Ziarno miłości

Jak nazwać to, co władze Chin robią z muzułmanami z prowincji Sinciang? Czy to już ludobójstwo?

20.04.2021

Czyta się kilka minut

Od kilku lat Sinciang jest niedostępny dla obcych. Władze organizują tylko propagandowe wycieczki do miejsc, które chcą pokazać. Na zdjęciu: dziennikarze z Chin i zagranicy wizytują tzw. ośrodek reedukacyjny dla Ujgurek. Prefektura Hotan, 2019 r. / MA KAI / XINHUA / AFP / EAST NEWS
Od kilku lat Sinciang jest niedostępny dla obcych. Władze organizują tylko propagandowe wycieczki do miejsc, które chcą pokazać. Na zdjęciu: dziennikarze z Chin i zagranicy wizytują tzw. ośrodek reedukacyjny dla Ujgurek. Prefektura Hotan, 2019 r. / MA KAI / XINHUA / AFP / EAST NEWS

Chiński przywódca Xi Jinping z pewnością zapamiętał swoją pierwszą prezydencką wizytę w Sinciangu – najbardziej na zachód wysuniętej prowincji kraju.

30 kwietnia 2014 r., ostatniego dnia jego pobytu, na dworcu w Urumczi, stolicy regionu, dwoje zamachowców zdetonowało ładunki wybuchowe i rzuciło się z nożami na pasażerów. Zginęły trzy osoby, w tym sprawcy, a 79 ludzi zostało rannych.

Władze chińskie określiły to jako akt islamskiego terroryzmu, za którym miało stać pragnienie oderwania Sinciangu od Chin. Fakt, że doszło do tego podczas wizyty najważniejszej osoby w kraju, gdy służby bezpieczeństwa postawione są na nogi, mógł świadczyć o desperacji sprawców i pragnieniu zwrócenia na siebie uwagi.

Walka

Nie był to wówczas jedyny incydent tego typu. Dwa miesiące wcześniej na dworcu w Kunming, przy granicy z Wietnamem, zasztyletowanych zostało 31 osób; sprawcy mieli ze sobą flagę Turkiestanu Wschodniego (jak swoje terytorium nazywa autochtoniczna ludność prowincji). Już po wyjeździe Xi Jinpinga z Sinciangu, w odstępie kilku tygodni, doszło tam do kolejnych dwóch ataków.

Z dokumentów, które wyciekły pięć lat później, wynika, że już podczas tamtej wizyty, a także zaraz potem, naradzając się ze współpracownikami w Pekinie, Xi Jinping zapowiedział walkę „absolutnie bez litości” z ekstremistami. Uprzedzając zaś spodziewane reakcje zagranicy, uspokajał, by nie przejmować się „skamleniem” obcych na temat Sinciangu.

Dziś wiemy już, jaką formę przybrała ta walka. Co najmniej milion osób zamknięto we współczesnych gułagach, gdzie poddawane są „reedukacji” i przymusowej pracy. Represje – zarówno przy pomocy metod tradycyjnych, jak też najbardziej nowoczesnych – dotknęły jednak całą islamską ludność Sinciangu. Zdecydowana większość z nich to Ujgurzy, którzy stanowią nieco ponad połowę 25-milionowej prowincji (drugą najliczniejszą społecznością w prowincji są Chińczycy Han, dominująca grupa etniczna w ChRL).

Jak nazwać to, co dzieje się dziś w Sinciangu? W uzasadnieniu sankcji wobec notabli i towarów z tej prowincji, wprowadzonych w marcu tego roku przez Unię Europejską, USA i Kanadę, pada słowo „ludobójstwo” (ang. genocide). W użyciu jest też termin „kulturowe ludobójstwo” – wobec faktu, że (przynajmniej na razie) nie dochodzi tam do masowych mordów. Z pewnością można bowiem mówić tu o projekcie z gatunku inżynierii społecznej, którego celem jest zniszczenie kulturowej tożsamości kilkunastu milionów ludzi.

Prowincja

Kim są Ujgurzy? Wywodzą się z ludów tureckich, kulturowo i etnicznie najbliżej im do narodów Azji Centralnej. Różnią się więc znacznie od Hanów, którzy stanowią 90 proc. populacji chińskiego państwa: inaczej wyglądają, mają własny język, pismo i odrębne obyczaje, naznaczone przez islam. Ich kulturowe więzi z centrum są zatem dużo luźniejsze niż mieszkańców Tajwanu czy Hongkongu, gdzie większość ludności wywodzi się z Hanów.

