Wybuchowy potencjał

MARTA HAWRYSZKO, ukraińska historyczka: Jeden z moich przełożonych poradził mi, abym poczekała, aż wszyscy członkowie podziemia nacjonalistycznego wymrą, i dopiero wtedy pisała krytycznie o OUN i UPA.

02.08.2021

Czyta się kilka minut

Spośród licznych mogił, w których na zachodniej Ukrainie leżą ofiary Holokaustu, niewiele jest oznaczonych. Na zdjęciu: miejsce pamięci w Lesie Bronickim koło Drohobycza. / ANNA PIĘCIAK
Spośród licznych mogił, w których na zachodniej Ukrainie leżą ofiary Holokaustu, niewiele jest oznaczonych. Na zdjęciu: miejsce pamięci w Lesie Bronickim koło Drohobycza. / ANNA PIĘCIAK

WOJCIECH KONOŃCZUK: Trudno jest być badaczką ciemnych kart ukraińskiej historii?

MARTA HAWRYSZKO: Łatwo nie jest. Badania, które rzucają światło na niezbyt podręcznikową wizję historii, są odrzucane, wywołują konflikty, a często i sprzeciw ze strony różnych środowisk. Pod adresem historyków, którzy takie badania podejmują, często sypią się oskarżenia o współpracę ze służbami specjalnymi różnych państw albo choćby o „nieświadome szkodzenie wizerunkowi Ukrainy na arenie międzynarodowej”. Często zarzuca się im także „brak patriotyzmu”. Niektóre z osób zajmujących się stosunkami ukraińsko-żydowskimi stykają się w swoich kręgach akademickich z przejawami antysemityzmu. Czasami wręcz z otwartymi groźbami. Co jakiś czas dotyka to również mnie.

Są jednak ukraińscy badacze zajmujący się tymi trudnymi tematami.

Pojawia się coraz więcej młodych historyków, którzy próbują patrzeć krytycznie na dzieje Ukrainy, w tym na różne „bolesne” tematy. Dotyczy to także kwestii współpracy Ukraińców z Niemcami w czasie II wojny światowej. Zwykle jest tak, że ci badacze współpracują z zachodnimi środowiskami akademickimi, mają dostęp do większej ilości źródeł i współczesnej literatury naukowej. Swoje tezy poddają pod dyskusję na różnych seminariach międzynarodowych. Daje im to niezbędne instrumentarium metodologiczne i teoretyczne, którego brakuje na Ukrainie.

Niedawno Wołodymyr Wjatrowycz – były już prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, a obecnie poseł do parlamentu, uważany za głównego kreatora obecnej ukraińskiej polityki historycznej – napisał pochwalnie o komendancie UPA Romanie Szuchewyczu, z okazji jego urodzin. Nie zająknął się słowem, że jest on współodpowiedzialny za rzeź wołyńsko-galicyjską. Jedyne, co tu dziwi, to brak jakichkolwiek komentarzy negatywnych ze strony ukraińskich odbiorców.

Większość społeczeństwa ukraińskiego, w pierwszym rzędzie kręgi naukowe, od dawna postrzega Wjatrowycza jako polityka, a nie historyka. Wszystkie jego wystąpienia publiczne i teksty, także te w sieciach społecznościowych, trzeba traktować politycznie, uwzględniając ideologię i program jego partii politycznej. Ugrupowanie to, Europejska Solidarność [jego przewodniczącym jest były prezydent Petro Poroszenko – red.], przynajmniej częściowo propaguje wartości nacjonalistyczno-konserwatywne. Przykładem choćby hasło „Armia, język, wiara” [to hasło kampanii Poroszenki w wyborach prezydenckich w 2019 r. – red.].

