Ziemia święta

Mam do dziś stres pourazowy. Śni mi się całą noc, że kogoś kąpię, i nie mogę tej czynności skończyć. Myślałem, że to miejsce bez Boga.

14.10.2019

Czyta się kilka minut

 / PIOTR PIWOWARSKI / REPORTER
/ PIOTR PIWOWARSKI / REPORTER

Klęczę na jednym kolanie przy łóżku pani R. Leży na boku, twarzą do ściany – drobna, cicha kobieta, niezwykle wyrozumiała. Leży od tygodni. Zmieniam jej pieluchę.

Na sąsiednich łóżkach dwie kobiety oglądają TV Trwam. Wybija dwudziesta pierwsza. Z odbiornika słychać śpiew: „Maryjo, Królowo Polski, Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam”. Zajęty pielęgnacją, nie patrzę na ekran. Najpierw używam papieru toaletowego; wyrzucam go do czarnego worka, który położyłem obok łóżka. Potem – nawilżonych chusteczek.

Apel Jasnogórski dobiega już z łóżek sąsiadek, półgłosem włączających się do modlitwy. Gdy się skończy, wstanę z klęczek i założę podopiecznej czystą pieluchę. Podam wodę. Ktoś wyłączy telewizor, powiemy sobie „dobranoc”. Usłyszę ciche „dziękuję” pani R.

Pójdę do następnego pokoju.

PRACUJĘ JAKO OPIEKUN w dużym miejskim domu pomocy społecznej. Trzypiętrowy budynek, blisko centrum, lecz w cichym, otoczonym zielenią miejscu. Cztery oddziały, 80 mieszkańców (mniej więcej połowa to osoby niesamodzielne, leżące). Są tu i starzy, lat 90, i młodzi, lat 38. Ludzie z różnych środowisk, z różnymi chorobami, zaburzeniami psychicznymi, uzależnieniami. Po udarach i wylewach, z demencją, alzheimerem. Chciałem tu pracować.

Do moich obowiązków należy: mycie w łóżku osoby niesamodzielnej (toaleta całego ciała), kąpiel pod prysznicem, kąpiel w wannie, mycie głowy osoby leżącej, golenie zarostu, mycie zębów, zmiana bielizny osobistej, zmiana bielizny pościelowej, ręczników, ubrań. Rozwożenie posiłków, przygotowywanie porcji dla leżących, karmienie, pojenie, podawanie basenu, kaczki, opróżnianie worka na mocz, zmiana pieluch, profilaktyka przeciwodleżynowa (oklepywanie, pielęgnacja skóry, zmiana pozycji), wysadzanie na wózek, reagowanie na dzwonki mieszkańców.

LISTĘ OBECNOŚCI podpisuję o szóstej dziesięć. W holu przy stołówce jest już wtedy czworo mieszkańców, w tym dwoje na wózkach. Na moje „dzień dobry” podnoszą głowy. Zawsze mają smutne spojrzenia. Budzeni o piątej przez nocną zmianę, która robi im toalety, nie kładą się już spać. Inni zostają w łóżkach do śniadania. Jeszcze inni, przykuci do łóżek, nie wstają w ogóle.

O szóstej trzydzieści w pokoju socjalnym jest nas troje opiekunów. „Nocka” – czyli dyżurujący między 18.30 a 6.30 – zdaje raport: co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin, kto zgłaszał dolegliwości, kto się awanturował lub chciał tabletki na sen.

Przebrani w szpitalne drelichy ruszamy z toaletami na oddziały. Dobrze, że dziś we troje. Zdarza się, że wszystkie czynności musi wykonać dwoje opiekunów. Tak jest w weekendy lub gdy ktoś nie przyjedzie do pracy.

Jestem na oddziale A i B, Mirka na C i D, a Kornela pomaga na wszystkich czterech oddziałach. Biorę wózek z pościelami, pieluchami, ręcznikami, środkami myjącymi. Mam 45 minut na umycie i ubranie sześciu osób. Kwadrans po siódmej muszę być na stołówce, żeby przygotować wózek do rozwiezienia śniadania. Po posiłku musimy zrobić kolejne toalety oraz kąpiele (dziś mam ich sześć) – tak by zdążyć ze wszystkim do obiadu.