Sinciang staje się chińską prowincją w 1884 r., po wcześniejszym podbiciu tego terytorium przez cesarzy z dynastii Qing. Od 1949 r. jest częścią Chińskiej Republiki Ludowej, a siedem lat później otrzymuje status Regionu Autonomicznego Sinciang-Ujgur.

Rozbudzenie narodowej świadomości Ujgurów zbiega się z upadkiem cesarstwa chińskiego na początku XX w. Dwukrotnie, w latach 30. i 40. ubiegłego wieku, udaje im się nawet stworzyć quasi-państwo: Republikę Turkiestanu Wschodniego. Chiny szybko odzyskują utracone terytorium, lecz epizody niepodległościowe będą potem kultywowane przez ujgurskich separatystów.

Poza okresem tzw. rewolucji kulturalnej Mao Tse-tunga w latach 1966-76, kiedy tradycja i religia są atakowane w całym kraju, do lat 90. XX w. Ujgurzy cieszą się względnymi swobodami, mając jednak zawsze podrzędny status wobec Hanów. Dobra jest dla nich zwłaszcza dekada lat 80.: islam praktykowany jest bez przeszkód, miejscowe dzieci dostają się do szkół na preferencyjnych warunkach, wraca pismo będące odmianą arabskiego, władze przymykają oko na wielodzietność Ujgurek.

Ten czas się kończy, gdy także do bram Sinciangu puka wielka polityka.

Asymilacja

Otwarcie Chin na świat w erze Deng Xiaopinga (przywódcy ChRL w latach 1978-89) oznacza też potrzebę większej konsolidacji kraju. Pekin boi się dezintegracji państwa i ma obsesję na punkcie mieszania się obcych w chińskie sprawy. Do tego rozsypuje się Związek Sowiecki – tuż za granicami Sinciangu pojawiają się kraje kulturowo bliskie Ujgurom, którym również może zamarzyć się niepodległość.

Odtąd nasila się asymilacja ludności islamskiej, przybierająca także formę represji. Rodzi to opór Ujgurów; część z nich – mniejszość – zaczyna się radykalizować. W kwietniu 1990 r. wybuchają zamieszki w miejscowości Baren. Wedle chińskich źródeł ekstremiści próbowali wywołać powstanie. Druga strona twierdzi, że powodem starć była wymuszona aborcja na 250 Ujgurkach i – jako przyczyna pośrednia – ciągły napływ nowych osadników, Hanów, do Sinciangu.

Spirala przemocy się rozkręca. Jeszcze w latach 90. władze ograniczają budowę meczetów i edukację religijną; imamowie muszą wykazać się lojalnością wobec partii komunistycznej. Wtedy jednak narzędziem asymilacji wciąż jeszcze ma być rozwój gospodarczy regionu: wydobycie surowców, a dwie dekady później Nowy Jedwabny Szlak, który biegnie przez Sinciang. Tyle że korzysta na tym głównie zdominowana przez Hanów północ prowincji, a także część autochtonicznych elit współpracujących z reżimem. Przeciętnym Ujgurom, nawet wykształconym, trudno się przebić, mają więc powody do frustracji.

Łatka

Na początku XXI w. wielka polityka daje o sobie znać raz jeszcze.

Po ataku na World Trade Center z 11 września 2001 r. Stany Zjednoczone wypowiadają globalną wojnę terroryzmowi i szukają sojuszników. Chiny godzą się poprzeć inwazję na Irak pod warunkiem, że na międzynarodowej liście organizacji terrorystycznych znajdzie się Ruch Islamistyczny Turkiestanu Wschodniego (ETIM). Przekonują, że jest on częścią siatki terrorystycznej powiązanej z Al-Kaidą, bierze więc udział w dżihadzie przeciw Zachodowi.

Było to mocno naciągane: organizacja miała mglistą strukturę, a co najważniejsze – ujgurscy ekstremiści walczyli przede wszystkim z państwem chińskim. Walczyli o niepodległość bądź też reagując na represje. W ten sposób Ujgurzy stają się jednak pionkiem w grze mocarstw: Pekinowi udaje się przylepić im na długie lata łatkę terrorystów. Pod koniec 2020 r. Amerykanie skreślą wprawdzie ETIM z listy organizacji terrorystycznych, ale szkody zostały już wyrządzone.

