Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Skalę fenomenu "Star Treka" niełatwo zmierzyć. Można zsumować odcinki sześciu seriali, filmy kinowe, gry planszowe, karciane i komputerowe, komiksy, tematyczne atrakcje w parkach rozrywki, strony internetowe i konwenty dla fanów. Można policzyć miliardy dolarów zarobione przez właścicieli licencji. Najwymowniejsze nie są jednak liczby, ale nazwiska. I nie chodzi wcale o twórców kosmicznej opery. Mówię o Martinie Lutherze Kingu (osobiście namawiał ciemnoskórą aktorkę Michelle Nichols, by nie rezygnowała ze swojej roli w serialu), o królu Jordanii Abdullahu II (pojawia się w jednym z odcinków "Star Trek: Voyager"), Stephenie Hawkingu (jako jedyny zagrał siebie, a dokładniej swój hologram), o Marku Okrandzie (profesor językoznawstwa, który wymyślił i skodyfikował język klingoński) oraz rzeszy medialnie bezimiennych trekkersów - pasjonatów, gotowych bronić wolności Federacji przed każdym wrogiem, z entuzjastami "Gwiezdnych Wojen" na czele.
To właśnie trekkersi w 1974 r. przekonali NASA do zmiany nazwy budowanego wahadłowca z "Constitution" na "Enterprise". Znamienne, że ta kuriozalna sytuacja miała miejsce, gdy emitowano jedynie powtórki trzech pierwszych sezonów serialu, a dalsze losy produkcji wisiały na włosku. Oryginalny "Star Trek" pojawił się w roku 1966. Producent Gene Roddenberry wiedział, czego potrzebowała wynudzona na przedmieściach klasa średnia. Pragnęła emocji, których nie zapewniało jej ani zachowawcze kino fantastyczne, ani pozbawiona realizacyjnej fantazji telewizja. Lecz Roddenberry dorzucił coś ekstra. Umożliwił telewidzom bierne poparcie dla ogarniającej kraj czynnej walki o emancypację mniejszości. Na pokładzie pierwszego "Enterprise" swój kąt znaleźli przedstawiciele wielu ras, narodów, wyznań, a nawet gatunków. Był Amerykanin James T. Kirk, Szkot Montgomery Scott, Japończyk Hikari Sulu, Rosjanin Paweł Czechow, Afrykanka Nyota Uhura, pół człowiek, pół Wolkan o imieniu Spock... Jeszcze atrakcyjniejsza wydawała się utopijna idea organizacji, pod banderą której postępowa załoga żeglowała wśród gwiazd. Zjednoczona Federacja Planet (ze stolicą, jakże by inaczej, na Ziemi) była przecież paradoksem - wbrew nazwie przypominała imperium, lecz jej przywódców nie napędzało pragnienie podboju, a jedynie niegroźna chęć poszerzania horyzontów.
Humanistyczne przesłanie zaciągnęło "Star Treka" na szczyty popularności, a scenarzyści rozpoczęli swoją niekończącą się opowieść. Z biegiem lat nabudowywano kolejne znaczenia, inkrustowano sagę mniej lub bardziej trafnymi metaforami. Z rozczulającą naiwnością ostrzegano przed postępem technologicznym, korporyzacją świata, wzywano do solidarności i pacyfizmu. Zwroty, powiedzonka i maksymy przenikały niepostrzeżenie do języka potocznego Amerykanów, a popkulturowy kolos bez opamiętania przybierał na wadze. Powstające równolegle filmy pełnometrażowe cieszyły się wśród widzów sporym powodzeniem. Dopełniały, kontynuowały, czasem przewartościowywały wątki zawarte w kolejnych serialach. Goszczący niedawno w kinach wysokobudżetowy prequel tchnął w serię nowe życie. Wydobył też na wierzch istotę widowiska, które przerosło najśmielsze marzenia Roddenberry’ego. To krzepiąca historia o indywidualistach, zmuszonych do działania w kolektywie. Jest ciężko, ambicje ponoszą, jednak cierpliwi będą wynagrodzeni. Przecież tylko razem można "śmiało podążać tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek".