Wielka Pardubicka

Czasem antenowym TVP handlują hurtownicy. Misja uważana jest za rzecz wstydliwą - dlatego wypełnia się ją głównie w nocy.

17.06.2008

Czyta się kilka minut

Wielka Pardubicka to gonitwa rozgrywana corocznie od 1874 roku w Pardubicach. Dystans, który mają do pokonania konie i jeźdźcy, wynosi 6900 metrów. Trasa prowadzi przez zaorane pola i rżyska, przez około 30 sztucznych przeszkód, jak żywopłoty i rowy z wodą. Legendarny tor. Konie łamią kończyny, jeźdźcy skręcają karki. Nic to jednak w zestawieniu z crossem, jaki ma do pokonania Telewizja Polska, od marca 1992 r. Spółka Akcyjna, z mocy prawa jedyny nadawca telewizji publicznej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Ów cross to misja publiczna, którą TVP SA spełnić chce, ale uniemożliwiają jej to rozmaite "żywopłoty" i "rowy" - wyższe i szersze aniżeli w Pardubicach.

W czasach Gomułki i Gierka nie upominano się o misję. A jeśli pojawiali się jacyś desperaci, to określano ich mianem opozycjonistów i w miejsce misji oferowano im Wronki albo Rawicz. Potrzeby malkontentów innego rodzaju zaspokajano filmami nowej fali francuskiej, "Kabaretem Starszych Panów", poniedziałkowym teatrem, czwartkową "Kobrą", dla telewizyjnych smakoszy zaś był enerdowski "Amigo cocktail" i ludyczne "Przy sobocie po robocie". Także później, na przełomie lat 80., misja, tak jak dziś ją rozumiemy, nie była przedmiotem batalii. Dowodzący zaprzątali sobie głowy tym, jak telewizja ma kłamać, żeby wydawało się, że nie kłamie.

Nieszczęście zaczęło się po Okrągłym Stole. Misję telewizji początkowo rozumiano raczej wąsko, sprowadzając ją do służby informacyjno-propagandowej aktualnie rządzącej ekipy. W znacznym procencie to rozumienie misji ostało się do dziś, z czasem jednak misja zaanektowała nieco gruntu nauki, kultury i sztuki, edukacji. Mimo to nadal uważana jest za rzecz wstydliwą - o czym świadczy fakt, że wypełnia się ją głównie w nocy.

Kolejne Zarządy, Rady Nadzorcze, Rady Programowe owo posłannictwo spełnić chcą, ale nie wiedzą, jak to zrobić. Czym są owe mordercze przeszkody?

Szeroki rów z wodą: media komercyjne

TVP SA musi być konkurencyjna, a w związku z tym musi się ścigać o oglądalność. "Oglądalność" to słowo-wytrych. Niczym rakietą tenisową odbija się nim wszelkie zarzuty. Kiedy jednak spojrzymy na liczby, okazuje się, że TVP 1 i TVP 2 nadal są liderami oglądalności na rynku telewizyjnym. Program 1 miał w ubiegłym roku 23,2 proc., a Program 2 - 17,99 proc. udziału. Trzeci na rynku - Polsat miał 16,76 proc. Również w tzw. grupie komercyjnej (widzowie w wieku 16-49 lat) zdecydowanie nadal przoduje TVP 1.

Z oglądalnością związane są pasma i okienka. Pasma się sprzedaje, w okienka się coś wkłada. Czegoś nie może być w danym paśmie. Coś nie mieści się w okienku. I to one, pasma i okienka, decydują o programie. A więc o kształcie i treści. Przy czym kształt jest ważniejszy, bo musi pasować do rozmiaru. I musi mieć z zasady dwie minuty długości mniej (a w szczególnych przypadkach minutę), by w ramkę okienka dało się jeszcze wcisnąć reklamę.

Jeśli chodzi o wpływy z reklam, w ubiegłym roku zwiększyły się one w "Jedynce" o 17 proc. (zarobiła 1,55 mld zł), w "Dwójce" o 5 proc. (zarobiła 1,08 mld zł). Te dane cennikowe, bez rabatów, podaję za AGB Nielsen Media Research.

