Prawo i praworządność

Spór o praworządność został przez polityków sprowadzony do kłótni o pieniądze i suwerenność. Ta fałszywa perspektywa będzie miała konsekwencje dla każdego obywatela Polski.

15.08.2022

Czyta się kilka minut

Protest przed Trybunałem Konstytucyjnym, Warszawa, sierpień 2021 r. / ATTILA HUSEJNOW / ZUMA PRESS / FORUM
Protest przed Trybunałem Konstytucyjnym, Warszawa, sierpień 2021 r. / ATTILA HUSEJNOW / ZUMA PRESS / FORUM

Mijają kolejne miesiące, a Polska nie otrzymała ani jednego eurocenta z pieniędzy, jakie powinniśmy dostać na realizację Krajowego Planu Odbudowy. I wiele wskazuje na to, że długo tych środków nie zobaczymy, o ile w ogóle do nas trafią. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie pozostawia wątpliwości: Polska nie spełniła jeszcze warunków dotyczących praworządności, które umożliwiłyby wypłatę funduszy. „Nowa ustawa nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej” – stwierdziła w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, komentując likwidację Izby Dyscyplinarnej, która zdaniem prezydenta Andrzeja Dudy oraz Prawa i Sprawiedliwości miała rozwiązywać wszystkie kwestie sporne z Komisją Europejską. Dodała też, że Polska nie zrealizowała nadal postanowień Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie zawieszonych sędziów, zwłaszcza zobowiązania do przywrócenia ich do pracy.

Dla opozycji sprawa jest jasna: powinniśmy zrealizować oczekiwania KE i wziąć jak najszybciej pieniądze. Jej politycy coraz częściej nie przebierają w słowach, jak Szymon Hołownia, który podczas jednej z konferencji prasowych powiedział, że „dzisiaj Morawiecki, PiS powinni wyjść i powiedzieć tym wszystkim, którzy nie dostaną pieniędzy: nie dostaniecie pieniędzy, bo ja mam niestety Ziobro na karku, a przecież nie zrezygnuje z dostępu do koryta, dla siebie i dla swojej sitwy”. I przedstawił grafikę, z której wynika, że przez upór rządzących tylko w tym roku stracimy prawie 20 mld zł, które mogłyby popłynąć do rolników, „zielonych” firm technologicznych oraz opieki zdrowotnej.

W świetle takiej narracji przed otrzymaniem pieniędzy z KPO broni nas jedynie ośli upór rządzących, którzy nie chcą się zgodzić na realizację logicznych postulatów Brukseli. Omawianie zagrożeń związanych ze zmianami forsowanymi przez Ziobrę zeszło na dalszy plan. Paradoksalnie, takie ustawienie sporu jest Prawu i Sprawiedliwości bardzo na rękę. Dzięki temu może postawić na prosty przekaz, w ramach którego opór wobec Komisji Europejskiej to obrona naszej niepodległości oraz rządu, który stara się wszystkimi sposobami obalić Bruksela. Tymczasem eurokraci nie mają prawa narzucać nam, jak ma wyglądać polski system sądownictwa. A jeśli chcą nas szantażować odebraniem należnych nam funduszy? Bez łaski. Poradzimy sobie bez tych pieniędzy.

W ostatnim wywiadzie dla tygodnika „Sieci” mówił o tym wprost Jarosław Kaczyński, zdaniem którego celem Komisji nie była ochrona praworządności europejskiej, ale rozmontowanie praworządności w Polsce. Aby osiągnąć ten cel, Bruksela pod rękę z Niemcami ma nam – wedle prezesa PiS – odebrać każde możliwe fundusze. „Próbuje się nam zabrać wolność, suwerenność i jeszcze obrabować” – stwierdził Kaczyński, dodając: „Czas wyciągnąć wnioski”.

O jakie wnioski może chodzić? Euro­poseł prof. Zdzisław Krasnodębski w Radiu Wnet stwierdził, że „czas przeciąć te negocjacje i powiedzieć, że rezygnujemy z tych środków”. Jeszcze dobitniej wyraził to Bronisław Wildstein, publikując w tygodniku „Sieci” tekst pod znamiennym tytułem „Praworządność, czyli utrata niepodległości”, w którym stwierdzał, że Unii stawiającej nam coraz to nowe żądania nie możemy zaakceptować i „albo możemy zablokować jej zgubny dryf, albo musimy się z nią rozstać”. Jeśli będzie trzeba, to i Polexit możemy rozważyć.