TRZYOSOBOWY POKÓJ NA PIĘTRZE. Kornela budzi pana W., zachęca go do pójścia do toalety. Jest sprawny, ale trzeba mu powiedzieć, co i jak ma robić. Idą razem do toalety, Kornela pilnuje, żeby usiadł na muszli. Potem pan W. podchodzi do umywalki, mydli dłonie, obmywa twarz, uszy, szyję, ramiona, pachy, wyciera się ręcznikiem – wszystko „pod dyktando” opiekunki. Plecy myje i wyciera mu Kornela. Podaje też czystą koszulkę. Następnie pan W. zdejmuje pieluchomajtki i myje swoje okolice intymne. Potem Kornela, już sama, żeby przyśpieszyć, myje jego nogi i stopy. Pomaga założyć czyste pieluchomajtki, spodnie, skarpety, koszulkę i bluzę. Tak mija 20 minut.

Ja w tym czasie zajmuję się panem Z., mężczyzną około 60-letnim, pogodnym i życzliwym. Trzeba mu pomóc przy zmianie pieluchy i obmyciu genitaliów. Myję mu jeszcze nogi. Pozostałą toaletę podopieczny robi sobie sam, siedząc na wózku. Pomagam mu włożyć skarpety, spodnie, buty, koszulkę i sweter.

SPIESZYMY SIĘ. Zostały cztery osoby do umycia i ubrania, i tylko 25 minut. Wchodzę na drugie piętro, do pokoju pani G. Jest starszą, leżącą bezwładnie kobietą po amputacji nóg. Chyba nie widzi. Nic nie mówi.

Przygotowuję miskę z ciepłą wodą, ręczniki, gąbki, pieluchę, podkład i czystą bluzkę. Opuszczam zagłówek, wyciągam poduszkę, odkrywam kołdrę i lekko podnoszę panią G., żeby zdjąć przepoconą bluzkę. Wlewam do wody odrobinę mydła, zamaczam gąbkę i przecieram twarz, potem wycieram ręcznikiem; za każdym razem pod miejsca, które myję, podsuwam drugi ręcznik, żeby nie zamoczyć prześcieradła. Dalej myję szyję, klatkę piersiową, ręce i brzuch. Szczególnie zwracam uwagę na miejsca pod piersiami – zaczerwienione, bolesne (gdy przecieram, widzę grymas bólu na twarzy pani G.), smaruję sudokremem.

Z trudem obracam leżącą na bok i obmywam plecy. Nie wyglądają dobrze – pani G. leży już miesiące w jednej pozycji. Powinniśmy co jakiś czas ją obrócić na jeden i na drugi bok, a potem stać przy niej i przytrzymywać w pozycji bocznej, żeby plecy odpoczęły. Ale nie mamy na to czasu.

Odpinam pieluchę. Jest mokra. Mam wrażenie, że ciało w tym miejscu jest odparzone. Obmywam i wycieram miejsca intymne, podsuwam pieluchę i zabrudzony podkład z drugiej strony, pod ciało pani G., przewracam ją na bok, odkrywam pośladki. Silne zaczerwienienia wskazują na początek odleżyn. Wyciągam spod leżącej podkład i pieluchę, zwijam i wrzucam do worka. Myję pośladki, wycieram i smaruję balsamem. Teraz rozkładam podkład i zaraz też czystą pieluchę i podsuwam pod ciało pani G. Przewracam na drugi bok, do siebie, pochylam się, żeby wysunąć z drugiej strony podkład i pieluchę. Wreszcie układam ją na wznak, zapinam pieluchę, jeszcze szybko obmywam kikuty pani G. Potem próbuję przesunąć całe ciało wyżej w stronę zagłówka, ale to trudne do zrobienia samemu, zwłaszcza że pani G. nie może współpracować.

