Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ks. Matloch została w maju 2022 r. ordynowana wraz z ośmioma innymi diakonkami na księdza Kościoła luterańskiego. Przez lata jej Kościół wstrzymywał się z ordynacją kobiet, ponoć również ze względu na dobro relacji ekumenicznych. I tak posługa kobiet była przez lata zakładniczką mizoginii innych wyznań chrześcijańskich (i pewnie samych polskich luteranów też). Kiedy jednak już zostały ordynowane, spotkało się to z ostrą reakcją metropolity Sawy, który w liście do prezesa Polskiej Rady Ekumenicznej zapowiedział, że prawosławni duchowni nie będą brali udziału ani w nabożeństwach, ani w konferencjach, w których obecne będą duchowne luterańskie. W efekcie prawosławni w ostatniej chwili zablokowali udział ks. Wiktorii Matloch w ekumenicznej modlitwie, tłumacząc się zasadami swojego Kościoła.
Tak się składa, że Kościół prawosławny nie ma aż tak ezoterycznych zasad, by dało się serio jego postawę obronić. Uczestniczy w międzynarodowym dialogu ekumenicznym, którego zasadą jest poszanowanie tożsamości konfesyjnej partnerów, a sam Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny utrzymuje relacje z Kościołami luterańskimi z innych krajów, nawet takimi, które mają biskupki. Na naszym podwórku zdecydował się jednak uprawiać ekumenizm chuligański i szowinistyczny. Prawo męskiej chrześcijańskiej normy musi być na wierzchu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Może być to niezrozumiałe, biorąc pod uwagę zupełnie inną teologię związaną z ordynacją i rolą duchownego. Czytelne staje się właśnie na poziomie utrwalania świata męskiej dominacji w chrześcijaństwie. Umówiliśmy się na klub dla chłopców, a pojawiają się nagle dziewczyny w koloratkach. Nie tak miało być!
Tym razem jednak jedną ręką metropolita Sawa walczy z ordynacją kobiet w Kościele luterańskim, a drugą lawiruje w sprawie relacji z patriarchą Moskwy i pod presją opinii publicznej wycofuje się z pochlebnego listu, który wysłał do patriarchy moskiewskiego Cyryla z okazji rocznicy jego urzędowania. Może czas na odpowiednią presję również w sprawie kobiet?
Zostawmy prawosławie, bo przecież nie tylko o nie tu chodzi. Presja w sprawie kobiet jako przywódców również katolickiego Kościoła… co by się musiało stać, by była skuteczna? Czytam o różnych propozycjach reformy, nowych Trydentach, przebudowie teologii kapłaństwa. Gdzieś na marginesach tych rozmów pojawiają się kobiety, ale zwykle jako rozwiązanie ekstremalnie proste, progresywne i – jednak zbyt łatwe. Czytam, że nie uratuje nas oddanie kapłaństwa kobietom, oj nie, trzeba bardziej wysublimowanej konstrukcji. Trzeba teologicznie zaopiekować chłopaków, którzy jeszcze są albo mieliby zostać księżmi, a ich tożsamość jest coraz bardziej krucha.
Pierwszymi osobami, które mówiły mi, że trzeba zburzyć cały kościelny porządek i zbudować od nowa inaczej, były weteranki katolickiego feminizmu. Na froncie od 40 lat, bez złudzeń, że zmiana będzie szybka i bezbolesna. Wtedy wydawało mi się to wstrząsającą, pociągającą, ale też niespełnialną perspektywą. Ale teraz rozpad i odbudowę Kościoła wieszczy co drugi katolicki publicysta, jedyne, co martwi, to że w programie przebudowy wszystkiego równość kobiet i mężczyzn stoi niekoniecznie w istotnym miejscu. No, jakaś tam może, ale nie od razu pełna. Bo to nie jest tak, że jak dokuczy ci Kościół, jaki jest, to odrabiasz nagle wszystkie lekcje niedyskryminacji. Już bez przesady. To byłoby za dużo naraz. Nie od razu? Pewnie mamy poczekać kolejne dwa tysiące lat.
Gdzie są te stoły, przy których to będzie decydowane? Jak to zrobić, żeby gdy już je odszukamy, już wbijemy na to spotkanie, nikt nie powiedział nam: przepraszam, panie są zmianą w programie, nie mogą panie mówić? Program nie zakładał, że kobieta ma głos. Że coś można w imię jej statusu i komfortu zmieniać. Zmieniać? My tu mamy tradycję! Mieliśmy mieć bezpieczną przestrzeń męskiej dominacji. Mieliśmy móc zawsze was zakrzyczeć tym czy innym cytatem z Biblii. Możemy św. Pawłem sypać jak z rękawa: bądźcie posłuszne mężom, nie przemawiajcie na zgromadzeniach. My powinnyśmy odpowiedzieć wtedy z dumą: tak, jesteśmy zmianą w programie. Zrywamy z tradycją mizoginii chrześcijaństwa. I nie cofniemy się, choćbyście szantażowali i strzelali focha.
Może cała nadzieja w tym, że nie da się tak wielkiej zmiany, jaka czeka katolicyzm, zaprogramować z centrali. Ona być może uruchamia się teraz i potrwa lata. I będzie działa się po swojemu na różnych krańcach ziemi. Gdzie są zatem te stoły? Ostatnio grupa sfrustrowanych katoliczek i katolików spotyka się przy moim stole. Najprościej, jak się da. Biblia, wspólna lektura, modlitwa. Żeby czegoś się przytrzymać, mieć wspólnotę, która nie rani. Minimalistycznie. Za to stół działa magnetycznie, zobowiązuje. Więc trafiają na niego resztki ciast pieczonych z miłością dla rodzin na niedziele, spontanicznie przygotowana ciepła focaccia. Przychodzimy się karmić czymś innym, ale przychodzimy też być razem. Czy przy tych stołach, przy których do tej pory decydowała się przyszłość Kościoła, uczestnicy spotkań kładli coś upieczonego z troską?
Zaprawdę, powiadam wam, przyszłość Kościoła decyduje się przy takich stołach, jak nasz.©