Ugrupowanie to, a przynajmniej jego część, cechuje również tzw. ukraińskie spojrzenie na historię, które opiera się na narracji nacjonalistycznej. Elementem tego jest również wychwalanie wszystkich, którzy poświęcili swoje życie w walce o ukraińską państwowość, nawet jeśli brali też udział w zbrodniach wojennych. Dlatego opinia Wjatrowycza o Szuchewyczu jest w pełni zrozumiała. Komentowanie jego licznych postów na Facebooku to zwyczajna strata czasu. Także dlatego, że naraża to na ataki ze strony armii sympatyków Wjatrowycza, z których niemal nikt nie jest badaczem, a których w pełni zadowala jego nacjonalistyczny przekaz.

Chyba jednak nie chodzi tylko o jego fanów w sieciach społecznościowych. Można odnieść wrażenie, że gdy idzie o tematy historyczne, większość ukraińskich mediów posługuje się dziś narracją Wjatrowycza.

To, co czytam, rzeczywiście można uznawać za napisane w kluczu nacjonalistycznym. Nie jest to w sumie dziwne, gdyż w ukraińskim społeczeństwie, jak zresztą także w wielu innych, jest popyt na heroiczną historię, na „niepokornych”, na siłę ducha, na wytrwałość „naszych”, którym przeciwstawia się złych „innych”. Częścią tego dyskursu jest narracja ofiary, która zaciemnia własną odpowiedzialność za zbrodnie, ewentualnie usprawiedliwia je własnymi ofiarami oraz represjami skierowanymi przeciw Ukraińcom.

Zajmuje się Pani głównie tematem Holokaustu na zachodniej Ukrainie. W lipcu tego roku minęła 80. rocznica pogromów antyżydowskich, które miały miejsce również na tym terenie. Czy był to temat w mediach ukraińskich?

Tylko nieliczne media nie pominęły tej smutnej rocznicy. Na popularnym portalu LB.ua ukazał się wywiad z lwowskim historykiem Andrijem Usaczem na temat pogromu we Lwowie, co zapoczątkowało serię wywiadów z innymi badaczami na temat masowej przemocy latem 1941 r., w tym pogromów. Na lwowskim portalu Zaxid.net pojawiło się kilka publikacji o pogromach oraz o pamięci o nich, w tym także mój tekst o kobietach biorących udział w antyżydowskiej przemocy w Galicji Wschodniej. Te publikacje jasno wskazują na udział miejscowych Ukraińców i Ukrainek w pogromach, a także dowodzą dzisiejszej (nie)pamięci o tym.

Jednak większość mediów, w tym nawet takie jak ukraińska redakcja Radia Svoboda, znacznie więcej uwagi poświęciła 80. rocznicy ogłoszenia aktu odnowienia państwa ukraińskiego z 30 czerwca 1941 r., a także masowym zbrodniom popełnionym przez NKWD na dziesiątkach tysięcy więźniów na terenie zachodniej Ukrainy. O pogromach mówi się bardzo pobieżnie, wręcz lakonicznie, bez wyjaśnienia kontekstu i następstw. I oczywiście bez wspominania o roli w nich różnych sił politycznych, w tym Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.

Zaxid.net to portal szanowany, ale niezbyt popularny. Wychodzi na to, że ogromna większość ukraińskich mediów rocznicy pogromów nie zauważyła.

Niestety tak. Rzetelny opis tego tematu powinien zawierać informacje o roli miejscowej ludności ukraińskiej, szczególnie w tych miejscowościach, gdzie Sowietów już nie było, a Niemcy i ich sojusznicy jeszcze się nie pojawili. To przykładowo Harasymów, Niezwiska, Łuka, Woronów, Żabokruki, Uniż, Rakowiec, Petrów w regionie iwanofrankiwskim oraz Ułaszkowce i Zabłotówka na Tarnopolszczyźnie. Agresję miejscowych Ukraińców przeciwko Żydom w tych miejscach trudno wytłumaczyć nazistowską propagandą czy podburzeniem do pogromów przez Niemców, jak to było w licznych innych miejscowościach. Dlatego wielu woli ten temat po prostu omijać, ze względu na jego „wybuchowy” potencjał.

