Pewność i znaki

Relacja do biskupa powinna przypominać relację syna do ojca, a nie sługi do pana. Jeśli przychodzę z wątpliwościami, to nie po instrukcję, tylko po rozeznanie.

19.11.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

ARTUR SPORNIAK: Wyobraźmy sobie, że człowiek siedzący naprzeciw Księdza w przedziale pociągu widzi koloratkę i pyta: „Dlaczego wierzysz?”. Co Ksiądz Profesor odpowiada?

KS. ŁUKASZ KAMYKOWSKI: Dla mnie ważne byłoby, kim jest ten człowiek. Trudno jest opowiadać o wierze, abstrahując od kontekstu. Zapytałbym go, co motywuje go, by stawiać księdzu takie pytanie. W zależności od jego odpowiedzi, zawsze to samo świadectwo, że Chrystus mnie pociągnął i jestem tego absolutnie pewny, nabrałoby innych kolorów. Przed wielu laty podczas wakacyjnego wyjazdu grupy studenckiej zapytałem biskupa Pietraszkę – mojego mistrza duchowego: co to znaczy mieć powołanie? Popatrzył na mnie i zapytał: „Czy to ciebie dotyczy?”. Odpowiedziałem, że nie wiem tego jeszcze. Zaczął mi wówczas opowiadać Ewangelię – jak Jezus spotkał pierwszych uczniów nad jeziorem Genezaret, potem historię powołania Zacheusza. Zakończył radą: „Zobacz, czy w którejś z tych historii widzisz siebie”. Wracając do naszej sytuacji z pociągu – przywołałbym Ewangelię, opowiedział kilka historii z życia Jezusa, a potem pytał, czy go zainteresowało. Na przykład niedawno czytaliśmy podczas liturgii perykopę o uzdrowieniu dziesięciu trędowatych. Tylko jeden wrócił, aby oddać pokłon Bogu. Możemy się w tym rozpoznać, bo często w naszym życiu brakuje wdzięczności.

Ksiądz powiedział, że jest pewny, iż Chrystus Księdza powołał. Po jakich znakach to się rozpoznaje?

Użył pan dwóch słów: pewność i znaki. Napięcie między jednym a drugim jest bardzo istotne. Pewność nie jest tym, co jest pierwsze. Spierałem się z Chrystusem o swoje powołanie przez kilka lat. Na początku było olśnienie i naiwne przeświadczenie, że to na pewno jest to. A potem przyszły różne trudności życiowe i wraz z nimi wątpliwości. Mówiłem wtedy: „Jeżeli to jesteś Ty, to masz dość sposobów, aby mnie przekonać”.

Wychowałem się w rodzinie, w której mama była rzeczywiście wierząca, a tato chodził różnymi drogami. Wiedziałem, że można żyć bez wiary. Był nawet moment poważnego zwątpienia. Wtedy mówiłem: „Chyba zdajesz sobie, Panie Jezu, sprawę, że ja w Ciebie nie wierzę. Zrób z tym coś!”. I dodawałem: „Chociaż nie wierzę, że jesteś Bogiem i że zmartwychwstałeś, to nie wycofam się z ludzkiej przyjaźni z Tobą”.

I jak to zwątpienie zostało przełamane?

Zacząłem czytać Ewangelię. Jest taka książka – to fakt kulturowy. Gdyby jej nie było, byłoby dużo prościej. Nie byłoby bowiem wiadomo o żadnym cudzie zmartwychwstania. Natomiast zastanawiające jest, że taka nieprawdopodobna historia została z powagą opowiedziana przez czterech różnych ludzi, ale wiemy też, iż za nimi stoi świadectwo innych. Wybuchło to w świecie, który powinien był stłumić chrześcijaństwo w zarodku, gdyż wiara we wcielonego Boga stanowiła obelgę dla świata żydowskiego i głupotę dla Greków. Zresztą pierwsi chrześcijanie sami się do tego przyznawali, co widać u św. Pawła: „głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor 1, 23). Bóg jednak wybrał to głupstwo, żeby się objawić. Do mnie ta prawda dociera po dwóch tysiącach lat, przekazywana przez wiele pokoleń. Coś w tym jest.

Dzisiaj jednak obraz świata budowany przez popularne ujęcie nauk przyrodniczych podważa tę wiarę.