Wysoki żywopłot: restrukturyzacja

Co jest lepsze? Dyrekcje czy agencje, redakcje czy komórki, zespoły i kierownicy produkcji czy samodzielni producenci? A co z ośrodkami regionalnymi: zlikwidować? skomercjalizować? Ilu starych pracowników zwolnić, z reguły twórców, żeby nowych więcej zatrudnić? (W przyszłym roku ma odejść ze spółki 800-900 osób - red.). Wystarczy poczytać wiszące w gablotach na korytarzach gmachu przy ul. Woronicza adresowane do Zarządu pisma Rady Pracowniczej, Stowarzyszenia Dziennikarzy, Związku "Solidarność": nieustające pomysły na zmianę układu i wzajemnych relacji elementów stanowiących całość telewizyjnego organizmu. Nie pora więc na misję, nie ona najważniejsza w chwili, kiedy się reformujemy.

Planom restrukturyzacji towarzyszyły plany przekształceń własnościowych. Lata całe, na przykład, rozważano i nadal rozważa się, co zrobić z Programem 2. Sprywatyzować? Sprzedać?

Przypomnijmy: pierwszą przymiarkę dotyczącą jego przekształceń opracował w marcu 1990 r. zespół pod kierunkiem Krzysztofa Teodora Toeplitza. Ze strony polskiej razem z nim model fastrygowali Karol Jakubowicz, Jacek Kuffel, Ryszard Lindner, Tomasz Raczek, Zbigniew Szopa, Miron Szydłowski, Mariusz Walter, Józef Węgrzyn. Ze strony European Communication Industries Consortium: Justin Dukes i Tomasz Pobóg-Malinowski. Ekspertyza dotyczyła możliwości i form zagospodarowania Programu 2 TVP w oparciu o ofertę złożoną Komitetowi ds. Radia i Telewizji przez ECIC dnia 11 grudnia 1989 r.

Na podstawie tej wstępnej oferty zawarta została w dniu 10 stycznia 1990 r. umowa pomiędzy Lwem Rywinem, reprezentującym TVP, a Justinem Dukesem, reprezentującym ECIC z siedzibą w Wielkiej Brytanii.

Rozważano tu rezygnację z Programu 2 przez PRiTV (nie było jeszcze wtedy

TVP SA - spółki Skarbu Państwa) na korzyść dzierżawy przez spółkę z kapitałem mieszanym - 49 proc. kapitał zagraniczny, 51 proc. kapitał polski. Fundusze na utrzymanie spółki miały pochodzić z dwóch podstawowych źródeł: reklamy i eksportu. W efekcie "Dwójka" nie stała się wtedy samofinansującym się kanałem komercyjnym. Z przymiarki tej natomiast przetrwała filozofia reklamy. Ona z czasem stała się królem Midasem całej polskiej telewizji publicznej.

Podwójny rów z wodą: abonament

Życiodajne źródło. Na jego temat wypowiedziano biliony słów i zadrukowano tony papieru. Jak "ściągać"? Jak dzielić? Z abonamentu są wpływy. Oczywiście, zawsze zbyt małe, żeby harmonijnie wypełniać misję - syndrom za krótkiej kołdry: rozciąganej, sztukowanej… Rozwiązanie owego problemu przez kolejne kierownictwa telewizji sprowadzało się do rozkładania rąk. Ale nikt nie może kierownictwu odmówić dobrych chęci i szlachetnych intencji.