Czy dotyczy to również jednego z największych pogromów, czyli lwowskiego?

Pogrom we Lwowie jest jednym z najlepiej udokumentowanych pogromów na zachodniej Ukrainie latem 1941 r. Zachowało się wiele wspomnień, przede wszystkim żydowskich, a także fotografie i materiały filmowe. Wydarzeniu temu poświęcono też dziesiątki naukowych publikacji, żeby wspomnieć tylko te autorstwa kanadyjskiego historyka Johna-Paula Himki. Daje nam to wiedzę o tym, gdzie można zlokalizować epicentrum przemocy w przestrzeni miasta.

Jakie zajmuje to dziś miejsce w historycznej pamięci miasta?

Do tej pory we Lwowie nie ma choćby tablicy pamiątkowej, która przypominałaby o tamtych strasznych wydarzeniach mieszkańcom, ale też turystom. Nie ma o nich informacji także na wystawie w muzeum Więzienie na Łąckiego, poświęconej masowej zbrodni NKWD na więźniach [nie mogąc ich wywieźć przed wkroczeniem Niemców, pod koniec czerwca NKWD wymordowało więźniów politycznych w kilku lwowskich aresztach; liczbę ofiar szacuje się nawet na 7 tys. osób, z czego prawdopodobnie ponad połowę stanowili Ukraińcy, 20-25 proc. Polacy, a kilkanaście procent Żydzi – red.].

Nie wspomina się na wystawie, że po odkryciu tej zbrodni doszło do znieważania, znęcania się i do morderstw Żydów, także na terytorium tego więzienia. Ta wybiórcza narracja wzmacnia atomizację pamięci z podziałem na „ból nasz” i „ból cudzy”. Cierpienia ludności żydowskiej Lwowa w czasie pogromu niestety trafiają do tej drugiej kategorii. O udziale miejscowej ludności w pogromie chce się zapomnieć.

Ponad 15 lat temu ukraińska badaczka Sofija Graczowa napisała w kijowskim czasopiśmie „Krytyka” ważny artykuł o Ukraińcach wobec pogromów. Wydawało się, że dojdzie do takiej dyskusji, jak w Polsce po książce Jana Tomasza Grossa o pogromie w Jedwabnem. Jednak dyskusja szybko się skończyła.

Sofija Graczowa, bardzo utalentowana badaczka, na przykładzie Złoczowa celnie pokazała problem, jaki mają Ukraińcy z pamięcią o pogromach. Jej tekst rzeczywiście zapoczątkował ważną dyskusję z udziałem badaczy ukraińskich i zachodnich. Fakt, że szybko wygasła, miał kilka przyczyn. Najważniejszą jest brak odwagi intelektualnej na Ukrainie. Mówienie o pogromach oznacza narażanie się na krytykę, na odrzucenie i na presję, w tym ze strony środowiska akademickiego. Kolejna przyczyna jest bardziej prozaiczna – ukraińscy badacze w większości nie mają dostępu do żydowskich relacji, głównie tych z Fundacji Shoah założonej przez Spielberga czy z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Nie mówiąc już o dokumentach niemieckich. Bez tych źródeł trudno jest badać pogromy. Ukraińskich relacji o tych wydarzeniach jest niewiele, a te istniejące pomniejszają rolę miejscowej ludności w pogromach.

Dlaczego zatem na Ukrainie tak trudno jest pisać krytyczną historię?

