Żeńska końcówka

Na niewidzialność kobiet składa się sposób zaprojektowania przestrzeni, bodźce ekonomiczne, biologia, uprzedzenia, tradycja, religia... I język, jakim się posługujemy, pełni tu naprawdę istotną rolę.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

Inauguracja roku akademickiego 2019/2020 na Uniwersytecie Jagiellońskim / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA
Inauguracja roku akademickiego 2019/2020 na Uniwersytecie Jagiellońskim / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA

Dzisiaj o 20 będę gościnią w programie »Minęła 20« na antenie tvp.info. Zapraszam przed odbiorniki” – napisała na swoim profilu na Facebooku nowo wybrana posłanka Lewicy Magdalena Biejat. Tylko tyle. Piętnaście słów, jeżeli włączyć dwie liczby i nazwę stacji. Wśród nich jedno – „gościni” – które zelektryzowało opinię publiczną, rozpoczynając ciąg wydarzeń, które kronikarze z przyszłych stuleci będą może nazywać „wielką wojną o feminatywy”.

„Końcówkę wsadź sobie w mózg albo w brudne buty, może pomoże – doradzał uprzejmie Dominik Tarczyński z PiS, któremu słowo „gościni” wyraźnie odebrało poczucie bezpieczeństwa. – Nie pokonacie normalności, dewianci. To szaleństwo powstrzymamy i wasze chore ideologie z radością poniżę. Dla dobra naszych dzieci! Zrobię to w sejmie. Czekam na pierwsze posiedzenie z tym nowotworem demokracji...”.

„Kolanem chcą przepychać to lewackie szaleństwo. Musimy się temu ostro przeciwstawić!” – dodał jeszcze, gdy inna posłanka Lewicy, Anna Maria Żukowska, napisała na Twitterze, że wspólnie z córką zapalała znicze w hołdzie „powstańcom i powstankom”.

Po stronie przeciwników i przeciwniczek żeńskich form zadudniły ciężkie działa. Że to kaleczenie języka, że słownik takich form nie odnotowuje, że pan wiewiórka jest rodzaju żeńskiego, a się nie gniewa, i wreszcie, że pilot-kobieta to nie może być pilotka, bo pilotka to już jest taka czapka.

W ogrodzie języka

Muszę uczciwie przyznać, że przez długi czas byłem raczej sceptyczny wobec żeńskich nazw zawodów. Jakoś mi nie brzmiały, po co udziwniać, nawet argument z wiewiórką czasem przywoływałem. Teraz zmieniłem zdanie i staram się żeńskie formy stosować. Nawet te „dziwacznie” brzmiące. Bo po pierwsze, dziwaczność to kwestia przyzwyczajenia. Po drugie, to jedna z rzadkich okazji, by z językiem trochę poeksperymentować, przypomnieć sobie o jego plastyczności.

Bez pięknej, uporządkowanej, ale też bogatej mowy ojczystej nie będzie wartościowej literatury, dogłębnego dziennikarstwa ani mądrej polityki. Język, którym mówimy, wyznacza horyzont naszych myśli. Inspiruje nas, podsuwa skojarzenia, a czasem może nas ograniczać – wtedy warto go świadomie rozszerzać.

Jeżeli o języku pomyślimy jak o ekosystemie, to feminatywy nie są chwastami – jak bezmyślnie używane wulgaryzmy czy niechlujne kalki z języka angielskiego. Są raczej nowymi, dziwacznymi gatunkami. Nie powinny przerażać ani botaników języka, ani jego ogrodników, ani nawet zwykłych spacerowiczów, którym nieobojętna jest lingwistyczna przyroda. Mogą raczej fascynować na równi z na wpół zapomnianymi archaizmami i smakowitymi regionalizmami. Żeńskie formy nie zubażają naszego języka. Przeciwnie – wzbogacają go, rozszerzając spektrum dostępnych nam możliwości. A że takie dziwaczne? Najwyżej się nie przyjmą, wymrą naturalną śmiercią albo wyewoluują w coś jeszcze innego, lepiej dostosowanego do wspaniałej sieci powiązań, jaką jest ojczysta mowa.

Mimo to uważam, że nie ma się co o feminatywy spierać. To jeden z tych problemów, które rozwiążą się same. Sekretne życie języka toczy się od tysięcy lat swoim rytmem. Zarówno kształty widoczne na powierzchni, jak i najgłębiej ukryte korzenie nieustannie dostosowują się do panujących w środowisku warunków. Język jest żywym organizmem.