Wtedy, trzy miesiące po ataku Al-Kaidy na USA, zaostrzeniu ulega chiński kodeks karny wobec działań mających grozić bezpieczeństwu publicznemu. Mnożą się aresztowania pod zarzutem terroryzmu, zamyka się meczety o „złym wpływie” społecznym, ramadan podlega ograniczeniom, duchowni islamscy muszą studiować myśl komunistyczną, a w edukacji dominować zaczyna język chiński. Zmiany widać też w krajobrazie miast. Nowe budynki wypierają tradycyjną, często religijną architekturę. Półmilionowe miasto Kaszgar, jeden z głównych ośrodków Sinciangu, zostaje wręcz pozbawione starego centrum.

Przemoc

Teraz asymilacja polegać będzie na wysyłaniu Ujgurów do pracy w głąb Chin. Ujgurki poczują zaś presję, by wiązać się z Hanami, którym z kolei zachwala się „egzotyczną urodę i opiekuńczość” miejscowych kobiet. Murale w Urumczi prezentują ubrane na kolorowo Ujgurki depczące ciemne stroje, które właśnie zrzuciły. Odmowa zamążpójścia stanowić może dowód ekstremistycznych poglądów, także u rodziców dziewczyny. Za to dzieci z mieszanych związków mają dodatkowe punkty przy wyborze szkoły.

Dopiero na takim tle postrzegać należy przemoc, w tym również akty o charakterze terrorystycznym, których dopuszcza się zradykalizowany margines autochtonicznej społeczności Sinciangu.

W 2008 r. głośno jest o kobiecie, która wsiada do samolotu z kanistrem benzyny. Pięć lat później samochód z ujgurską rodziną taranuje przechodniów na placu Tiananmen. Najbardziej krwawe jak dotąd zajścia mają miejsce latem 2009 r., gdy na południu Chin Hanowie linczują, po awanturze, dwóch ujgurskich robotników. Na wieść o tym w Urumczi wybuchają zamieszki: w odwecie ginie kilkuset Hanów. Wzbudza to panikę wśród Chińczyków, podsycaną oficjalnym przekazem o islamskim terroryzmie. Kultura Ujgurów postrzegana jest odtąd powszechnie jako archaiczna i przesiąknięta fanatyzmem, co otwiera drogę do dalszych represji.

System

Wkrótce potem w Urumczi zainstalowane zostają tysiące kamer. Uznać to można za preludium do programu powszechnej inwigilacji ludności, który nabierze tempa już pod rządami Xi Jinpinga. Wtedy to, pod pretekstem badań lekarskich, od niemal wszystkich mieszkańców prowincji pobierane są próbki DNA, odciski palców, zapis głosu i profil twarzy. Utworzona baza danych i gęsta sieć kamer umożliwią władzom natychmiastową identyfikację dowolnej osoby i jej ocenę pod kątem zagrożenia. Kontroli sprzyja też śledzenie ruchu telefonów komórkowych mieszkańców i tysiące automatycznych bramek, zwalniających się po zbliżeniu karty identyfikacyjnej. Na wielu domach w Sinciangu pojawią się też kody kreskowe – uzyskanie informacji o ich lokatorach stanie się teraz dla policjanta czy urzędnika kwestią sekund.


Czytaj także: Maria Wiśniewska: Jakbym to ja był wirusem


Podstawą prawną do tego, co nazwane zostanie „kulturowym ludobójstwem”, jest ustawa antyterrorystyczna z 2015 r. Jej zapisy są sformułowane tak szeroko, że o ekstremizm czy terroryzm można posądzić każdego. Np. jeden z artykułów mówi o zakazie noszenia ubrań i ozdób, które „wzbudzają religijny fanatyzm”. Może być tym tradycyjny strój ujgurski, a „ozdobą” męska broda.

Najważniejszą treść niesie jednak zapis, gdzie padają takie słowa jak: „edukacyjna transformacja”, „psychologiczne poradnictwo”, „korekta zachowania” czy „opieka humanistyczna”. W ten sposób formalne przyzwolenie na działalność dostają obozy.

