Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czasem wyobrażaliśmy sobie, że drzwi aresztu otwierają się, strażnik patrzy na nas i mówi: „Możecie iść. Wygraliście” – tak 31-letni Iwan z Mińska wspomina swoją trzecią odsiadkę.
W celi dla ośmiu osób było 24 mężczyzn, złapanych podczas protestu lub przypadkiem, w drodze do sklepu. Młodzi spali skuleni na podłodze, starsi na kawałku gołej pryczy. – Nikt się nad sobą nie litował. My byliśmy za kratkami, a dzięki temu ktoś mógł pozostać na wolności – mówi mężczyzna.
Zatrzymali go 8 listopada 2020 r. Była niedziela, dzień największych protestów. Iwan i jego matka Elena szli w kierunku pomnika Miasta-Bohatera, gdy otoczyli ich OMON-owcy. Elenę puścili, choć błagała, żeby zabrali ją wraz z synem. Iwan martwił się, jak mama zniesie jego kolejny areszt. Wiedział jednak, że jest silna. Jak tysiące innych Białorusinek, które stały się twarzą tej rewolucji, rozpoczętej 9 sierpnia 2020 r., po sfałszowanych przez Alaksandra Łukaszenkę wyborach prezydenckich. Iwan słyszał śmiech więźniarek w sąsiedniej celi. – Nie dały się złamać – mówi nam dzisiaj.
On też złamać się nie dał. Podczas rewizji, przy wejściu do ciasnego, cuchnącego stęchlizną pomieszczenia, leżała na ziemi biało-czerwono-biała flaga, symbol protestów. Strażnicy oczekiwali, że każdy zatrzymany przejdzie po niej jak po wycieraczce. Iwan nie dał im tej satysfakcji. Wtedy jeden dryblas wezwał na pomoc czterech. Kopali go. Raz za razem.
Gdyby Iwan prowadził kronikę swoich zatrzymań, odnotowałby: 4 sierpnia – 10 dni aresztu. 20 września – 2 dni aresztu. 8 listopada – 13 dni aresztu.
Dwie minuty wystarczą, by przesądzić o winie. Spreparowane dowody, brak adwokata i świadków: tak wygląda codzienność białoruskich sądów, które za udział w protestach karzą masowo. – Nikt cię nie słucha, jesteś winny i tyle. Dostajesz karę pieniężną lub lądujesz za kratkami – tłumaczy Iwan.
Mówi, że pierwsze trzy dni w celi to dni nadziei, że wszystko skończy się na grzywnie. Kolejne to czas na poznanie się i rozmowy (np. o skuteczności pokojowych protestów). A ostatnie to planowanie powrotu. Iwan: – Gdy areszty są przepełnione, wywożą zatrzymanych nawet 200 km od domu. Bez pieniędzy czy telefonu. Z pomocą przychodzą wolontariusze, którzy organizują potem transport do domu.
Od tamtego 9 sierpnia właściwie każda kartka z kalendarza to kolejni zatrzymani. Protesty na Białorusi trwają non stop już od prawie pięciu miesięcy. Według portalu Tut.by do początku grudnia zatrzymano łącznie 26 tys. osób. Jedną z ostatnich ofiar jest aktywista Raman Bandarenka, współautor słynnego muralu na placu Przemian. – Myślałem, że jego śmierć przeleje czarę goryczy, ale Białorusini nie chcą odpowiadać przemocą na przemoc – mówi Iwan.
Czytaj także: Protesty na Białorusi zaktywizowały dyskusję o polskiej polityce wschodniej
O śmiertelnym pobiciu Bandarenki przeczytali w celi, w gazecie „Nowy Czas”, ukrytej w paczce, którą jeden z więźniów dostał od rodziny (gdyby milicjanci nie zabrali im telefonu, dobrym źródłem byłby Telegram: najpopularniejszy komunikator w czasach protestów). W celi słyszeli tylko wiadomości reżimowego radia. – Wątpię, czy ktoś jeszcze w tę propagandę wierzy – mówi 31-latek.
Przemoc na ulicach, pogarszająca się sytuacja ekonomiczna, lekceważenie pandemii – lista wstydu Łukaszenki się wydłuża.
Iwan: – Kolejny miesiąc protestujemy… Są aresztowania, potem wychodzimy na wolność i historia zatacza koło. Wielu wydaje się, że to nie ma sensu. Ale to nieprawda. Ta rewolucja zwyciężyła w naszych głowach. Bo nic już nie będzie takie samo. ©