Teraz przykrywam ją kołdrą. Z tyłu głowy porobiły się kołtuny, trudno je rozczesać. Na końcu podkładam poduszkę i lekko unoszę zagłówek. Jest siódma trzydzieści. Od kwadransa powinienem być przy kuchni. Spotykam Kornelę. ­Zostały nam dwie osoby do umycia. Ale naprawdę musimy już iść do kuchni. I tak spóźnimy się ze śniadaniem.

W RZECZYWISTOŚCI opisana sytuacja nie ma prawa się zdarzyć. Owszem, zdarzyła się, ale tylko raz, podczas pierwszego dnia mojej pracy, kiedy chciałem dobrze wykonać swoje obowiązki.

Teraz już wiem, że to wszystko musimy robić szybko, pobieżnie, bez należytej staranności i w nerwowej atmosferze. Niektóre czynności pomijamy. Nie ma wyboru. Jak już wspominałem – jest nas dwoje, czasem troje opiekunów na czterdzieścioro leżących! Opisałem tylko podstawowe czynności związane z poranną toaletą. Często zdarza się jednak, że trzeba zmienić zabrudzone w nocy prześcieradło i poszwę, oczyścić pośladki z luźnego stolca, albo poprosić pielęgniarkę o zmianę opatrunku na odleżynie.


Czytaj także: Praca jak każda inna: rozmowa z dr. Pawłem Grabowskim, laureatem nagrody Okulary księdza Kaczkowskiego


A co dopiero, gdy przychodzi zrobić pełną kąpiel osoby leżącej, obolałej, cierpiącej – wymagającą szczególnej staranności i ostrożności? Trzeba wtedy nakremować ciało, umyć dłonie zwinięte w pięść na skutek udaru, wymyć przestrzenie pomiędzy palcami stóp, obciąć paznokcie, no i oczywiście umyć głowę – w specjalnej pneumatycznej misce.

Toalety wykonujemy codziennie, a kąpiele raz w tygodniu. Czyli, licząc tylko osoby leżące (pozostałe trzeba ewentualnie zachęcić do wejścia pod prysznic i też trochę dopomóc), codziennie wypada po osiem kąpieli; dochodzą do tego trzydzieści dwie toalety (osoby kąpane nie mają toalet). A nas dwoje, troje opiekunów.

JESTEŚMY NA PIERWSZEJ LINII „frontu”, na styku mieszkańca DPS-u ze światem, z życiem w ogóle. To my, opiekunowie, budzimy ich i kładziemy spać, myjemy, dotykamy miejsc intymnych, karmimy, ubieramy, przenosimy na wózki. Na nas skupia się znaczna część ich emocji – bólu, gniewu, złości, irytacji, lęku, niezadowolenia. To my obrywamy, gdy kogoś boli głowa, a jeszcze nie dostał tabletki; gdy posiłek jest niesmaczny, niedosolony lub mięso twarde. My czasem dostajemy w twarz, gdy myjemy niezrównoważonego pana D., pobrudzonego na całym ciele własnymi ekstrementami. (Tak, dostajemy też uśmiech, dobre słowo, słyszymy „dziękuję”. To rzadkie, ale się zdarza.) Na tym froncie jesteśmy praktycznie sami. Prawie w ogóle nie widujemy w DPS-sie krewnych mieszkańców, ich znajomych, sąsiadów.

Mam do dziś stres pourazowy. Śni mi się całą noc, że kogoś kąpię i nie mogę tej czynności skończyć. Mam wyrzuty sumienia, że nie wykonuję obowiązków tak, jak powinienem. Nie ma jednak cienia szansy, żeby to wszystko – we dwie, trzy osoby – zrobić, wszystkiego dopilnować.

