Pierwsza potrzeba

Pięćdziesiąt trzy procent. O tyle mniej szampana kupowali w połowie marca Włosi – w porównaniu z analogicznym momentem rok temu.

13.04.2020

Czyta się kilka minut

 / AMIEL / EAST NEWS
/ AMIEL / EAST NEWS

Można zachichotać, że dobrze im tak, odechciało się patrycjuszom ostentacji bogactwa. Bo jak tu epatować Krugiem rocznik 2004, kiedy potencjalna publiczność tego teatru została w domach? Chyba że pokazać się na Instagramie… Ale tu trzeba roztropnie stąpać po cienkim lodzie resentymentu: jeden z moich ulubionych hasztagów wymyślonych w ostatnich dniach to #guillotine. Zaczęto go dopisywać w komentarzach pod zdjęciami ikon masowej wyobraźni pchających ludziom przed oczy widoczki dziewiczych plaż pod palmami czy malachitowych łąk, wśród których przyszło im cierpieć trudy odosobnienia.

Żeby w głowie niejednego mieszczucha zaskrzypiała gilotyna, wystarczą zdjęcia znajomych, którzy mają ów normalny atrybut klasy średniej, jakim jest wiejski dom, dwa hektary lasu, zarosły zielskiem nieużytek. Tam można puścić luzem wariujące w zamknięciu dzieci, samemu poczytać na trawie albo rozpalić ognisko bez obaw, że capnie nas karząca ręka państwa, które – tak to już w Polsce musi być – swoją wątpliwą siłę musi okrasić dozą czystego absurdu i nadgorliwości gorszej niż sabotaż.

Takie czasy, że wyróżnikiem przywileju staje się nawet plastikowa piaskownica z Castoramy rozstawiona na klepisku za garażem, dokąd nie sięgają oczy kapusiów z sąsiedztwa ani czujnych służb. Co prawda, w sytuacji krańcowej zaraza jest ślepa na status, ale przed krańcem dzieje się wiele rozmaitych rzeczy, które z równością nie mają nic wspólnego. Nawet w rozrzedzonej atmosferze społeczeństwa wirtualnego obowiązuje wyznaczone przez francuskich matematyków w XVIII w. tzw. równanie Marii Antoniny, opisujące współzależność między narcyzmem, interpersonalną tępotą a torem lotu swobodnie poruszającej się głowy.

Szampan się kurzy na półkach, ale to nie znaczy, że Włosi kupują mniej wina. Studiuję ich teraz uważnie, bo – podobnie jak w przypadku kredytu kupieckiego w finansach, zapisu „winien/ma” w księgowości, perspektywy geometrycznej w malarstwie, klasycyzmu w architekturze, totalizmu w polityce i sosu pomidorowego w kuchni – znów są w awangardzie i przecierają szlak, chociaż tym razem woleliby zasiąść w ostatniej ławce. Widzę w tabelach znaczny spadek w kategorii produktów do depilacji – co tylko potwierdza intuicję, że to obszar, w którym kultura zadaje połowie ludzkości okropny gwałt. Ale wróćmy do wina: wzrosła u nich sprzedaż w segmencie produktów krajowych (czyli tańszych, bo do kraju będącego winiarską potęgą jest sens importować tylko te z najwyższej półki), podobnie jak innych niepsujących się artykułów spożywczych pierwszej potrzeby. Nasz mediolański korespondent pisał tydzień temu, że tamtejsza policja potrzeby posiadania wina nie uważa za pierwszą – i wlepia mandaty klientom wracającym ze sklepu z flaszką. Pomińmy już argument medyczny – że wino pite z rozsądnym umiarem raczej pomaga zachować zdrowie. Nie ma takiej ziemskiej władzy, która miałaby prawo orzec, że przyjemność nie jest pierwszą potrzebą człowieka.

Kiedy zaczynaliśmy się izolować, policzyłem butelki w spiżarni. Czterdzieści. Koledzy patrzyli z podziwem, ale to wcale nie jest dużo, szukałem więc alternatywy. Każdy w tych dniach dowiaduje się o sobie nowych rzeczy – ja od niedawna wiem, że lubię ciastka. Długo mijałem renomowaną ciastkarnię obok swej samotni na Kazimierzu. Staroświecką w wystroju i stylu wyrobów. Aż nagle, żeby nadać ograniczonym wyjściom po artykuły pierwszej potrzeby choćby zarys hedonizmu, zacząłem zaglądać, gawędzić z właścicielem (o ile za drzwiami nie było kolejki). I podjąłem się spróbowania wszystkiego po kolei.

Na pierwszy ogień poszły utwory bezowe – jako że nigdy nie udała mi się porządna beza, odczuwam w tej materii kompleksy. Potem torty. Mam jeszcze przed sobą rozdział ciast serowych. I kilka tart. Wątroba przed snem odzywa się gniewnie – jakby wolała zajmować się winem – ale dodaje ze zrozumieniem: nie mają wolności, niech jedzą ciastka. ©℗

Na trzy dni odcięty od ciastkarni, o swoją pierwszą potrzebę zadbam deserem o znakomitej relacji nikłego nakładu pracy do rozkoszy końcowego efektu. Banoffee pie wynaleźli Brytyjczycy dopiero w latach 70. i aż dziw, że ludzkość tak długo mogła bez niego żyć. Tłuczemy 150 g ciastek owsianych i do tak uzyskanych okruchów wlewamy ok. 50 g stopionego masła. Masą wylepiamy spód tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Powinno starczyć na 20-centymetrową – to nieco za dużo dla singla, a trochę za mało dla pary. Wylewamy warstwę ok. 1 cm kajmaku – na pewno zostanie po robieniu mazurków (ja przez 2 godziny gotuję zamkniętą puszkę mleka skondensowanego, ale można kupić gotowy). Na to plasterki bananów skropione uprzednio sokiem z cytryny, a potem warstwa kremu, który uzyskujemy ubijając na sztywno 200 ml śmietanki ze szczyptą soli i wkręcając na sam koniec, na małych obrotach miksera, ok. 150 g mascarpone. Ja kremu nie słodzę, bo to, co pod spodem, i tak jest potwornie słodkie. Musi to się odstać parę godzin w lodówce. Na wydaniu można wyłożyć plasterki banana i posypać gorzkim kakao.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020