Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rostowski zwrócił uwagę, że załamanie systemu euro może mieć trudne do przewidzenia (i opanowania) konsekwencje. Aby retorycznie wzmocnić swą wypowiedź, powołał się na opinię jednego z ważnych polskich bankierów, wedle którego konsekwencją kryzysu może być za kilka lat wojna w Europie (bankier miał też wyznać, iż zastanawiał się nad zapewnieniem swoim dzieciom spokojnego pobytu w USA). Ta opinia, wyrwana z kontekstu i przypisana samemu Rostowskiemu, wywołała w Polsce serię niepochlebnych wypowiedzi polityków i komentatorów. Jarosław Kaczyński powiedział (a jego słowa wielokrotnie potem przytaczano): "Mówienie w Europie o perspektywach wojny i konieczności przenoszenia się do USA to Mount Everest nieodpowiedzialności". Piotr Semka nazwał wystąpienie ministra "wybuchem histeryka" i dodał: "Gdyby taki numer wykręcił jakikolwiek polityk spoza PO - większość mediów rozszarpałaby go. Ale że pan minister jest najwierniejszym paladynem Tuska - to dyskretnie wyrażono jedynie lekkie zdziwienie" ("Plus-Minus" z 17/18 września).
Nie wiem, jaki jest minister Rostowski oglądany z bliska; na ekranie telewizyjnym robi wrażenie człowieka spokojnego i zrównoważonego wewnętrznie. Jego przemówienie w Strasburgu było dramatyczne i tym właśnie różniło się od innych jego wypowiedzi; tę różnicę łatwo uzasadnić: miała ona wskazywała powagę sytuacji i doniosłość apelu kierowanego do rządów strefy euro. W słowach Rostowskiego słychać było, owszem, zaniepokojenie i chęć ostrzeżenia - stąd jednak bardzo daleko do histerii. Niejasne jest także oskarżenie ministra o nieodpowiedzialność. Czy Jarosław Kaczyński naprawdę nie przygląda się dzisiejszej Europie? Czy wojna jest dla niego fenomenem należącym tylko do przeszłości, czymś, co się już nie może zdarzyć? Czy nie słyszał o wyjazdach z Polski?
W niezwykle ciekawej rozmowie z Johnem Le Carré, przeprowadzonej przez Adama Michnika i Pawła Smoleńskiego ("Gazeta Wyborcza" z 17/18 września) znaleźć można takie oto zdania: "Kto rządzi światem? Jutro jeszcze Stany Zjednoczone, ale pojutrze? Kto wie? Nadchodząca wojna będzie wojną o surowce. Nie można w Indiach produkować miliona samochodów w miesiąc albo dwa i nie zastanawiać się, co im wlać do baków. Nie da się rozwijać chińskiej gospodarki bez rozwiązania problemów z energią, nie wystarczą obietnice, że ten i ów sprzeda Chińczykom ropę. Pole walki przenosi się więc do Afryki, gdzie są jeszcze nietknięte złoża - to scena przyszłej rywalizacji. Tylko Bóg wie, jak się to wszystko potoczy. A może nawet on nie ma pewności".
Le Carré jest człowiekiem wiele wiedzącym o dzisiejszym świecie i ostro go widzącym; jego pesymizmu nie sposób pomylić z histerią i nieodpowiedzialnością. Myślę nieśmiało (bo nie jest to moje terytorium), że globalne diagnozy angielskiego pisarza spotykają się z europejskimi niepokojami polskiego ministra. I że nie jest to argument przeciwko Jackowi Rostowskiemu.
PS. W rozmowie z Johnem Le Carré zamiast Davida Hume’a pojawia się (w jednym z pytań) John Hume. W tym samym numerze "Wyborczej" Wojciech Mann przypisuje autorstwo "Przygód Tomka Sawyera" i "Hucka Finna" Jackowi Londonowi. Nie chciałbym wybrzydzać, ale odrobinę mi to przeszkadza.