A przecież opieka to także spędzenie czasu razem, by zmniejszyć samotność; to porozmawianie i wysłuchanie bez spoglądania na zegarek; wyjście z kimś na spacer, wspólne obejrzenie programu w telewizji, czytanie książki, gazety. O tym nawet nie śnię. To nie wchodzi w grę. Gdy ktoś mnie zagaduje i widzę, że chce porozmawiać, natychmiast uciekam, by „nie tracić” czasu.

Rodziny mieszkańców DPS-u, ich znajomi, sąsiedzi, współwyznawcy, proboszczowie, społeczność miasta – wszyscy mogą spać spokojnie – w raportach czynności są oznaczone jako wykonane. Stawiam parafkę i pieczątkę w polach oznaczających zrobione toalety, kąpiele, dopajanie, karmienie, profilaktykę przeciwodleżynową.

DO MOICH OBOWIĄZKÓW należy rozwożenie posiłków, przygotowanie porcji i karmienie. W sobotę i niedzielę jest nas dwoje opiekunów. Do obiadów mamy dwa wózki – jeden z zupą, drugi z daniem głównym (z różnymi wersjami dietetycznymi).

Wchodzimy do pokoju z pytaniem „co podać?” – jeśli jest wybór. W pierwszym są dwie panie leżące: jedna wymaga karmienia, druga tylko pomocy przy jedzeniu zupy (z drugim daniem sobie radzi), trzecia nie idzie na stołówkę, choć mogłaby – jej trzeba tylko podać posiłek. Nalewamy zupę do garnuszków, bo tak łatwiej karmi się osoby leżące. Nakładamy drugie danie i stawiamy obok garnuszków na stolikach przyłóżkowych. Drugie danie dla pani C. wymaga przygotowania – rozdrobnienia na małe kawałki mięsa. Tę panią trzeba też podsunąć wyżej i podnieść jej zagłówek, by mogła jeść drugie danie. Zupę podam jej dopiero po rozwiezieniu obiadu. Pani A. też dopiero wtedy będzie karmiona.

W ten sposób musimy rozwieźć posiłki do tych czterdziestu osób leżących na czterech poziomach, w wielu pokojach. Dopiero po dotarciu do ostatniego i odwiezieniu wózków do kuchni możemy iść karmić. Posiłki na talerzach są już wtedy zimne. Nie smakują. Karmienie jednej osoby może trwać nawet 20 minut, bo na przykład ktoś nie ma zębów, powoli przeżuwa, krztusi się, zasypia w trakcie jedzenia. A ty wiesz, że jeszcze wiele osób czeka na podanie obiadu. Spieszysz się z podawaniem zupy, ziemniaków, mięsa, surówki. Tracisz cierpliwość.

ROZMAWIAM Z KOLEŻANKĄ, która niedawno zaczęła u nas pracę. To jej pierwszy kontakt z DPS-em. Mówi, że to jest getto, w którym społeczeństwo zamknęło swoich nieproduktywnych, niedołężnych i kłopotliwych członków, powierzyło ich profesjonalistom. I może teraz spokojnie spać, chodzić do pracy, do kościoła, wychowywać dzieci, zajmować się życiem.

Moje pierwsze wrażenia były podobne. A gdy ktoś mnie pytał o pracę, odpowiadałem: ten dom to miejsce samotności, smutku, żalu, frustracji, bólu, odrzucenia, czekania, wypatrywania, rezygnacji, skazania, bezradności, chłodu, zapachu moczu i kału.

NIERAZ PRZYCHODZI MI DO GŁOWY, że to miejsce bez Boga. Bo Bóg nie ma nóg, by tu przyjść z odwiedzinami; oczu, by patrzeć z czułością; uszu, by słuchać o frustracji; rąk, by podać posiłek; ust, by pocałować. Nie ma głosu, by powiedzieć „kocham”.

A jednak – to ziemia święta. Na twarzach, w oczach mieszkańców mojego DPS-u zobaczyłem Jezusa. Jego pragnienie, Jego ciało… Zdawał się mówić: „Jestem błogosławiony płaczący, odrzucony, głodny, samotny, czekający...”. ©

 

Imiona osób występujących w reportażu zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019