Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niezależnie od tego, jakie przesłanki towarzyszą naszym delegacjom w walce o to, by Polska wpłacała jak najmniej pieniędzy na Fundusz Klimatyczny, przeznaczony na potrzeby państw jednocześnie najbiedniejszych i najbardziej zagrożonych zmianami klimatu, dyplomatyczny przekaz jest fatalny: Polska nie chce brać na siebie odpowiedzialności za kraje, które potrzebują pomocy. Kurs naszej dyplomacji najlepiej definiuje fatalna wypowiedź ministra Rostowskiego, który na początku października, podczas kolejnej rundy negocjacji, stwierdził: "Całkowicie nie do zaakceptowania jest, by biedne kraje europejskie musiały pomagać bogatym krajom europejskim w niesieniu pomocy krajom biednym w pozostałych częściach świata".
Jest, a raczej powinno być, inaczej, niezależnie od tego, czy uznamy globalne ocieplenie za bzdurę, czy też za prawdę objawioną. Zapomnijmy nawet o przykrej prawdzie, że minione 20 lat w dziedzinach takich jak poprawa sprawności energetycznej czy inwestycje w odnawialne źródła energii Polacy przespali. Całkowicie nie do zaakceptowania jest, by kraj tak zamożny jak Polska uchylał się od odpowiedzialności za kraje, którym los znacznie mniej sprzyja. Fundusz Klimatyczny to nowa forma pomocy rozwojowej, obejmująca choćby walkę z wylesieniami czy ograniczanie energochłonności gospodarek. Rację więc ma abp Desmond Tutu, który w gorzkich słowach wypomina Polakom niewdzięczność: oto przychodzi czas, by z beneficjenta stać się donatorem. Nam jednak do tego się nie pali.
Zupełnie inną sprawą jest wysokość wpłat i kształt Funduszu. Możliwe są bowiem rozwiązania mniej lub bardziej sprawiedliwe. Jeśli za miarę odpowiedzialności przyjmiemy jedynie emisję CO2, oparta na węglu Polska zostanie obłożona nadmierną odpowiedzialnością. Jeśli miarą ma być jedynie PKB, nadmiernie stracą kraje, które w walkę z emisją włożyły miliardy dolarów. Rozwiązaniem powinna więc być wersja kompromisowa, a nie weto, którym straszą dyplomaci, zapominając najwyraźniej, że problemy Brazylii czy Nigerii są również naszymi problemami.