Pozostaje tylko znaleźć człowieka, który podejmie się kierowania tą robotą. Okaże się nim Chen Quanguo, dotąd sekretarz partii komunistycznej w Tybecie. Chen, którego córka kończyła szkołę w Anglii, lubi bon moty. Np. taki: „Łapcie każdego, który ma być złapany”.

Cienie

„Zmuszono nas do wyrzeczenia się tego, kim jesteśmy, do naplucia na naszą tradycję, naszą wiarę, do krytykowania języka, którym się posługujemy, do obrażania naszych rodaków. Kobiety, jak ja, które wyłaniają się z obozów, nie są już tym, kim były. Jesteśmy cieniami samych siebie, nasze dusze są martwe. (...) Byłam gotowa uwierzyć, że moi najbliżsi, mój mąż i córka są terrorystami” – to słowa Gulbahar Haitiwaji, Ujgurki, która spędziła dwa lata w obozie (w tym czasie przez 20 dni, w ramach dodatkowej kary, była przywiązana do łóżka).

W styczniu 2021 r. ukazała się we Francji książka, w której Gulbahar Haitiwaji opowiada o swoich przeżyciach. Czym zawiniła? Zapewne tym, że jest emigrantką (na Zachodzie żyje ujgurska diaspora). Do Sinciangu została zwabiona pod pretekstem wyjaśnienia formalności emerytalnych. Na miejscu pokazano jej zdjęcia z paryskiej demonstracji w obronie Ujgurów, w której uczestniczyli jej mąż i mała córka, z niebieską flagą Turkiestanu Wschodniego. A potem tak nagle, jak ją zatrzymano, tak samo z dnia na dzień została zwolniona. Typowa historia.

Wieści o obozach – jak ten, w którym przebywała Gulbahar Haitiwaji – pojawiały się stopniowo. Od kilku lat Sinciang jest niedostępny dla obcych. Władze organizują tylko propagandowe wycieczki do miejsc, które chcą pokazać. Można wtedy spotkać Ujgurów, którzy recytują, jak wdzięczni są partii komunistycznej za opiekę.

Informacje o rzeczywistej sytuacji w prowincji pochodzą zatem głównie ze zdjęć satelitarnych i od osób, które przeszły więzienie i wydostały się za granicę, bądź też z relacji ich rodzin. Wielu boi się jednak mówić, by nie zaszkodzić bliskim, którzy zostali w Chinach. Służby ChRL potrafią utrudniać życie swoim byłym ofiarom także za granicą.

Obozy

Co dziś wiadomo o gułagu w Sinciangu?

Wiemy, że od 2017 r. na terenie prowincji pojawiają się, jeden za drugim, ogrodzone zespoły budynków, w których zamyka się ludzi. Liczbę takich kompleksów szacuje się na około czterysta. Dla przykładu jeden z nich, oddany do użytku w styczniu 2020 r. niedaleko Kaszgaru, zajmuje 24 hektary, jest ogrodzony 14-metrowym murem i może pomieścić 10 tys. więźniów.

Niemiecki naukowiec Adrian Zenz, który zrobił najwięcej dla nagłośnienia sytuacji w Sinciangu, mówił z początku, że łącznie uwięziono od 100 tys. do miliona osób; potem zwiększał szacunki do blisko dwóch milionów. Gdyby przyjąć liczbę półtora miliona, oznaczałoby to, że w obozach przebywa co szósty dorosły Ujgur.

Miejsca te różnią się stopniem panującego w nich rygoru; przy niektórych powstały też zakłady produkcyjne. Z relacji świadków wyłania się jednak dość spójny obraz życia w takim obozie. Uwięzieni poddawani są procesowi „reedukacji”, w dokumentach z 2014 r. nazwanym też obrazowo „przekablowaniem” sposobu myślenia.

Dzień zaczyna się od śpiewania chińskich pieśni patriotycznych i pozdrowień dla ojczyzny, partii i przywódcy. Potem następują wielogodzinne wykłady, dzielące się z grubsza na dwa bloki: nauka chińskiego i wiedza o społeczeństwie. Reedukowani słuchają o sukcesach partii komunistycznej, o jej wkładzie w rozwój Sinciangu i o tym, jak przestarzałą formę życia propaguje islam. Bez końca powtarzać trzeba formułki w rodzaju: „Pragnę, by wszystkie grupy etniczne stworzyły jeden chiński naród”. Regularnie odbywają się też, ustne albo pisemne, sesje samokrytyki. Odmowa ekspiacji, również na temat własnej rodziny, kończy się dodatkową karą, np. „tygrysim krzesłem”, które blokuje ruch kończyn.

