Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Był przełom roku 1942 i 1943, gdy młody podporucznik AK podjął się szczególnej misji: przeniknięcia w szeregi ukraińskiej partyzantki, która właśnie powstawała na Wołyniu, pod nazwą Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Człowiek ten miał 33 lata, nazywał się Lech Łada i był cichociemnym – dowódcą akowskiej placówki wywiadowczo-dywersyjnej w Równem.
Zadanie wykonał, a ze swej misji sporządził meldunek. Relacjonował w nim, że jeden z dowódców UPA tak mówił o zamiarach Ukraińców: „Z dniem 1 marca 1943 r. przystępujemy do powstania zbrojnego. Jest to działanie wojskowe i jako takie skierowane jest przeciw okupantowi. (...) Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak jak Hitler sprawę żydowską. Chyba że usuną się sami”.
Przeczytaj także:
- „Dzikość idzie z człowieka” – Wojciech Smarzowski po raz pierwszy opowiada o swoim nowym filmie „Wołyń”
- Ks. Adam Boniecki – film „Wołyń”: czym się stanie?
- Anita Piotrowska – Smarzowski, reżyser, który na samym dnie szuka resztek człowieczeństwa
„Akcja antypolska”
Wprawdzie meldunek ten znany był historykom, ale dopiero niedawno udało się stwierdzić, że to Łada był jego autorem (ustalił to Mariusz Zajączkowski z lubelskiego IPN). Jego misja okazała się zresztą straceńcza: wkrótce zginął z rąk Ukraińców. A jego rewelacje nie zostały docenione, ani przez dowództwo AK, ani w Londynie. „Członkowie polskiego podziemia wprost nie mogli uwierzyć, że ukraińscy nacjonaliści są organizacyjnie zdolni do przeprowadzenia na masową skalę antypolskiej czystki etnicznej” – pisze Grzegorz Motyka, autor licznych publikacji o Zbrodni Wołyńskiej.
W swym tekście, opublikowanym w piśmie „Dzieje Najnowsze” (nr 1/2016), Motyka polemizuje – odwołując się do nowych archiwaliów – ze współczesnymi ukraińskimi interpretacjami tego, co działo się od początku 1943 r. na Wołyniu i potem w Galicji Wschodniej. Ich autorzy chcą bowiem dowieść, że Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (aspirująca do jedynej politycznej reprezentacji narodu) i UPA (jako jej siła zbrojna) nie prowadziły zorganizowanej i nakazanej odgórnie „akcji antypolskiej”, a mordy były „stratami ubocznymi” konfliktu polsko-ukraińskiego lub skutkiem spontanicznych wystąpień ludności ukraińskiej, uzasadnionych wcześniejszą dyskryminacją Ukraińców (polemizując z tym poglądem, Motyka nazywa go „mitem buntu ludowego”).
Tymczasem wśród polskich historyków – i to zarówno tych o poglądach lewicowo-liberalnych, jak i konserwatywnych – panuje dziś zgoda, że to, co w Polsce nazywamy Zbrodnią Wołyńską (lub wołyńsko-galicyjską), było operacją zaplanowaną przez kierownictwo OUN i UPA (nazwano ją: „akcja antypolska”) oraz realizowaną celowo i świadomie. Jej cel wynikał z założeń tzw. integralnego nacjonalizmu, ideologii OUN: w przyszłym państwie ukraińskim miało nie być żadnych mniejszości, zwłaszcza Polaków.
Sto tysięcy
Według polskich historyków pierwszy akt dramatu nastąpił 9 lutego 1943 r., gdy kompania (sotnia) Iwana Perehiniaka ps. „Dowbeszka-Korobka” – był to w ogóle pierwszy oddział UPA, który podjął walkę partyzancką – wymordowała polską wieś Parośle w powiecie Sarny („realizując ściśle tajne rozkazy”, jak pisze Motyka). Już ten „mord założycielski” był okrutny: ok. 150 Polaków związano, po czym zarąbano siekierami.
W kolejnych miesiącach mordy na polskiej ludności nasilały się, a ich apogeum nastąpiło po tym, jak dowódca wołyńskiej UPA Dmytro Klaczkiwski (ps. „Kłym Sawur”) podjął decyzję o wymordowaniu wszystkich Polaków na Wołyniu. Rozkaz realizowali partyzanci UPA, często wspomagani przez miejscową ludność. Kulminacja nastąpiła w niedzielę 11 lipca 1943 r., gdy zaatakowano naraz około stu polskich wsi.
Wiosną 1944 r. dowództwo UPA wydało rozkaz, by także w Galicji Wschodniej zacząć „akcję antypolską” – choć w postaci „złagodzonej”. Fragment rozkazu brzmiał: „należy Polaków z naszych ziem usuwać. Proszę to tak rozumieć: dawać polskiej ludności polecenia wyprowadzenia się w ciągu kilku dni na rdzenne polskie ziemie. Jeśli tego nie wykona, wtedy wysyłać bojówki, które mężczyzn będą likwidować, a chaty i majątek palić (rozbierać)”. W praktyce także tu dochodziło do licznych i masowych mordów.