Jest wiele przyczyn, w tym oczekiwania społeczne. W środowiskach akademickich można usłyszeć o „odpowiedzialności obywatelskiej” historyka, co ma jakoby polegać na tworzeniu pozytywnych mitów narodowych, które jednoczyłyby społeczeństwo. Pamiętam, jak podczas prezentacji mojej książki „Kobiece historie czasu wojny” – było to we Lwowie, w 2018 r. – jedna z uczestniczek dyskusji, wykładowczyni uczelni wyższej, wyraziła swoje rozczarowanie moimi opiniami. Usłyszałam, że oczekiwała ode mnie historii o „bohaterskich dziejach” kobiet w OUN i UPA, a tymczasem ja mówiłam o dyskryminacji, o przemocy seksualnej w szeregach ukraińskiego podziemia nacjonalistycznego oraz o współudziale kobiet w zbrodniach przeciw ludności cywilnej. Podobną krytykę słyszę zresztą regularnie.

Agresja rosyjska przeciw Ukrainie, trwająca od ponad siedmiu lat, też zapewne nie sprzyja rozliczeniom.

Tak, trudność z pisaniem krytycznej historii wynika również z faktu, że trwa wojna. Militaryzacja społeczeństwa, które cały czas przebywa w stanie trwogi i traumy, sprawia, że wielu ludzi zwraca się ku narodowym mitom. Nierzadko można usłyszeć, że „prawdziwą historię” trzeba zostawić na potem, na czas pokoju.

Od dwóch lat Ukraińskim Instytutem Pamięci Narodowej kieruje Anton Drobowycz. Jak to wpłynęło na politykę historyczną?

Drobowycz nie wywołuje takiej krytyki jak jego poprzednik, bo UIPN pod jego kierownictwem nie prowadzi żadnych „rewolucji”. Dekomunizacja, która była przedmiotem ostrych dyskusji, właściwie została zakończona. UIPN próbuje lawirować między narracją nacjonalistyczną a inkluzywną, czego przejawem są różne konferencje o wyraźnym zabarwieniu politycznym.

Przykładem choćby niedawna konferencja w Tarnopolu, którą zorganizowano w odpowiedzi na protest Polski w związku z nadaniem imienia Szuchewycza miejscowemu stadionowi. Sam Drobowycz uchodzi za liberała, jest zwolennikiem inkluzywnej pamięci narodowej, w której jest miejsce nie tylko dla Ukraińców, ale i Tatarów Krymskich, Polaków, Żydów i innych narodów. Mocno wybrzmiała jego publiczna krytyka tegorocznego „marszu wyszywanek” w Kijowie na cześć 14. Dywizji Waffen SS Galizien [złożonej z ukraińskich ochotników – red.].

Jak są postrzegane Pani badania ciemnych kart historii w instytucie naukowym we Lwowie, gdzie Pani pracuje?

Delikatnie mówiąc, temat moich badań nie wywołuje entuzjazmu. Głównie dlatego, że piszę krytycznie o OUN i UPA. Jeden z moich przełożonych poradził mi, abym poczekała, aż wszyscy członkowie podziemia nacjonalistycznego wymrą, i dopiero wtedy pisała krytycznie o OUN i UPA. Inni nazywają mnie „agentką Kremla” i „Ukrainką bez świadomości”. Jeden, którego spotkałam kiedyś w archiwum, zapytał, czy wiem, jak rozprawiano się z „takimi jak ja” w okresie wojny... W pierwszych latach moich badań zastraszanie było na tyle trudne dla mnie, że musiałam chodzić do terapeuty i brać antydepresanty. Gdy tylko musiałam iść do instytutu, dostawałam ataku paniki.

Początkowo pracowała Pani również w Centrum Badań Ruchu Wyzwoleńczego, założonym przez Wjatrowycza.