Czytaj także: Anna Dziewit-Meller: Tka, tkę, tki


Istotny jest jednak jeszcze jeden, pozajęzykowy aspekt całego sporu. Niedawno przeczytałem książkę, która sprawiła, że na kwestię feminatywów patrzę w szerszym kontekście. Otóż żeńskie formy nazw zawodów – a raczej ich brak w wielu przypadkach – są ściśle związane z szeroko rozpowszechnionym zjawiskiem, które ma dokładnie mierzalne, bardzo negatywne konsekwencje. Chodzi o domyślne obsadzanie w różnych rolach mężczyzn. Gdy wyobrażamy sobie chirurga, prezesa, ministra czy kierowcę – jest to domyślnie mężczyzna. Powoduje to wiele następstw, z których najpoważniejszym jest to, że w projektowaniu rozwiązań prawnych i urbanistycznych, narzędzi albo samochodów zaskakująco często przegapiamy połowę populacji.

Domyślny mężczyzna

Testy bezpieczeństwa samochodów to wspaniała sprawa. Przykład zastosowania myślenia naukowego do udoskonalenia otaczającej nas rzeczywistości. Najpierw prowadzimy komputerowe symulacje, potem zderzamy z murem auto, w którym jedzie sobie manekin. Robimy to tak długo, póki nie uzyskamy satysfakcjonującego poziomu bezpieczeństwa.

A ten manekin to facet. Nie manekina (manekinka? womanekin?), tylko manekin. To nie kolejna fanaberia językowa. Nie chodzi tu o samo słowo. „Płeć” manekina naprawdę ma znaczenie. Pokazuje to przekonująco Caroline Criado-Perez, autorka wydanej w zeszłym roku książki „Invisible Women. Data Bias in the World Designed for Men”. Fascynująca lektura.

Otóż manekin, którego niewdzięczną pracą jest rozwalanie się o mur z zadaną prędkością, ma 177 centymetrów wzrostu i waży 76 kilogramów. Reprezentuje więc „typowego mężczyznę” (medianę wagową i wzrostową). Kobiety są zazwyczaj niższe, lżejsze, ale przede wszystkim mają odmienny kształt miednicy i inaczej zbudowane mięśnie karku. Sprawia to, że często niewygodnie jeździ im się samochodami zaprojektowanymi dla kierowców, nie kierowczyń. Ale drobne niewygody to dopiero początek historii.

Przez całe dekady samochody testował wyłącznie manekin-mężczyzna – substytut kierowcy, nie kierowczyni. Kiedy w roku 2011 wprowadzono w USA jego kobiecą wersję (wciąż miała wiele wad, była raczej pomniejszoną wersją mężczyzny niż faktyczną reprezentacją kobiecej anatomii) – oceny wielu samochodów w testach zderzeniowych uwzględniających nową „pasażerkę” spadły dramatycznie. Oznacza to, że samochody dotychczas wcale nie były tak bezpieczne, jak twierdzili producenci. A raczej: były bezpieczne tylko dla mężczyzn.

Obszerne badania statystyk kolizji drogowych w USA w latach 1998–2008 pokazały, że przy porównywalnym wypadku ryzyko poważnych obrażeń u kobiety jest aż o 47 proc. wyższe. To ogromna dysproporcja. Oczywiście pewna jej część wynika z samych różnic biologicznych, które sprawiają, że przy tej samej prędkości kobieta może odnieść poważniejsze obrażenia. Ale do tej dysproporcji szans w istotnym stopniu przyczynia się fakt, że samochody zostały zaprojektowane i przetestowane tak, by chronić mężczyzn. Przez lata nikt nawet nie sprawdzał, jak w przypadku zderzenia zachowa się ciało kobiety, nie poszukiwał rozwiązań mających poprawić jej bezpieczeństwo.

To nie żaden spisek. To niedopatrzenie, które było możliwe dlatego – zwraca uwagę Caroline Criado-Perez – że w roli ­domyślnego użytkownika pojazdu (kierowcy i pasażera) obsadzony został mężczyzna. Na podobnej zasadzie autorka analizuje standardowe procedury odśnieżania, projektowania fortepianów, a także testowania leków (tu sprawa, zaznaczmy od razu, jest znacznie bardziej skomplikowana).

Niemal wszędzie okazuje się, że badania naukowe i praktyczne testy prowadzono na „domyślnym podmiocie”, którym był mężczyzna. To pacjent, nie pacjentka, kierowca, nie kierowczyni (kierownica? ta kierowca?), pianista, a nie pianistka. Tymczasem kobiety inaczej korzystają z miasta (częściej poruszają się mniejszymi arteriami, rzadziej korzystają z samochodów, częściej poruszają się z wózkami dziecięcymi), mają inną anatomię, ich organizmy inaczej reagują na niektóre substancje chemiczne.