Polscy historycy szacują dziś, że na Wołyniu zginęło co najmniej 60 tys., a w Galicji 30-40 tys. Polaków. Szacuje się też, że co najmniej kilkuset Ukraińców zginęło z rąk rodaków za to, że pomogli polskim sąsiadom.
Spory i interpretacje
Nieco inny charakter konflikt polsko-ukraiński przybrał na Lubelszczyźnie (dla Ukraińców: Chełmszczyźnie) i obecnym Podkarpaciu. O ile na Wołyniu struktury AK i lokalnej samoobrony były słabe, o tyle tu siły obu stron były wyrównane. Wiosną 1944 r. na terenie powiatów Hrubieszów, Tomaszów Lubelski i Lubaczów powstała „linia frontu” między UPA i oddziałami polskimi (głównie AK i Batalionów Chłopskich).
Także tutaj doszło do największych polskich akcji wymierzonych również w cywilną ludność ukraińską. Ich symbolem stała się wieś Sahryń, wymordowana w marcu 1944 r. przez AK i BCh. Na tym terenie straty obu stron były mniej więcej podobne: co najmniej po kilka tysięcy ofiar cywilnych.
Polskie akcje przeciw ludności ukraińskiej – w których, wedle polskich źródeł, zginęło łącznie ok. 10 tys. osób (ukraińscy historycy podają wyższą liczbę, ok. 20 tys., równocześnie podając niższą liczbę polskich ofiar: miało ich być łącznie poniżej 40 tys.) – są dziś po stronie ukraińskiej traktowane jako uzasadnienie dla tezy, iż w konflikcie polsko-ukraińskim można mówić o równowadze win między Polakami i Ukraińcami. Ukraińscy historycy przekonują, że polscy cywile nie byli ofiarami wyjątkowej zbrodni, lecz polsko-ukraińskiej „wojny w wojnie”.
Z kolei polscy historycy są wprawdzie podzieleni w ocenie akcji AK i BCh wymierzonych w ukraińskich cywilów – jedni uważają, że były to zbrodnie wojenne; inni, że to „akcje odwetowe”, uprawnione za sprawą wcześniejszych zbrodni ukraińskich. Jednak generalnie po polskiej stronie jest raczej zgoda w ocenie, iż działań podziemia ukraińskiego i polskiego, wymierzonych w cywilów, nie można stawiać na jednej płaszczyźnie historyczno-moralnej, gdyż polskie miały inną skalę i inne intencje (Polacy nie chcieli eksterminować Ukraińców). Także decyzje o ich przeprowadzeniu zapadały na innym szczeblu: po polskiej stronie były to inicjatywy lokalnych dowódców, po ukraińskiej – centralnego dowództwa OUN i UPA.
Spóźniony „mir”
Po wejściu Armii Czerwonej, jesienią 1944 r. OUN i UPA zaczęły dochodzić do wniosku, że kontynuowanie „akcji antypolskiej” jest bezcelowe. Ale ataki trwały. Za ostatni akt „antypolskiej akcji” historycy polscy uznają operację sotni „Wowki”, która w maju 1945 r. uderzyła na kilka wsi w Lubelskiem. Wkrótce potem, 21 maja 1945 r., w Lublińcu Nowym koło Lubaczowa delegacja podziemia poakowskiego i przedstawiciele dowództwa OUN i UPA (przybyli ze Lwowa) podpisali porozumienie pokojowe, przez ludność z obu stron zwane „świętym mirem”. Respektowane przez obie strony, zakończyło walki w tym regionie (podobnej ugody nie udało się zawrzeć na Podkarpaciu). Głównym przeciwnikiem UPA były tam odtąd struktury komunistyczne, polskie i sowieckie.
Wśród polskich historyków panuje dziś w zasadzie konsens, że „akcja antypolska” UPA była ludobójstwem. ©℗
Korzystałem m.in. z licznych tekstów publikowanych w ostatnich latach w „Tygodniku”, strony zbrodniawolynska.pl, tekstu G. Motyki w „Dziejach Najnowszych” nr 1/2016 i książki W. Wiatrowycza „Druga wojna polsko-ukraińska 1942–1947” (przedstawia stanowisko ukraińskie).
Przed 70. rocznicą Wołynia IPN przygotował stronę internetową po polsku, ukraińsku i angielsku (zbrodniawolynska.pl; wolynskyjzloczyn.eu). Są tu informacje, relacje świadków i podstrona o ukraińskich Sprawiedliwych: dotąd ustalono 1300 Ukraińców, którzy pomagali Polakom.
Dostępnych jest tu też kilkadziesiąt e-książek i tekstów o relacjach polsko-ukraińskich, w tym „Kresowa księga sprawiedliwych 1939–1945” (po polsku, ukraińsku i angielsku). ©℗