekt śnienia. W ten sposób Borgli celuje też w nadużycia, jakie mają miejsce na amerykańskich campusach w dobie wojen kulturowych. Bo przecież Paul, pojawiając się w snach swoich studentek, narusza ich osobisty komfort, a nierzadko występuje tam w roli oprawcy. Obarczanie go za to winą buduje w filmie kolejny poziom absurdu, ale też rzeczywistej grozy. Dziś nie trzeba być jak Nicolas Cage, bo teoretycznie każdy może stać się obrazkowym wiralem, a tym samym kozłem ofiarnym, nie tylko w internecie. Powszechność tego zagrożenia wyraża się także w powściągliwej, niegwiazdorskiej ekspresji Cage’a.
Oczywiście, skoro opowieść toczy się pomiędzy jawą a snami, można było potraktować ją bardziej wieloznacznie, szkatułkowo, paranoidalnie czy psychoanalitycznie. Tymczasem Borgli pisze swój scenariusz bez wielkich pretensji. Nawet orwellowskie strachy, ożywające w obliczu sztucznej inteligencji (wiadomo, co może zrobić z ludzkimi wizerunkami, również pośmiertnie), nie dociążają go zbytnio. A wręcz w pewien sposób romantyzują, na modłę „Zakochanego bez pamięci”.
Co nas śmieszy w „1670”?
Albowiem „Dream Scenario”, w dużej mierze dzięki kreacji Cage’a i Julianne Nicholson w roli zdezorientowanej żony bohatera, ma w sobie wiele ciepłych tonów. Kiedy specyficzne poczucie humoru trochę szwankuje, ratuje film jego ludzka perspektywa. Ta fantazja o bezwiednym podróżowaniu w snach i o próbach przejęcia nad nimi pełnej kontroli w gruncie rzeczy ściąga na ziemię. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi memami, własnymi lub cudzymi fantazmatami, lecz nie sposób na dłuższą metę budować na tym prawdziwej wyjątkowości.
Toteż jest „Dream Scenario” komedią nie o snach, ale o przebudzeniu. O twardym lądowaniu męża, ojca, wykładowcy, kumpla, który był kiedyś nikomu niewadzącym szarakiem, choć tak naprawdę prześnił każdą z tych ról.
DREAM SCENARIO – reż. Kristoffer Borgli. Prod. USA 2023. Dystryb. Gutek Film. W kinach.
Kristoffer Borgli, norweski reżyser i scenarzysta, zadebiutował w 2017 r. filmem „DRIB”. Pięć lat później zasłynął czarną komedią „Chora na siebie”, która znalazła się w canneńskim konkursie Un Certain Regard. Utorowało mu to drogę do amerykańskiego debiutu, jakim jest „Dream Scenario”, wyprodukowane przez Ariego Astera pod szyldem niezależnego studia A24.