Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przeraża mnie ładunek nienawiści zawarty w tytułowych słowach. Jak to tak? Świętokradcze to jest, nie godzi się z rozmysłem poprzez słowne gwałty stawiać świata do góry nogami. Wystarczy, że on sam się wywraca: dziś np. to nie przez nieurodzaj sąsiad na sąsiada łypie z wrogością, zazdrosny o każdą garść brakującego ziarna, tylko na odwrót: nadmiar zboża miesza polityczne szyki w najgorszym możliwym momencie.
Indolencja, oportunizm plus prywatny interesik na boczku to nie jest coś właściwego wyłącznie dla obecnej władzy. Historia zna tragiczne skutki złego odgórnego zarządzania zapasami ziarna. Mam osobliwą słabość do czytania o ciemnych zakamarkach francuskiej wersji niby-monarchicznego „dyryżyzmu” i silnego państwa. Znajdziemy tam np. umierających w mękach nieszczęśników z Pont Saint-Esprit w Langwedocji, którzy latem 1951 r. przeklinali chleb z zatrutej sporyszem mąki, którą dostarczyły piekarzom agendy państwowe, dysponujące, w ramach jeszcze wojennych przepisów wprowadzonych przez rząd Vichy, niemal monopolem na obrót zbożowy. L’affaire du pain maudit zamieciono pod dywan, nie wypadało, żeby w cywilizowanej, zwycięskiej Francji całe wioski skręcały się w konwulsjach, a pośród domów biegali oszołomieni wizjami ludzie niczym z obrazów Hieronima Boscha.
O KUCHARZU, KTÓREMU POLSKA ZAWDZIĘCZA MASŁO
Albowiem zjedzenie mąki z ziarna zawierającego sporysz oprócz fatalnych dla ciała skutków (np. zgorzel kończyn) wywołuje niekiedy odmienne stany świadomości. Co wcale nie musi być złe – tak sądził w każdym razie Albert Hofmann, chemik z koncernu farmaceutycznego w Bazylei, który w 1943 r. nieumyślnie i przez przypadek odkrył na sobie działanie kwasu wyodrębnionego z tego przetrwalnika grzyba atakującego zboża. Szukał substancji dających się stosować m.in. przy leczeniu chorób układu krążenia, jednak LSD – bo taki jest skrót skomplikowanej nazwy – dało jako skutek „bynajmniej nie nieprzyjemny stan upojenia i znaczne ożywienie wyobraźni”. Parę dni później Hofmann wykonał już świadomie eksperyment na sobie, a gdy wracał do domu na rowerze, towarzyszył mu na wszelki wypadek asystent. W środę 19 kwietnia, gdy bierzecie do ręki „Tygodnik”, mija równe 80 lat od tamtej jazdy („ciałem mym zawładnął demon... rozpierał mnie śmiech”), w pewnych kręgach obchodzi się dziś święto zwane Bicycle Day.
Te pewne kręgi to wcale nie tylko koralikowe niedobitki psychodelicznej bohemy, która lata oryginalnej, zwłaszcza plastycznej kreacji napędzanej „kwasem” ma już dawno za sobą. Hofmann dostrzegał pole do nadużyć, ale był, jak wynika z jego zapisków, optymistą i liczył, że LSD przyda się w poszukiwaniu nowych dróg „pisarzom, malarzom, muzykom i innym intelektualistom”. Cóż, zbyt wielu ludzi, zwłaszcza na fali kontrkultury lat 60., poczuło się „innymi intelektualistami” i substancję objęto sztywnym zakazem. Od pewnego czasu jednak w środowiskach zupełnie nudnych, nieartystycznych psychiatrów zaczyna się pracować nad zastosowaniem LSD w terapii wielu zaburzeń i jest całkiem prawdopodobne, że reglamentacyjna furtka zostanie na trwałe uchylona.
Szczegóły tej częściowej legalizacji to historia zbyt poważna na naszą rubryczkę. Nigdy nie wziąłem do ust kwasu ani podobnego środka i mam nadzieję nie potrzebować go jako leku. Ale zamierzam uczcić Bicycle Day kieliszkiem legalnego wina. Hofmann uważał, że LSD należy traktować z sakralną atencją, bo wpływa na samą istotę człowieka. „Cóż bardziej świętego od ludzkiej świadomości?”. Wielka racja, widać to szczególnie teraz, gdy tyle dookoła podniet tzw. sztuczną inteligencją, która, owszem, jest niesamowita w dyskursywnym aspekcie życia, umie bowiem przemielić miliony słów na minutę. Na tym tle dopiero wielkim blaskiem lśni świadomość jako pole, na którym słowom nadaje się właściwy byt, przez odniesienie ich – wprost lub pokrętnie – do zewnętrznego doświadczenia fizykalnego i społecznego. Urządźmy sobie dziś święto świadomości, niczym niezmąconej. Choć gdy się czyta wieści o „technicznym” – czyli potencjalnie skażonym – zbożu, to bierze człowieka pokusa, by to doświadczenie jednak sobie przefiltrować, a choćby i kwasem ze sporyszu.©℗
Przednówek jest w sytym społeczeństwie pojęciem pustym, z wyjątkiem wymiaru wizualnego: obiady robią się już całkiem szarobure. Nawet banalna marchewka z groszkiem na tym tle wygląda jak psychodeliczny maziaj – zresztą wiecie, że można ją zrobić naprawdę smakowicie, byle nie żałować masła, po czym doprawić leciutko cynamonem i skórką z cytryny. Innym dostępnym nam szaleństwem barwnym jest sałatka z pokrojonej w małą kostkę pieczonej dyni hokkaido (jeśli się uchowała do kwietnia) i buraka. Żeby podkręcić raczej mdło-słodkie smaki obu składników, można użyć ostrych orientalnych przypraw albo np. dodać uproszczony wariant salsa verde z Piemontu, czyli takiego „pesto pietruszkowego plus”. Siekamy drobniutko pęczek pietruszki, dodajemy roztarte ugotowane żółtko, dwa fileciki anchois i miękisz z kromki białego chleba lekko nasączony octem, rozprowadzamy szczodrze oliwą, by uzyskać rzadką pastę.