Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co może łączyć Abbasa Kiarostamiego, Jamesa Ivory’ego, Akirę Kurosawę z Martinem Scorsese, Quentinem Tarantino czy Christopherem Nolanem? Otóż każdy z nich, na różnych etapach swej kariery, składał hołd pewnemu reżyserowi z Kalkuty.
Satyajit Ray (1921-1992) filmy kręcił głównie w rodzimym języku bengali, właściwie bez scenariuszy (wolał korzystać z luźnych zapisków i rysunków), a jego regularnym współpracownikiem był mistrz sitaru Ravi Shankar. W 1992 r., tuż przed śmiercią, indyjski reżyser otrzymał Oscara za całokształt i choć romans z Hollywoodem pozostał nieskonsumowany, legenda głosi, że słynny „E.T.” powstawał na kanwie jego dawnego tekstu (Spielberg oczywiście zaprzecza). Nareszcie, dzięki w większości odrestaurowanym kopiom, mamy okazję, by przypomnieć sobie, czym było – i jest – kino Raya.
Nie ma ono nic wspólnego z popularnym Bollywoodem i odsyła przede wszystkim do szlachetnej, czarno-białej klasyki lat 50. i 60. Klejnotem w tej koronie stała się wczesna trylogia Apu (1955-1959), gdzie losy tytułowego bohatera, od narodzin aż do wieku dojrzałego, ukazane zostały na tle modernizujących się Indii.
Jak to możliwe, że historia z dalekiego, obcego kulturowo subkontynentu, rozpoczynająca się u zarania XX wieku, podbiła serca widzów na całym świecie, w dodatku bez kokietowania egzotyką? Tu właśnie tkwi tajemnica tej twórczości, rozpiętej między prozą (etnograficznym niemal zapisem i skupieniem na szczególe) a ekranową poezją. Czyli własnym filmowym językiem, który zamieniał codzienne doświadczenia i obrazy w przepełnione świeckim humanizmem „momenty wieczne”. Pod tym względem był Ray dłużnikiem najlepszych: włoskich neorealistów czy Jeana Renoira, zresztą ówczesne kino europejskie i amerykańskie miał w jednym palcu, co pomogło mu stworzyć osobny, a zarazem uniwersalny styl.
I tak „Droga do miasta” przynosi intensywnie zmysłowy obraz dzieciństwa Apu, spędzonego na bengalskiej wsi, gdzie bieda może i wygląda malowniczo w obiektywie lub w oczach hołubionego dziecka, ale wypędza stamtąd tych, którzy chcieliby godnego życia dla siebie i bliskich. Należy do nich ojciec głównego bohatera, hinduski kapłan wierzący w edukację i postęp. Tyle że wyjazd rodziny do rozwibrowanego Benaresu nie przyniesie jej szczęścia (o tym opowiada druga część trylogii, „Nieugięty”). Za to dla dorastającego chłopca pobyt w świętym mieście nad Gangesem okazuje się przeżyciem formacyjnym; oznacza wejście w nowe międzyludzkie przestrzenie, pierwsze zarobione rupie, kolejne spotkania ze śmiercią.
W „Świecie Apu” oglądamy jego czasy studenckie, gdy usiłuje przeżyć samodzielnie w innym wielkim mieście i jednocześnie poszukuje swojej pisarskiej drogi. Wiek męski niesie ze sobą także powolne dojrzewanie bohatera do małżeństwa i ojcostwa, ukazane z mądrością zaskakującą dla tamtego czasu i miejsca.
Niektórzy zarzucali Rayowi, że humanizm i estetyzacja odwracają uwagę od problemów społeczno-politycznych, takich jak system kastowy, niedawny kolonializm czy sytuacja kobiet. Rzeczywiście, w jego wczesnej twórczości nie było jeszcze na to zbyt wiele miejsca, choć przecież widać gołym okiem, że dziewczynki traktowane są inaczej niż chłopcy, podziały i nierówności w Indiach determinują bardziej niż gdziekolwiek indziej, a w obrazach bengalskiej prowincji można zobaczyć zarówno pochwałę wszystkiego, co żyje, jak i brutalność czy codzienny znój.