Suwerenne mydlenie oczu

Sprowadzanie całej sprawy do sporu o pieniądze i suwerenność jest wygodne dla każdej ze stron politycznej wojny w Polsce. Skomplikowane kwestie związane z sądownictwem nie oddziałują na wyobraźnię wyborców tak, jak rzekome zagrożenie utratą niepodległości (jako Polacy dobrze wiemy, że nie jest ona dana nam raz na zawsze). Z drugiej strony, nie robią też takiego efektu jak miliardy, których nie wydamy na walkę z suszą czy budowę żłobków na wsiach.

Oczywiście, 35 mld euro grantów i pożyczek piechotą nie chodzi, więc głupio byłoby je stracić. Tylko co, jeśli rzeczywiście Bruksela wykorzystuje sytuację, by poszerzyć swoje władztwo nad Wisłą albo szerzej – nad państwami narodowymi? Jeśli Komisja Europejska żądałaby od nas wprowadzenia szkodliwych praw, wykrzywiających nasz system polityczny, uderzających w nasze bezpieczeństwo i gospodarkę, wówczas należałoby się temu przeciwstawić, niezależnie od tego, o ile mniej mielibyśmy pieniędzy na zieloną energię czy nawet na podwyżki dla pielęgniarek. Głosy o nadmiernym poszerzaniu swych kompetencji przez Komisję pojawiają się w dyskusji europejskiej od dłuższego czasu, dlatego warto się przynajmniej nad tym problemem pochylić, nawet jeśli nie ma to większego znaczenia dla merytorycznej oceny przeprowadzanych w Polsce zmian.

Tu bowiem w ogóle nie chodzi o pieniądze z KPO. Sednem jest to, że po upadku PRL, po 25 latach mozolnego budowania w Polsce państwa prawa, które – to prawda – w 2015 r. ­pozostawiało wiele do ­życzenia, za rządów Prawa i ­Sprawiedliwości nastąpił ­poważny ­regres. Pozwala on wręcz mówić o upadku praworządności w naszym kraju. To nie jest bowiem wąski spór dotyczący przetasowań w ramach polityczno-prawniczych elit o to, czyje koleżanki będą pełnić najważniejsze funkcje w Trybunale Konstytucyjnym i Sądzie Najwyższym i czyi koledzy będą prezesami sądów powszechnych. Przez ostatnie siedem lat, w wyniku kolejnych zmian wprowadzanych przez obóz Zjednoczonej Prawicy, nasze bezpieczeństwo prawne realnie się pogorszyło. Gdyby nie to, pewnie nie byłoby tematu ani wstrzymania pieniędzy na realizację KPO, ani prób poszerzania swoich kompetencji przez unijne instytucje.

Izba Dyscyplinarna – o którą obóz PiS toczy spór z KE – była przejawem tego zjawiska. Zakaz kierowania do TSUE pytań prejudycjalnych czy możliwość dyscyplinowania sędziów za wydawane przez nich orzeczenia – były daleko idącym ograniczeniem ich niezawisłości. A to uderza zarówno w zasadę „demokratycznego państwa prawnego” zawartą w polskiej Konstytucji, jak i w unijne rozumienie praworządności. Nie jest to tylko kwestia komfortu pełnienia swojego zawodu przez sędziów, ale okoliczność godząca w bezpieczeństwo obywateli. Sędzia może obawiać się wydania sprawiedliwego wyroku, niekorzystnego, dajmy na to, dla kolegi partyjnego bądź krewnego ministra sprawiedliwości czy innej persony związanej z obozem władzy, by nie zostać pociągniętym pod jakimś pozorem do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Uchwalona przez parlament ustawa likwidująca Izbę Dyscyplinarną odpowiada tylko na część związanych z nią problemów. Dlatego KE nadal nie chce wypłacić należnych nam pieniędzy.

No dobrze, ale dlaczego UE właściwie się zajmuje tą sprawą – i czy w ten sposób nie przekracza swoich kompetencji? Na mechanizm warunkowości zgodziły się same państwa członkowskie. Pomysł, by taki warunek wprowadzić, pojawił się, ponieważ poziom praworządności ma związek z poziomem pieniędzy rozkradanych z unijnych funduszy. Prym wśród krajów, w których środki te znikają najczęściej, wiodą Węgry. W Polsce problem ten był, według Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych, w latach 2015-2019 nawet poniżej unijnej średniej. Jednak nikt nie da gwarancji, że sytuacja się nie zmieni, jeśli polscy rządzący stwierdzą, że jest to świetna okazja do tego, by i u nas zbudować oligarchię bliską partii władzy, która dzięki pieniądzom defraudowanym z funduszy europejskich będzie kreowała własne bogactwo oraz finansowe zaplecze swojego stronnictwa. A uzależnieni od nich śledczy czy sędziowie mogą patrzeć na to przez palce.