I oto naraz coup de foudre. Wyrasta najstraszniejsza przeszkoda, jakiej nawet Czesi by nie wymyślili. Emeryci, renciści, bezrobotni zostają zwolnieni z płacenia abonamentu. Kierownictwo TVP wylicza, że z tego powodu już w tym roku budżet telewizji publicznej może być mniejszy o 132 mln zł. "Trudno, ale będzie więcej takich programów jak »Gwiazdy tańczą na lodzie«, a mniej misji" - lamentuje Sławomir Siwek, wiceprezes TVP SA. "Lista cięć programowych będzie długa. Zaczniemy ulegać bożkowi oglądalności" - wtóruje mu Wojciech Pawlak, dyrektor TVP 2. "Zaczniemy ulegać" - dopiero teraz? Niby przedtem opierali się temu bożkowi…

Zapewne szósty zmysł sprawił, że kierownictwo TVP przewidziało tę przeszkodę i dla ratowania sytuacji już wcześniej zaplanowało, iż jesienią na antenie Programu 2 wystartuje przygodowy teleturniej "Fort Boyard", w którym gwiazdy będą zdobywać zamek. Nie chodzi oczywiście o Wawel ani o dzieło Kafki, bo to byłby jakiś szczątek misji. Zaplanowali także, ci nieprzeciętni wizjonerzy, kolejne edycje "Jak to leciało" i "Gwiazdy tańczą na lodzie". Powinno się zapytać księdza profesora Michała Hellera, czy wystarczy gwiazdozbiorów, żeby sprostać ambicjom TVP.

Ale misję jakoś wypełnić trzeba, bo to węzłowy problem, więc zamiast nowych programów edukacyjnych czy kulturalnych ujrzymy powtórki w tzw. kanałach misyjnych: TVP Historia, TVP Kultura, TVP Polonia. Zamiast jednego długiego odcinka serialu typu "Ranczo", będą dwa krótsze, a między nimi reklamy. Szef Omnicon Media Group Jakub Bierzyński powiada, że telewizja publiczna w 2008 r. zarobi na reklamach o ponad 300 mln zł więcej niż rok temu (jeśli wykorzysta czas reklamowy do maksimum, to nawet o ok. 350 mln). Jednak wydarzenia z ostatnich tygodni, mam tu na myśli "apel organizacji pozarządowych w obronie abonamentu", zdają się świadczyć o tym, że TVP istotnie bez abonamentu nie przeżyje.

Nowotwory telewizyjne

Funkcjonuje już coś takiego, jak ROPAT (system Rejestracji i Oceny Propozycji Audycji Telewizyjnych), centralna jednostka selekcji-cenzury. W ROPAT zapadają też decyzje, czy rzecz jest misyjna, czy nie. Nowotwór ten spełnia, czy wręcz powiela, rolę redakcji, bo ocenia i kwalifikuje. Anonimowo co prawda, albowiem wszystko odbywa się za pomocą poczty elektronicznej. Przez autorów i producentów z zewnątrz ROPAT postrzegany jest jako swoista linia Maginota, blokująca dostęp do produkcji. W najlepszym przypadku - jako spowalniacz procesu decyzyjnego.

Od pewnego czasu chodzą słuchy o tym, że wykluwa się kolejny nowotwór - coś na kształt połączonych kombinatów Nowej Huty z Hutą Katowice. Rodzi się pytanie, chyba zasadne: jeśli np. powstanie taka centralna Agencja do Spraw Filmu Dokumentalnego (czy w ogóle Pozafabularnego), jaka będzie rola redakcji filmów i form dokumentalnych już istniejących we wszystkich kanałach TVP? I czy ten kolos, który powstanie, całej swej energii i potencjału nie zużytkuje li tylko na to, by "utrzymać się na nogach"? Jak więc wspomoże misję?

Wołanie na puszczy

Paradoksalnie, w spełnianiu przez TVP SA misji publicznej najmniej przeszkadzają odnośne redakcje (choć zdarzają się wyjątki, tzn. osoby). Generalnie redakcje starają się, jak mogą, o pasma i okienka. Oczywiście, przegrywają z hurtownikami, którzy handlują czasem antenowym i jak ognia unikają utworów trudnych w treści i w kształcie nowatorskich, z obawy, że widz się nimi nie zainteresuje, a jeśli się nie zainteresuje, to i reklama padnie. A wiadomo, że na pustym przebiegu się nie zarobi. Ale to redakcje obrywają największe cięgi. Bo one są dla autora i producenta pierwszym kontaktem. I to od nich autor i producent słyszy o wszelkich niemożliwościach.

