Powroty do przeszłości

Ataki na posterunki i więzienia, zamachy bombowe przeciw cywilom: związani z Al-Kaidą iraccy ekstremiści coraz mocniej uderzają w irackie państwo. Konflikt szyicko-sunnicki w Iraku podgrzewa dodatkowo wojna w sąsiedniej Syrii.

05.08.2013

Czyta się kilka minut

Właściciel kawiarni w Kut (160 km od Bagdadu) sprząta po zniszczeniach, jakie spowodował wybuch bomby na pobliskiej ulicy, 16 czerwca 2013 r. / Fot. Karim Kadim / AP / EAST NEWS
Właściciel kawiarni w Kut (160 km od Bagdadu) sprząta po zniszczeniach, jakie spowodował wybuch bomby na pobliskiej ulicy, 16 czerwca 2013 r. / Fot. Karim Kadim / AP / EAST NEWS

Ostatni poniedziałek lipca okazał się w Iraku dniem niezwykle krwawym: dziesiątki cywilów zginęły, gdy w kilku miastach wybuchły samochody-pułapki. W ciągu zaledwie godziny w samym tylko Bagdadzie eksplodowało co najmniej jedenaście takich bomb, rozmieszczonych w różnych punktach w dzielnicach zamieszkanych przez szyitów: na placach targowych, parkingach, przed szpitalem. Najwięcej ludzi zginęło w Sadr City, wielkiej dzielnicy szyickiej biedoty w północno-wschodnim Bagdadzie: świadkowie opowiadali, że niewielki bus wjechał tam w grupę pracujących na dniówki robotników – którzy jak co dzień rano czekali na potencjalnych pracodawców – po czym eksplodował.

Tego dnia bomby wybuchły również w innych miastach: w Mahmudiya na południe od stolicy, w Kut, Samawie i Basrze – to tereny szyickie; szyci stanowią większość ludności Iraku. Ponadto bomba wybuchła w mieście Tikrit, zamieszkanym przez sunnitów; celem był tu dom oficera armii irackiej; również w Tikricie zaatakowano posterunek policji. W sumie w całym kraju zginęło co najmniej 60 osób, a 200 zostało rannych.

POZIOM PRZEMOCY

Rozlew krwi nosił wyraźny podpis: przyznały się do niego sunnickie grupy terrorystyczne, od niedawna występujące pod nazwą „Islamskie Państwo w Iraku i Wielkiej Syrii”. I choć w Iraku bomby wybuchają regularnie – od wycofania się Amerykanów w grudniu 2011 roku ekstremiści przeprowadzają podobne ataki co chwila, a z reguły podczas ramadanu, miesiąca postów, przemoc przybiera na sile – to jednak ostatnia krwawa seria, z apogeum 29 lipca, stwarza nową jakość.

Po raz pierwszy od wielu lat ekstremistom udało się kontynuować ataki nieprzerwanie przez kilka miesięcy. Ich kulminacja nastąpiła w ciągu ostatnich tygodni – akurat w czasie ramadanu. Prawie co wieczór ekstremiści atakowali w miejscach publicznych, za cele obierając zarówno kawiarnie, jak też szyickie meczety. Eksperci oceniają, że intensywność przemocy osiągnęła poziom z 2008 r. Charles Lister z londyńskiego Jane’s Terrorism and Insurgency Centre twierdzi nawet, że od połowy 2007 r. w Iraku nie było tak wielu zamachów i tak wielu zabitych. Szacuje się, że tylko od kwietnia liczba ofiar śmiertelnych sięgnęła 3 tys., z czego w samym tylko lipcu zginęło prawie 700 osób.

Wtedy, sześć lat temu, a także w latach kolejnych, Amerykanom udało się zepchnąć iracką Al-Kaidę do defensywy – dzięki wzmocnieniu swych wojsk i zastosowaniu nowej taktyki. Ale gdy amerykańscy żołnierze opuszczali Irak, nikt nie miał złudzeń, że została ona całkowicie pokonana.

Od momentu wycofania się Amerykanów, Irak politycznie kręci się w miejscu. Zamiast szukać rozwiązań, które mogłyby zapobiec zbrojnej konfrontacji między zdominowanym przez szyitów rządem w Bagdadzie a radykalnymi sunnitami, premier-szyita Nuri al-Maliki zrobił w ostatnim roku wiele, aby utwierdzić sunnicką mniejszość w przekonaniu – i tak już powszechnym – że sunnici to obywatele drugiej kategorii.

STRACH PRZED (NOWĄ) WOJNĄ DOMOWĄ

Najnowszej fali przemocy towarzyszy więc coraz większa polaryzacja polityczna i rosnące niezadowolenie sunnitów. Wyraźnym tego symptomem było to, co stało się po wiosennych wyborach samorządowych w irackich prowincjach. Wprawdzie szyicki sojusz pod wodzą Malikiego zwyciężył w Bagdadzie i na południu kraju, ale nie zdobył dostatecznej większości, aby samodzielnie wybrać gubernatorów prowincji – i okazało się, że potrzebuje sojuszników wśród umiarkowanych sunnitów.

Tymczasem po stronie sunnickiej nastąpiła radykalizacja nastrojów. Przykładowo, w prowincjach Salaheddin (ze stolicą w Tikricie) i Diyala – jedynych w Iraku, gdzie większość ludności stanowią sunnici – umiarkowane ugrupowanie sunnickie, otwarte jeszcze na koalicję z szyitami, poniosło klęskę. Większość sunnitów poparła sojusz skupiony wokół Usamy Nujeifiego, przewodniczącego parlamentu i ostrego krytyka Malikiego. Oba obozy polityczno-religijne, na czele których stoją Nujeifi i Maliki, zwalczają się ostro od wycofania wojsk amerykańskich.