Wiele kobiet mówi o konieczności przyjmowania leków wstrzymujących cykl menstruacyjny; część twierdzi, że były gwałcone. Nie wiadomo, czy to element planowej „reedukacji”, czy samowola personelu obozów (służby bezpieczeństwa musiały w krótkim czasie rekrutować dziesiątki tysięcy nowych strażników).

Po zwolnieniu z obozu część Ujgurów dostaje skierowanie do pracy z internatem, część odzyskuje wolność, ale niektórzy kończą za kratami w regularnym więzieniu. Tam też od razu skierowano znaczną część ujgurskiej elity, która najwyraźniej nie rokowała szans na „reedukację”.

Przewinienia

W pierwszych dwóch latach zwykłych ludzi wysyłano do obozów najczęściej za kontakty zagraniczne (wystarczy rozmowa z obcokrajowcem albo wakacje w Turcji), udostępnienie złej strony w internecie, wyjęcie karty sim z telefonu (rzecz podejrzana), niewłaściwy element ubioru czy jedzenia, nielegalną naukę ujgurskiego czy nadanie dziecku arabskiego imienia.

Skąd władze czerpią wiedzę o życiu prywatnym ludzi? W miastach, obok nowoczesnego systemu inwigilacji, wymierne korzyści przynosi donoszenie. Z kolei na wsiach stosuje się bardziej tradycyjne formy kontroli. Ponad milion kadrowych działaczy partyjnych przydzielono do poszczególnych rodzin w roli „krewnych”. Regularnie składają oni kilkudniowe wizyty, przynoszą dzieciom prezenty, zachęcają do śpiewania partyjnych pieśni, sugerują zmianę stylu życia na „nowoczesny”. I obserwują domowników.

Sinciang jest zapewne jedynym miejscem na świecie, gdzie sama wstrzemięźliwość od alkoholu czy wieprzowiny – będąca nakazem islamu – może być interpretowana jako oznaka ekstremistycznych poglądów. Na „reedukację” trafiają wtedy wszyscy dorośli członkowie rodziny. Tłumaczy to gwałtowny wzrost liczby sierocińców, przedszkoli i szkół z internatem, gdzie najmłodsze pokolenie otrzymuje sprofilowaną wiedzę i wychowanie.

W styczniu 2021 r. Twitter skasował konto chińskiej ambasady w Waszyngtonie za wpis: „Ujgurki nie są już maszynami do rodzenia dzieci”. W ten sposób przedstawicielstwo Pekinu odniosło się do kolejnych odkryć Adriana Zenza. Po przestudiowaniu oficjalnych statystyk z Sinciangu zauważył on znaczny spadek dzietności kobiet w dwóch największych prefekturach.

Zdaniem chińskich władz to efekt emancypacji Ujgurek, które realizują się teraz inaczej niż poprzez rodzenie wielu dzieci. Zenz twierdzi jednak, że kobiety należące do mniejszości etnicznych w tej prowincji poddawane są przymusowej sterylizacji lub – wykonywanej operacyjnie – antykoncepcji. Dotyczy to zwłaszcza matek z liczbą dzieci ponad limit. Ale, co podkreśla Zenz, nie tylko ich. Z kolei odmowa usunięcia dodatkowej ciąży kończy się wysłaniem do obozu. „Jest prawdopodobne, że władze Sinciangu prowadzą masową sterylizację kobiet z trojgiem i więcej dzieci” – konkluduje raport Zenza.

Zaprzeczenia

Władze Chin negowały z początku istnienie obozów. Przyciśnięte dowodami potwierdziły, że takie instytucje istnieją, ale argumentowały, że jedynie w celu resocjalizacji ekstremistycznych jednostek, które w efekcie są potem za to wdzięczne.

Pod koniec 2019 r. Pekin oznajmił nawet, że wszyscy „uczniowie” skończyli już swoje programy reedukacyjne i wrócili do społeczeństwa. Na dowód wybrani dziennikarze z zagranicy mogli odwiedzić kilka opustoszałych budynków.