„Mężczyzna, jeżeli nie zaznaczono inaczej” czy „domyślny mężczyzna” – oto tak naprawdę główny bohater książki Criado-Perez. Wyjaśniając, na czym polega ten fenomen, autorka przywołuje między innymi toczący się wśród antropolożek i antropologów spór o agresywny charakter naszego gatunku: „Ludzie są znacznie bardziej agresywni w stosunku do własnego gatunku niż jakiekolwiek inne ssaki”. To zdanie jest zasadniczo prawdziwe. Dane faktycznie mówią, że przed nowoczesną rewolucją bezpieczeństwa ludzie częściej padali ofiarami ludzi niż, dajmy na to, tygrysy tygrysów czy wilki – innych wilków. Ale jeżeli przyjrzymy się tym danym uważniej, okaże się, że sprawcami większości morderstw byli mężczyźni. A więc zdanie jest zasadniczo prawdziwe, ale dotyczy nie „ludzi w ogóle”, a tylko jednej z płci. Wietrzących feministyczny spisek od razu uspokoję, że Criado-Perez nie wyciąga z tego żadnych wniosków na temat „przemocowego charakteru patriarchatu” czy czegokolwiek w tym rodzaju. Jej książka nie opowiada o brutalnych mężczyznach, tylko o szokującym niedopatrzeniu, które rodzi niezliczone błędy we wzornictwie, prawodawstwie i nauce. Chodzi tylko o to, by pokazać, że pewne cechy uznajemy za typowe dla gatunku, podczas gdy w rzeczywistości są one typowe wyłącznie dla mężczyzn.

Niewidzialność kobiet jako domyślnych podmiotów różnych czynności sprawia, że w nauce i wzornictwie rozciąga się przepastna dziura. Dla wielu aspektów życia po prostu brak nam danych reprezentujących połowę populacji! „Nie będziemy tego testować od razu na kobietach, bo z tym są same kłopoty – mówią rozmówcy Criado-Perez. – Na przykład mężczyźni nie miesiączkują”. No owszem. Ale to raczej dobry powód, żeby uwzględniać kobiety w badaniach i projektowaniu, niż żeby je pomijać.

W ten sposób powstaje opisywana przez Criado-Perez luka w danych. Nie chodzi o to, żeby projektować oddzielne samochody dla kobiet, ani tym bardziej o to, żeby pogorszyć bezpieczeństwo mężczyzn. Podstawowy problem polega na tym, że w zasadzie nie wiemy, jak różne rzeczy sprawdzają się dla kobiecych użytkowniczek, bo tego nie testowaliśmy. Nie znamy odpowiedzi, bo nie zadaliśmy pytania.

Luka w danych a żeńskie końcówki

W tym miejscu na scenę wracają feminatywy. Żeby było jasne, nie są one w ogóle przedmiotem refleksji w książce Criado-Perez. Z bardzo prostej przyczyny – w języku angielskim jest to problem marginalny, dotyczący stosunkowo nielicznych przypadków takich jak fireman/fireperson czy chairman-chairperson. Ale po lekturze „Invisible Women...” nie potrafię już patrzeć na problem feminatywów jako zjawisko wyłącznie językowe czy – tym bardziej – kwestię lewicowych fanaberii.

W przypadku zderzenia kierowczynie są bardziej narażone na poważne obrażenia. Murarki i budowlanki mają istotnie większą szansę na wypadek przy pracy, bo narzędzia, którymi się posługują, zostały zaprojektowane i przetestowane pod kątem bezpieczeństwa murarzy i budowlańców. Dlatego warto używać żeńskich form. Chociażby właśnie po to, by przyczynić się do zwrócenia uwagi na fakt, że w różnych rolach pojawiają się lub mogłyby pojawiać kobiety. Za każdym razem, gdy mówimy „gościni”, „kierowczyni”, „chirurżka”, wyciągamy z niewidzialności brakującą połowę sprawczych podmiotów. Przypominamy projektantkom, prawodawczyniom, pracodawczyniom czy gospodyniom programów telewizyjnych, że ich możliwości nie są ograniczone do „domyślnego mężczyzny”.