Już wtedy, wiosną, szef misji ONZ w Iraku Martin Kobler wzywał obie strony do dialogu narodowego i „odważnych inicjatyw pokojowych”, ostrzegając, że Irak jest na rozdrożu – i przekonując, że piłka jest po stronie premiera Malikiego, który powinien wykazać się elastycznością i poczynić daleko idące ustępstwa wobec sunnitów. Domagają się oni faktycznego udziału we władzy, równouprawnienia w instytucjach państwowych (np. armia i policją są zdominowane przez szyitów), a także uwolnienia tysięcy więźniów oraz zmiany tzw. ustaw antyterrorystycznych. Ale Maliki nie zdecydował się na poważne ustępstwa: premier ostrzegał wprawdzie przed nową wojną szyicko-sunnicką, ale nie wyszedł naprzeciw sunnitom, nie zapowiedział reform.

Z postawy władz korzystają ugrupowania skrajne. Już od wiosny w kraju narastała obawa przed zbrojnym powstaniem sunnitów; w niektórych miejscach, np. wokół Kirkuku i Mosulu, dochodziło do starć między lokalnymi sunnitami i armią. A jakby tego wszystkiego było mało, szyicko-sunnicki konflikt podgrzewa dziś dodatkowo wojna w sąsiedniej Syrii, mająca – także – swój wymiar konfesyjny (syryjscy powstańcy wywodzą się głównie z tamtejszych sunnitów, stanowiących większość ludności). Obie strony – zarówno iraccy sunnici, jak też szyici – posyłają do Syrii swoich bojowników.

ATAK NA SYMBOL

Sygnałem alarmowym – świadczącym o rosnącej sile irackiej Al-Kaidy, która wiosną tego roku ogłosiła, że połączyła się z Frontem Nusra (czyli z częścią syryjskich islamistów, prowadzących tam wojnę i przeciw reżimowi Asada, i przeciw świeckim ugrupowaniom powstańczym); w ten sposób pojawiło się owe „Islamskie Państwo w Iraku i Wielkiej Syrii” – były też spektakularne ataki, które jej bojownicy przeprowadzili pod koniec lipca.

Ich celem były dwa więzienia, w których przebywali więźniowie uważani za szczególnie niebezpiecznych, powiązani z organizacjami terrorystycznymi – Taji i Abu Ghraib. Fakt, że podczas obu ataków uwolniono aż kilkuset więźniów, był politycznym ciosem w iracki rząd, w wiarygodność instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo publiczne. Także do obu ataków przyznała się iracka Al-Kaida, pod szyldem „Islamskiego Państwa w Iraku i Wielkiej Syrii”.

Zwłaszcza atak na Abu Ghraib sprawiał wrażenie zaplanowanego w najdrobniejszych szczegółach. W więzieniu tym irackie władze umieszczały ostatnio głównie najgroźniejszych terrorystów, zwykle sunnitów. Z więzienia korzystano, choć Abu Ghraib – położone około 30 km od Bagdadu – kojarzy się w Iraku jak najgorzej: kiedyś dyktator Saddam Husajn kazał tutaj torturować i mordować swych przeciwników (zwykle szyitów i Kurdów). Potem, w 2004 r., Abu Ghraib stało się słynne na całym świecie, gdy światło dzienne ujrzały zdjęcia pokazujące amerykańskich żołnierzy torturujących irackich więźniów – Amerykanie stracili wówczas mnóstwo kredytu zaufania, jaki udało im się zgromadzić dzięki obaleniu Husajna.

Po wielokrotnie podejmowanych próbach ucieczki z Abu Ghraib, irackie władze rozbudowały tam system zabezpieczeń, wznosząc wokół więzienia nowe, wysokie mury. Nie przeszkodziło to atakującym: najpierw drogę utorowali im zamachowcy-samobójcy, potem zaś doszło do regularnej bitwy, w której dobrze uzbrojeni napastnicy zabili co najmniej 50 żołnierzy i strażników. Dopiero wiele godzin później siłom rządowym udało się zapanować nad sytuacją; w całym regionie ogłoszono godzinę policyjną, żołnierze i policjanci poszukiwali zbiegłych więźniów (oficjalnie podano, że udało się ująć ponad setkę). Spekuluje się, że atakujący mogli mieć pomocników wśród żołnierzy i strażników – byłby to kolejny symptom rozkładu irackich sił bezpieczeństwa.

***

Jessica Lewis, analityczka z Institute for the Study of War, która śledzi wojny w Iraku i Afganistanie twierdzi, że iracka Al-Kaida – sama czy też w sojuszu z syryjskimi powstańcami--islamistami – coraz wyraźniej przejmuje inicjatywę nad Tygrysem i Eufratem.

Byłby to poniekąd powrót do przeszłości: do wojny domowej między irackimi sunnitami i szyitami, którą w połowie minionej dekady już raz wywołali ci pierwsi, organizując ataki bombowe na szyickich cywilów.

Tymczasem szyicko-sunnicki pokój w Iraku, i tak wątły, właśnie się załamuje. 


INGA ROGG jest korespondentką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”, specjalizuje się w tematyce Bliskiego Wschodu. Przez wiele lat pracowała w Bagdadzie, obecnie mieszka w Stambule.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2013