Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czyż trzeba przypominać, że na żądanie strajkujących już od września 1980 r. zaczęto nadawać w radiu niedzielną Mszę, a jesienią 1981 r. zaistniała pierwsza ustawa o cenzurze, ujmująca to szaleństwo totalitarne w jakie takie karby (wytyczenie zasad wprowadzania ingerencji), głównie zresztą przez pozorny drobiazg: prawo do zaznaczania, gdzie wkroczył cenzor; oczywiście prawo ignorowane przez media reżimowe.
Utworzony zespół miał na bieżąco egzekwować minimalną choćby realność sprawy równie elementarnej: prawa redakcji i wydawnictw katolickich do przyrzekanej na każdy rok puli papieru, a nadto prawa do poszerzania zakresu tytułów (choćby tylko o te, które w dziejach PRL kolejno ulegały likwidacji). Udało się też przed stanem wojennym wymóc zniesienie jeszcze jednego anachronizmu: wszechwładzy urzędów PRL w wyznaczaniu Kościołowi, jak ma gospodarować przydzielanym papierem. Zmagania trwały do końca PRL, ze strony rządowej najwięcej do powiedzenia miał Urząd do Spraw Wyznań, stronie kościelnej przewodniczył ordynariusz katowicki, najpierw ks. biskup Herbert Bednorz, potem abp Damian Zimoń. Czerwcowe wybory roku 1989 położyły kres potrzebie prac Zespołu, a Urząd, jedna z najbardziej wstydliwych instytucji PRL, został rozwiązany w listopadzie tegoż roku.
Niedawno w "Śląskich Studiach Historyczno-Teologicznych" ukazał się obszerny szkic dr Ireny Mierzwy, sekretarza Zespołu, przedstawiający jego pracę i rezultaty. Czyta się to dziś jak bajkę z zamierzchłej przeszłości. Niby niegroźnej, wszak dotyczyła "tylko" papieru, drukarni i tytułów, które co najwyżej nie mogły ujrzeć światła dziennego, a przecież zdradzającej ową groźną chęć zapanowania nad myślą, a więc tym, co szczególnie ważne.
Zdarzało mi się nieraz zastępować na tych spotkaniach Jacka Woźniakowskiego, wówczas dyrektora "Znaku". Pamiętam jedną z dyskusji nad odmową przydzielenia obiecanego papieru dla któregoś z naszych wydawnictw. Biskup Bednorz zapytał wówczas, jakby nigdy nic, ale z intencją nie pozostawiającą wątpliwości: "Czy pan dyrektor chce, żebym tę wiadomość przekazał na najbliższym kazaniu górnikom?". O ile pamiętam, sprawa zakończyła się ustąpieniem strony rządowej. Kiedyś też dyrektor Urzędu do Spraw Wyznań zwrócił się do mnie z pretensją, że "Tygodnik" "dał materiał rażąco prowokacyjny" (chodziło o wiadomość o życiu Kościoła w ZSRR). Na moje zdziwienie, że taki materiał mógł przejść przez cenzurę, wyjaśnił mi, nie tracąc powagi, że oczywiście cenzura go zdjęła, ale sam fakt posłania do niej tego rodzaju tekstu uważa za prowokację.
Kiedy dziś czytam w szkicu dr Mierzwy o wystąpieniu dyrektora Urzędu na pierwszym po wprowadzeniu stanu wojennego zebraniu i jego pretensjach, że w reaktywowanych pobożnych pismach zatrudniani są "dziennikarze o skrajnych postawach politycznych", a "w stosunku do prasy politycznej, jak np. »Tygodnik Powszechny«, zarzuty byłyby jeszcze ostrzejsze", raz jeszcze uświadamiam sobie ponurą groteskowość świata, który zniknął tak niedawno przecież, bo nie ma jeszcze nawet dwudziestu lat. Dobrze, że jeszcze jeden jego fragment utrwalony został wraz z dokumentacją, choćby po to, by nie porównywać nieporównywalnego i nie narzekać na to, co jest przede wszystkim zwycięskim osiągnięciem.