Naukowcy, którzy to czynią, przekraczają swoje kompetencje. Z mojej perspektywy są kiepskimi teologami, gdyż interpretują rzeczywistość „teologicznie” – wychodząc od faktów i teorii naukowych wyjaśniających funkcjonowanie świata, odpowiadają na pytania egzystencjalne, których nauka nie stawia. Wydaje mi się, że wystarczy pokazać, że odpowiadają nie jako naukowcy, tylko jako filozofowie.

Naturalizm metodologiczny, czyli założenie, że szukamy odpowiedzi w obrębie świata empirycznego, przyniósł w naukach fantastyczne efekty. Aż się prosi, by takie podejście uogólnić także na filozofię i pytania egzystencjalne.

Naturalistycznie można człowieka poznać tylko z zewnątrz. Ja sam siebie tak nie poznaję. Dlaczego chcesz poznać drugiego tylko jako przedmiot twojej obserwacji? Na to pytanie np. neurobiologia nie odpowie. Na to trzeba samemu sobie odpowiedzieć.

Na Forum ewangelizacyjnym w nowohuckiej Mogile wiele mówiono o działaniu Ducha Świętego w naszym życiu: ewangelizować powinienem z Ducha, a nie z siebie. Jak to rozpoznawać?

To pytanie ma dwa kierunki: do wewnątrz i na zewnątrz. Muszę ciągle pytać siebie, czy głoszę Jego, czy głoszę siebie – chodzi tu o badanie własnych intencji, konfrontując się z Pismem Świętym, z własnym sumieniem, z modlitwą: „Panie Jezu, zamknij mi usta, jeśli mówię głupoty” (Bóg ma tysiące sposobów, by to zrobić). Ale jest też pytaniem zawsze stawianym we wspólnocie. Potrzebuję być w Kościele, gdyż sam nie jestem w stanie zobaczyć własnych pleców. Twarz bliźniego jest też moim lustrem. Ostatecznie potrzebujemy charyzmatu Urzędu Nauczycielskiego, jeśli sami we wspólnocie nie potrafimy rozstrzygnąć ważnych kwestii. Nie chodzi jednak o to, by o każdą sprawę pytać biskupa.

Ks. Peter Hocken mówił, że Urząd Nauczycielski jest potrzebny bardziej do rozeznawania niż do kontroli. My, w Polsce, z trudnością to widzimy.

Relacja do biskupa powinna przypominać relację syna do ojca, a nie sługi do pana. Jeśli przychodzę z wątpliwościami, to nie po instrukcję, tylko rozeznanie: przedstawiam argumenty, wchodzę w rozmowę.

Liderzy charyzmatyczni często odwoływali się m.in. do daru języków. Rozumiem, że nie trzeba mówić niezrozumiałymi językami, by być dobrym chrześcijaninem...

Pan Jezus mówi tylko o jednym przykazaniu: „Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem”. Różne są dary ducha. Wielu chrześcijan nie posiada charyzmatu mówienia językami. Ja również, ale przysłuchując się tutaj na Forum modlitwie językami, dostrzegłem w niej jakąś harmonię i piękno.

Pastor Ulf Ekman opowiadał, jak to kiedyś modlił się językami, a ktoś rozpoznał w tym język tybetański, a innym razem – suahili (obu oczywiście nie znał). Czy takie małe cuda nie stwarzają więcej problemów niż jest z nich pożytku?

Współczesna koncepcja cudu mówi, że zjawisko musi przekraczać to, czego normalnie człowiek się spodziewa, i być zrozumiałe jako interwencja Boga – inaczej mówiąc: jest niewytłumaczalne wiedzą przyrodniczą i rachunkiem prawdopodobieństwa, natomiast jest zrozumiałe w perspektywie dialogu z Bogiem.

Próbuję siebie przekonywać, postrzegając ten charyzmat jako ćwiczenie z transgresji – jestem otwarty na coś, co nie pochodzi ode mnie.

Można tak to rozumieć.  


Ks. ŁUKASZ KAMYKOWSKI jest profesorem teologii, dyrektorem Międzywydziałowego nstytutu Ekumenii i Dialogu Uniwersytetu im. Jana Pawła II w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013