Nie twierdzę, że politycy Prawa i Sprawiedliwości mają takie intencje. Do tej pory zaplecze finansowe swojego obozu budowali raczej sięgając po środki z ministerstw czy spółek skarbu państwa. Jednak pokusa może się pojawić.

W tym kontekście Polacy i instytucje unijne (pośrednio działające także w naszym imieniu) mają wspólne interesy. KE nie chce, by politycy i związani z nimi biznesmeni czy samorządowcy przechwytywali unijne środki. Polakom na rękę jest posiadanie niezawisłego sądownictwa. Gdy więc politycy PiS wmawiają nam, że powinniśmy w imię rzekomej obrony suwerenności rezygnować jednocześnie z niezawisłości sędziowskiej oraz środków unijnych, to tak jakby mówili nam: na złość Brukseli odmroźcie sobie uszy.

Było źle, jest gorzej

Co ofiarowują nam na pocieszenie? Po pierwsze, ugruntowanie zasady, że zwycięzca w wyborach nie musi oglądać się na reguły konstytucyjne, które – jak zgodziliśmy się ćwierć wieku temu – mają trzymać go w ryzach. I że strojąc się w piórka jedynego prawdziwego reprezentanta narodu, może ustalać zasady, które spodobają się tylko zwycięzcy. Po drugie, zamiast usprawniania procedur, obiecanego uczynienia sędziego koroną zawodów prawniczych i zwiększenia społecznej kontroli nad sądami – zaoferowali wymianę kadr, zastraszanie sędziów i propagandową walkę z nimi. To nie mogło się dobrze skończyć. Przez siedem ostatnich lat Polki i Polacy nie doczekali się poprawy sytuacji w polskim sądownictwie. Spośród państw UE tylko Chorwaci mają gorsze od Polaków zdanie o niezawisłości własnych sędziów. Jak wynika z badania Eurobarometru, w 2021 r. aż 64 proc. ankietowanych Polaków na pytanie, „jak oceniasz system wymiaru sprawiedliwości w swoim kraju pod kątem niezależności sądów i sędziów” odpowiedziało „dość źle” lub „bardzo źle”, zaś „dość dobrze” lub „bardzo dobrze” – tylko 24 proc. Dla porównania, jeszcze w 2016 r. optymiści (45 proc.) przeważali nad pesymistami (44 proc.).

Zmiany w systemie nijak nie przekładają się też na przyspieszenie procesów sądowych. 2021 rok był najgorszym, jeśli chodzi o długość postępowań od 2011, kiedy zaczęto publikować zbiorcze informacje. Gdy w 2015 r. Zbigniew Ziobro zaczynał swoją drugą przygodę z kierowaniem ministerstwem sprawiedliwości, przeciętna sprawa w I instancji trwała 4,2 miesiąca. W ubiegłym roku było to już 7,1 miesiąca. Wśród analizowanych postępowań (resort bierze pod lupę ok. połowy wszystkich spraw) ponad 104 tys. trwało dłużej niż trzy lata, co oznacza trzykrotny wzrost w stosunku do 2015 r. (33 tys. spraw). By to dobitnie zobrazować – jeśli, czytelniku, toczysz długą batalię z nieuczciwym kontrahentem lub twoja sprawa w sądzie rodzinnym się ślimaczy, to współwinnym jest bałagan, jakiego narobił Zbigniew Ziobro.

Niewiele wskazuje na to, że będzie szybciej. Mimo iż w kraju nie obowiązuje już stan epidemii, to sądy działają nadal w dużej mierze w reżimie covidowym. Część regulacji dających prezesom sądów i sędziom możliwość np. ograniczania jawności rozpraw nadal obowiązuje, z czego niestety skrzętnie korzysta wielu sędziów pomimo nikłego zagrożenia zakażeniem.

To jeden z wielu powodów, dla których nie tylko PiS jest odpowiedzialny za kiepską reputację sędziów. W dużej mierze jest to także wina ich samych, o czym świadczy fakt, iż także przed dojściem partii Jarosława Kaczyńskiego do władzy polscy sędziowie cieszyli się znacznie mniejszym zaufaniem niż ci z innych krajów UE. To efekt wywyższania się nad zwykłym Kowalskim (określenie „nadzwyczajna kasta” nie wzięło się znikąd) czy wydłużania postępowań nierzadko z błahych powodów. Nie zmienia to jednak faktu, iż w latach 2016-2022 zaufanie do sądów spadło według CBOS z 45 do 33 proc., zaś odsetek nieufnych wzrósł z 42 do 53 proc. Było źle, a jest jeszcze gorzej – już nie z winy sędziów.