Zdjęcia pokazują jednak, że nowe placówki – i to o zaostrzonym nadzorze – są wciąż w budowie. Nawet jeśli zamkniętych w nich ludzi jest dziś mniej niż dwa lata temu, to przecież ci, którzy wrócili do domów, też nie mogą czuć się swobodnie.

W jakimś sensie cały Sinciang jest dziś wielkim obozem odosobnienia.

Projekt

„Jesteśmy dziećmi chińskiego narodu. Poprzez swoje czyny Jezus uczy nas, jak kochać swój naród i jego kulturę. Jesteś gotowy naśladować Jezusa?” – to fragment oficjalnego podręcznika do religii dla dzieci, który pojawił się ostatnio w Hongkongu. Co to ma wspólnego z islamską grupą etniczną na peryferiach Chin? Wbrew pozorom, niemało.

Wielki projekt polityczny Xi Jinpinga zakłada przedefiniowanie pojęcia chińskości: zlepienie ze wszystkich ludzi zamieszkujących Chiny – w tym także z mniejszości etnicznych i wyznaniowych – jednolitego narodu, który, co ważne, będzie mieć także wspólne korzenie. Wymaga to pewnej gimnastyki z historią. I tak, gazety z Sinciangu potrafią dziś pisać, że Ujgurzy nie są ludem tureckim, i że miejscowy język w istocie wywodzi się od chińskiego.

Projekt Xi Jinpinga to rzecz nowa. Wcześniej, wedle oficjalnej wykładni Pekinu, różne grupy etniczne mogły pokojowo współegzystować, aby kiedyś zrosnąć się, być może, w jedną całość. Teraz sytuacja ulega odwróceniu: Chińczycy Han, Ujgurzy, a pewnie i wszystkie inne społeczności zamieszkujące Chiny mają wywodzić się z jednego pnia. Na skutek dziejowych okoliczności podzieliły się, ale obecnie, za sprawą państwa, wracają do swej naturalnej postaci.

Taka wykładnia nadaje quasi-moralny wymiar postępowaniu władz i usprawiedliwia brutalność polityki asymilacyjnej. Rolę kluczową gra tu oczywiście edukacja, roboczo nazywana „projektem inżynierii duchowej”, a w wersji bardziej romantycznej „duchowym posiewem ziarna miłości do narodu chińskiego”.

Nowa filozofia znajduje też wymiar instytucjonalny. Państwowa komisja do spraw etnicznych została niedawno wyjęta ze struktur rządowych i podporządkowana partii, jej szefem zaś po raz pierwszy uczyniono Hana, a nie reprezentanta mniejszości.

Pięść

Czy oznacza to zniszczenie wszelkich wyznań religijnych w Chinach? Formalnie zapewne nie. Mają one natomiast zostać schińszczone i podporządkowane państwowej ideologii. W Hongkongu dotyczy to treści biblijnych, natomiast w Sinciangu na meczetach, które nie zostały jeszcze wyburzone, wiesza się państwową flagę i banery z hołdem dla partii oraz jej przywódcy. Podobnej presji poddawani są mieszkańcy Mongolii Wewnętrznej, Tybetu, ale też Koreańczycy, których szkoły uczące w rodzimym języku zostały niemal całkowicie zlikwidowane.

Na tle Zachodu, osłabionego dziś pandemią i podziałami wewnętrznymi, Chiny Xi Jinpinga prezentują się jak wielka zaciśnięta pięść albo taran bezwzględnie posłuszny woli swojego przywódcy. Łatwiej jednak jest skruszyć kulturę materialną niż wolę, wartości i wierzenia ludzi. Jeśli więc na chińskim monolicie pojawią się kiedyś rysy, to może również za sprawą Ujgurów – upartego ludu z zachodnich rubieży, który trzyma się swoich tradycji.

Xi Jinping nie musi dziś liczyć się ze zdaniem nikogo w swoim otoczeniu. Może posłucha jednak zmarłych: „Historia uczy, że nadmierne dławienie religii jest przeciwskuteczne, efekty okazują się odwrotne od zamierzonych”.

Te słowa wygłosił w 1985 r. Xi Zhongzhun, rodzony ojciec dzisiejszego przywódcy Chin. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2021