Siedziba Centrum mieściła się w moim instytucie, były między nimi ścisłe kontakty i w pewnym momencie zaczęłam brać udział w różnych ich projektach. Przyznam, że miałam wtedy romantyczną wizję OUN, co wynikało także z mojego dorastania na galicyjskiej wsi pod Lwowem oraz z pamięci rodzinnej, w tym o udziale moich krewnych w podziemiu OUN-owskim, a potem sowieckich represjach, jakie ich spotkały. Sporą rolę w formowaniu pozytywnego wizerunku ukraińskich nacjonalistów miały też moje studia na Wydziale Historycznym Lwowskiego Uniwersytetu im. Iwana Franki. To miejsce nie sprzyjało tworzeniu krytycznej wizji OUN i UPA. Współpracując z Centrum, kończyłam doktorat; jego tematem było postrzeganie hitlerowskich Niemiec przez społeczeństwo Galicji przed rokiem 1939. Wtedy jeszcze OUN nie była w orbicie moich zainteresowań i mało o niej wiedziałam.

Kiedy zajęła się Pani tematem OUN i UPA?

Gdy poświęciłam się badaniom nad obecnością kobiet w obu tych organizacjach. Wtedy zaczęłam zgłębiać źródła historyczne, co wywołało moje zaskoczenie czy wręcz szok. Im więcej czytałam dokumentów, tym bledszy stawał się bohaterski obraz ukraińskich nacjonalistów. Było to w coraz większym konflikcie z wizją historii propagowaną przez Centrum i moje odejście było nieuchronne.

Jednym z Pani obszarów badawczych jest przemoc seksualna podczas Holokaustu. Trudny temat.

Badając temat codzienności kobiet w OUN i UPA, w sposób naturalny pojawiła się kwestia przemocy seksualnej. Zagłębiłam się w literaturę naukową i z czasem zrozumiałam, jak ważne zajmuje ona miejsce w historii konfliktów wojennych i przemocy etnicznej. Przecież te zjawiska nie zniknęły, bo wojny wciąż trwają, a wraz z nimi trwa przemoc seksualna. Dlatego ważne jest zbadanie różnych przypadków, aby wypracować mechanizm prewencji na przyszłość. Historia Holokaustu na Ukrainie jest tu pomocna, bo pokazuje, że systemowa przemoc na masową skalę umożliwia też przemoc indywidualną, także seksualną, często o charakterze ludobójczym. W okresie wojny sprawcami tej przemocy stają się również „sąsiedzi”. Piszę teraz książkę o przemocy seksualnej jako niemal zupełnie nieznanej codzienności Żydów w czasie Szoa.

Co wynika z dotychczasowych ustaleń?

Ważnym aspektem moich badań jest pokazanie roli miejscowych, którzy odpowiadają za przemoc seksualną. Dotychczas większość prac analizowała rolę Niemców w przemocy o tym charakterze. Tymczasem mamy wiele wspomnień ocalałych z Holokaustu, a także powojenne sprawy sądowe, które pokazują, że kolaboranci i ukraińscy policjanci również byli za to odpowiedzialni. W czasie masowych egzekucji, prowadzonych wspólnie z Niemcami, urządzali sobie „zabawy”, podczas których wykorzystywali seksualnie Żydówki, aby potem je zamordować. Zdarzało się, że po odkryciu ukrywających się Żydówek dochodziło do gwałtów. Niektóre z nich potem pisały o swoich krzywdzicielach jako o „banderowcach”, co jest w pełni możliwe, uwzględniając to, że część członków UPA polowała na Żydów w lasach. ©

MARTA HAWRYSZKO (ur. 1984) jest ukraińską historyczką związaną z Wydziałem Historii Współczesnej w Instytucie Badań Ukraińskich im. Krypiakewycza we Lwowie (to część Ukraińskiej Akademii Nauk). Pracuje też w Wiedeńskim Instytucie Wiesenthala Badań nad Holokaustem. W przeszłości stypendystka m.in. US Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie i Yad Vashem w Jerozolimie. Zajmuje się głównie tematem Holokaustu na zachodniej Ukrainie. W 2018 r. w wydawnictwie Klub Simejnoho Dozwilla z Charkowa ukazała się jej książka „Pokonywanie ciszy. Kobiece historie czasu wojny”. Obecnie mieszka w Wiedniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2021