Sądy powszechne i tak cieszą się większym zaufaniem niż np. Trybunał Konstytucyjny. Zgodnie z badaniem CBOS „Zaufanie społeczne”: ufało mu w marcu 2022 r. tylko 22 proc. Polaków (wobec 60 proc. nieufających) – gorzej wypadły tylko partie polityczne. W 2016 r. ufający (37 proc.) mieli jeszcze lekką przewagę nad nieufającymi (36 proc.). Nic dziwnego, skoro TK należy do najbardziej upartyjnionych przez PiS instytucji, wykonujących polecenia płynące z Nowogrodzkiej.

Jeśli „maile Dworczyka” dotyczące konsultacji otoczenia premiera z „panią Julią P.” są prawdziwe, a niemrawe sprostowania polityków PiS wskazują na to, że są, to polityczne rozmowy mogły mieć wpływ na przesunięcie spraw dotyczących np. zaniżonych emerytur kobiet urodzonych w 1953 r., świadczeń dla rencistów opiekujących się swoimi niepełnosprawnymi bliskimi czy właścicieli nieruchomości zasiedzianych przez przedsiębiorstwa energetyczne. A to zapewne tylko początek długiej listy kwestii, w których takie konsultacje miały miejsce. Także niepublikowanie (do czasu) wyroków TK przez Beatę Szydło mogło mieć negatywne skutki dla osób, które nie miały pewności, czy wydane orzeczenie już obowiązuje – jak np. niepełnosprawni, którzy chcieli zdawać egzamin na prawo jazdy.

Kłoda pod nogi biznesu

Zmiany w Trybunale Konstytucyjnym miały spowodować, że sędziowie wezmą się „do roboty” i zaczną szybciej ­wydawać wyroki. Tymczasem w tym roku, do końca lipca, zapadło ich raptem 9. Od kiedy prezesem TK jest Julia ­Przyłębska, liczba wydawanych wyroków z roku na rok spada – w 2021 było ich 24, czyli najmniej od 1998 r. (pierwszego pełnego roku pod reżimem obecnej konstytucji).

Może to i dobrze, biorąc pod uwagę prawdopodobne uzależnienie ich treści od interesu politycznego partii rządzącej. Problem w tym, że cierpi na tym bezpieczeństwo prawne obywateli, którzy w coraz mniejszym stopniu mogą liczyć na to, że niezależny sąd konstytucyjny ujmie się za nimi, gdyby władza podjęła jakąś niezgodną z ustawą zasadniczą decyzję, która w nich uderzy. W szerszym kontekście cierpi na tym wiarygodność państwa, która będzie bardzo istotna, by w najbliższym czasie zachęcać zagranicznych inwestorów do działania w naszym kraju. Sprawne i niezależne sądy to istotny aspekt instytucjonalny prowadzenia biznesu. Źle działający wymiar sprawiedliwości utrudnia życie zarówno krajowym przedsiębiorcom, jak i zagranicznym, którzy mogliby wzbogacić naszą gospodarkę swoim kapitałem i know-how.

Osłabienie funkcjonowania polskiego wymiaru sprawiedliwości oraz nadwyrężenie wiarygodności otoczenia prawnego naszej gospodarki to ogromna cena, jaką zapłaciliśmy za ambicję rządzących, by udzielić władzy ustawodawczo-wykonawczej kompetencji do szerszego sterowania władzą sądowniczą. Efekty są mizerne, z czego zdaje sobie sprawę nawet premier Mateusz Morawiecki, który w wywiadzie udzielonym „Gościowi Niedzielnemu” mówił: „reforma wymiaru sprawiedliwości jest konieczna. Żałuję, że do tej pory tak niewiele udało się Ministerstwu Sprawiedliwości wykonać”. Szpilka wbita konkurentowi ze wspólnego obozu nie zmienia faktu, że o te zmiany walczyła cała Zjednoczona Prawica. I że do tej pory nie chce od nich odejść, trzymając nas jako zakładników w sporze z Komisją Europejską.

Na zmianę podejścia PiS i jego koalicjantów nie ma co liczyć, bo uderzałoby to w „decyzjonistyczną” doktrynę prawną tego obozu, w centrum której stoi budowa jednolitej władzy państwowej z decydentami politycznymi trzymającymi pieczę także nad wymiarem sprawiedliwości. Opozycja jednak, zamiast skupiać się na aspekcie finansowym (choć propagandowo jest on najbardziej smakowity), powinna sama już teraz pracować nad reformami z prawdziwego zdarzenia, które nie byłyby jednocześnie nowym łamaniem praworządności. Tu chodzi o coś znacznie większego niż pieniądze z Brukseli. ©

Autor jest szefem publicystyki w Nowej Konfederacji i doktorantem na Wydziale Ekonomicznym UMCS w ­Lublinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2022