Wspomnianej ekspertyzie K. T. Toepliza towarzyszyły Załączniki. Numerem 7 oznaczony był załącznik autorstwa dr. Andrzeja Ziemilskiego zatytułowany "1990-1998 TVP. Kilka Refleksji Prognostycznych". Autor zwracał tam uwagę, że m.in. w wyniku ubożenia społeczeństwa nastąpi niezwykle brutalne unicestwienie polskiej "cywilizacji czytanej". "Nie wydaje się - pisał autor - by szybko miał powrócić model masowego czytelnika prasy czy też bibliofila o nieinteligenckim rodowodzie. Badania potwierdzają ten upadek, który dodatkowo przenosi akcenty ważności na telewizję". Podkreślmy to ostatnie zdanie.

Muszę powiedzieć ten truizm: misja publiczna to przecież także podpowiadanie widzowi, pokazywanie mu hierarchii wartości i sugerowanie wyborów, dyskretne raczej niż nachalne. A zatem wyemitowanie w paśmie najlepszej oglądalności ambitnego tytułu może być wskazówką dla odbiorcy, że to "towar z górnej półki", utwór tak wartościowy, że warto skupić na nim uwagę, że obejrzeć go trzeba, a nawet wypada. Misja sprowadza się również do edukacji, do kształtowania gustu i dobrego smaku. Wydaje się czasem, że dopominanie się o misję w telewizji publicznej to "wołanie na puszczy". Ale wołać musimy.

Dryfujący okręt

5 maja w redakcji "Rzeczpospolitej" odbyła się debata "Media publiczne - między komercją, misją a polityką". Uczestniczyli: przewodnicząca Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu Iwona Śledzińska-

-Katarasińska, wiceprzewodnicząca Komisji i była szefowa KRRiT Elżbieta Kruk, ekspert medialny Karol Jakubowicz, szefowa Rady Programowej TVP Janina Jankowska, prezes PAP Piotr Kwieciński, prezes aktualny TVP Andrzej Urbański oraz prezesi poprzedni: Jan Dworak i Bronisław Wildstein. Dyskusję prowadził Igor Janke, publicysta "Rzeczpospolitej".

"Wielu ludzi nie dostrzega telewizji publicznej w obecnej ofercie programowej TVP" - stwierdziła Iwona Śledzińska-Katarasińska. "Reformy mediów publicznych nie można pozostawić tylko w rękach polityków" - postulował Jan Dworak. "Rada Programowa TVP to w trzech czwartych senatorowie i posłowie prowadzący polityczną walkę" - dookreśliła Janina Jankowska. "Nie mamy w Polsce mediów publicznych, ale telewizyjną hybrydę komercyjno-polityczno-publiczną (…). W TVP nie rządzi żaden prezes ani zarząd, ale biuro reklamy. To od niego zależy tak naprawdę kształt programu. Dopóki nie zdejmie się z TVP ogromnego garbu, jakim jest niszcząca zależność od reklamy, nie bardzo jest o czym rozmawiać" - kwitował ekspert medialny Karol Jakubowicz. Tak replikował Andrzej Urbański, prezes aktualnie panujący: "Finansowana z abonamentu i reklamy TVP jest dziś najlepszą telewizją w Europie".

U Jana Brzechwy, w "Niezwykłej przygodzie Pana Kleksa", jest taka scena: kapitan dryfującego okrętu uspokaja przerażonych pasażerów następującą kwestią: "Dobrze płyniemy, to kompas źle wskazuje kierunek".

IGNACY SZCZEPAŃSKI jest reżyserem filmów dokumentalnych i szefem WIRFILM STUDIA. W latach 1996-2005 był Przewodniczącym Sekcji Filmu Dokumentalnego Stowarzyszenia Filmowców Polskich oraz członkiem Zarządu Głównego.

Tekst w szerszej wersji został wygłoszony 31 maja na forum Stowarzyszenia Filmowców Polskich podczas 48. Krakowskiego Festiwalu Filmowego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2008