Na szczęście brytyjska kolej funkcjonuje bez zarzutu – stukot i świst pociągu wyznaczają kluczowe etapy w życiu Apu. W późniejszych filmach pochodzący z uprzywilejowanej, w dużej mierze artystycznej rodziny reżyser coraz częściej przemyca gorzką prawdę o urządzeniu tamtej rzeczywistości. Weźmy choćby nagrodzony Złotym Niedźwiedziem „Odległy grom” (1972), w którym Ray przenosi nas do czasów II wojny światowej, kiedy to głód i epidemia zabiły pięć milionów Bengalczyków. Ponieważ garść ryżu stała się tam najcenniejszą walutą i stosunki na wsi coraz bardziej się brutalizują, młody bramin i jego żona muszą przewartościować dotychczasowe myślenie i konserwatywny model życia.
Z kolei o trzy lata wcześniejsze i dziejące się współcześnie „Dni i noce w lesie” ukazują czterech młodych mieszczuchów, którzy marząc o urlopie „w dziczy” ruszają w rejony zamieszkałe przez lud Santalów. Bohaterowie przestają się golić, czas spędzają na mniej lub bardziej kulturalnych rozrywkach i przy okazji łamią parę obowiązujących reguł. Zwłaszcza spotkania z miejscowymi kobietami obnażają męską arogancję czy ignorancję. Co chwila też ujawnia się jakieś uwikłanie w społeczne zależności i hierarchie, ta „obyczajówka” z życia indyjskiej klasy średniej ma bowiem w sobie niejeden ukryty pazur.
Natomiast ze szczególną mocą wybrzmiewają w kinie Raya pełzające zmiany kulturowe. I nie chodzi tylko o zastąpienie kobiecego sari „europejskimi” spodniami jako znak emancypacji. W ostatnim filmie („Gość”, 1991) odwiedziny nieznanego wuja, obieżyświata i gawędziarza, sceptycznego wobec tradycji i zarazem pamiętającego, skąd pochodzi, pokazują, że zeuropeizowana burżuazja z Kalkuty odcinając się od korzeni sporo zyskała, ale także utraciła. Nie da się jednak zawrócić tego zegara, co Ray pokazał już na samym początku w swoim najbardziej olśniewającym dziele „Salon muzyczny” (1958), kojarzącym się trochę z „Lampartem” Lampedusy i Viscontiego.
Oto ubożejący feudał z lat 20. XX w. pośród kryształowych żyrandoli i portretów przodków celebruje schyłek swojego świata, zagarnianego przez nowe, pozbawione rodowodu pieniądze. Przy życiu trzyma go wyłącznie muzyka, postanawia więc w swym zrujnowanym pałacu zorganizować wielki koncert. Majestatycznie sfilmowany i cały skąpany w dźwiękach Shankara, jest „Salon” nie tyle podzwonnym dla dawnego porządku, co portretem ludzkiej megalomanii i szaleństwa w imię sztuki, niepozbawionym jednak melancholijnej mgiełki.
Podobnie jest z innymi filmami Raya, w których tęsknota za pięknem i prostotą idzie w parze z akceptacją przemijania czy nieuchronności przemian – indywidualnych i cywilizacyjnych. To spowolnione, miękko montowane kino, wyrosłe w dużej mierze z tamtejszej literatury, lecz i z uważnych obserwacji, patrzy na ludzkie dole, niedole, wzloty i upadki z różnych perspektyw. Czasem z samego dołu, czasami z (metafizycznej) góry, na poważnie, to znów z przymrużeniem oka, czerpiąc z rozmaitych, nie zawsze wyrafinowanych źródeł. I tylko jedno się nie zmienia: bezinteresowność i życzliwość tego spojrzenia.
Ray portretuje życie w jasnych i tragicznych odcieniach, lecz nawet gdy, jak w „Świecie Apu”, opowiada o skrajnej rozpaczy, jego kino jest zdecydowanie przeciwko niej. ©
RETROSPEKTYWA SATYAJITA RAYA (12 tytułów) – 23. Międzynarodowy Festiwal Filmowy mBank Nowe Horyzonty, Wrocław, 20-30 lipca, edycja online (7 tytułów) 20 lipca – 6 sierpnia.