Język nie tylko odzwierciedla naszą rzeczywistość. On także ją kształtuje. Sprawia, że jedne rzeczy są dla nas oczywiste, a inne pozostają dziwaczne, a nawet niewidzialne. Być może za niepokojem, który odczuwamy na dźwięk słowa „chirurżka”, czai się skrywany lęk, że pewnego dnia mogłaby nas operować kobieta? Może gdyby słowo „prezeska” było bardziej rozpowszechnione, więcej kobiet zasiadałoby na kierowniczych stanowiskach? Może gdyby energiczniej promować te „nienaturalne” formy, więcej dziewczynek wyobrażałoby sobie siebie w przyszłości na przykład jako pilotki, czego teraz nie robią, bo przecież wiadomo, że pilotka to taka – he, he – czapka? Niełatwo to zmierzyć, ale jako semiotyk jestem niemal pewny, że niechęć do słowa „gościni” ma jakiś związek z tym, że co zajrzę w telewizor, to w studiu siedzą sami mężczyźni. Mieli być goście programu – są goście.

Oczywiście to nie tylko kwestia nazw. Mam pełną świadomość, że same zmiany w języku nie wystarczą, by zmienił się świat. Na niewidzialność kobiet w licznych obszarach życia składa się wiele czynników: sposób zaprojektowania przestrzeni, bodźce ekonomiczne, biologia, uprzedzenia, tradycja, religia... Ale język, jakim się posługujemy, pełni tu naprawdę istotną rolę. Także umożliwiając konsolidację pozostałych czynników. Dlatego warto trochę powalczyć. Nie z językiem, ale właśnie o język. Bo mowa, którą się posługujemy, kształtuje naszą rzeczywistość, ale zarazem sama pozostaje tworem bardzo plastycznym.

Wciąż uważam, że nie ma się co specjalnie spierać o żeńskie końcówki i emocjonować tym zagadnieniem. Nie ma co rozpętywać trzeciej wojny światowej. Same żeńskie końcówki nie usuną dyskryminacji, luki płacowej, stereotypów i dziury w danych, nie uczynią świata bezpieczniejszym. Są pilniejsze sprawy niż nazywanie kierowczyń kierowczyniami.

Podobnego zdania wydaje się posłanka Biejat: „Zaskoczyło mnie, ale też zasmuciło, że użycie przeze mnie słowa »gościni« wzbudziło taką sensację. Nie prawa pieszych, reprywatyzacja, kryzys klimatyczny czy wsparcie dla Jana Śpiewaka, o których w ostatnich dniach pisałam”.

Dlatego zamiast toczyć wojnę, wystarczy po prostu od czasu do czasu użyć żeńskiej formy. Zwłaszcza gdy do czynienia mamy z domyślnym podmiotem. Zamiast o czytelnikach, napisać o czytelniczkach, a może nawet o widzkach. Zamiast studentów, opisać w sylabusie zajęć studentki. Mieć na uwadze ogół wyborczyń, a nie wyborców. To nie tylko wzbogacenie języka, lecz także użyteczne ćwiczenie poznawcze, które pozwoli nam przemyśleć treść tekstów, audycji telewizyjnych, treści wykładów czy programów politycznych.

Ale mam też wrażenie, że może z tego wyniknąć coś więcej. Każda wypowiedziana „chirurżka”, „muzykolożka” i „profesora” przybliża nas o krok do świata, w którym kobiety wykonujące te funkcje nie są już niewidzialne (ani przebrane za mężczyzn). Polszczyzna to nasz wspólny dom. Zaprośmy do niego więcej gościń!

Bolą uszy? Niech bolą. Pobolą, pobolą i przestaną. ©

Najczęstsze argumenty przeciwników żeńskich form wraz z propozycjami refutacji:

P: Pan wiewiórka też jest ­rodzaju ­żeńskiego.

O: Owszem. Ale wiewiórka to nie nazwa zawodu ani funkcji. A z ciekawostek: rzesze polskich dzieci (dorosłych pewnie też) są błędnie przekonane, że sarna to samica jelenia. Język naprawdę ma wpływ na to, jak postrzegamy rzeczywistość.

P: Nie da się wymówić słowa „chirurżka”.

O: Polecam poćwiczyć dykcję.

P: Pilotka to taka czapka.

O: Wie ktoś, gdzie się podział mój pilot od telewizora?

P: Żeńska forma od słowa „tokarz” jest już zajęta.

O: Jeżeli rozróżniasz finkę od Finki, to dasz sobie radę i z dwoma znaczeniami słowa tokarka.

P: Jestem kobietą i chcę być nazywana „informatykiem”.

O: Szanuję to i tak właśnie będę się do ciebie zwracać.

P: Są ważniejsze sprawy! Nie ma co toczyć wojny o żeńskie formy.

O: Słusznie. Nie toczę żadnej wojny. Po prostu tych form używam.

P: Słowa „kierowczyni” nie ma w słowniku.

O: Bo go nie używamy. Jak się spopularyzuje, to w następnym wydaniu będzie.

P: To lewacki spisek mający na celu obalenie naszych tradycyjnych wartości.

O: Przejrzałaś mnie! :)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019