Ostatni z Auschwitz

Styczeń to dla nich szczególny miesiąc. Co roku przed rocznicą wyzwolenia obozu dzwonią media, przychodzą zaproszenia na uroczystości. Ale wracają też wspomnienia i złe sny. Im są starsi, tym mocniej.

23.01.2017

Czyta się kilka minut

Maria Stroińska z przedwojennym zdjęciem swojej rodziny / Fot. Kacper Pempel / REUTERS / FORUM
Maria Stroińska z przedwojennym zdjęciem swojej rodziny / Fot. Kacper Pempel / REUTERS / FORUM

​Zetknęłam się z nim, pracując kilka lat przy projekcie mającym na celu zebranie relacji żyjących jeszcze byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. Przeszli przez różne obozy: Auschwitz-Birkenau, Mauthausen, Stutthof... I wyróżniali się. W porównaniu z innymi świadkami historii, z którymi przyszło mi pracować, byli – jak się zdawało – w dobrej formie fizycznej. I byli też bardzo zajęci. Jeden z nich codziennie chodził na basen, inny w sezonie nie odpuszczał wyjazdu na narty. Mimo napiętych kalendarzy bardzo starali się pomóc, dostosować do warunków nagrania.

I tak jak mówi w „Tygodniku” doktor Alicja Klich-Rączka, która prowadzi od wielu lat w Krakowie przychodnię dla byłych więźniów niemieckich kacetów, są ludźmi, którym nie przeszkadzają niewygody i niedogodności [patrz rozmowa poniżej – red.]. Gorący dzień, schody, awaria kamery – to były drobiazgi, ważna była opowieść. Byli też ciekawi świata, ciekawi naszych doświadczeń, polityki, podróży.

Kiedy jednak zaczynali mówić o obozie, jakby dotykał nas mrok. Nie mogło być inaczej po tym, co widzieli i czego doświadczyli.

Rampa

Przypadek chciał, że Maria Stroińska i Bogdan Bartnikowski znaleźli się w tym samym transporcie do Konzentrationslager Auschwitz. Trafili nawet na chwilę do tego samego baraku dziecięcego na terenie obozu kobiecego. Bloku numer 16A.

Wtedy się nie znali, ich losy jednak częściowo potoczyły się podobnie. Oboje w styczniu 1945 r. zostali przez Niemców przeniesieni (w nomenklaturze niemieckiej: „ewakuowani”) z KL Auschwitz pod Berlin, do Blankenburga, gdzie – mimo młodego wieku – przymusowo pracowali przy odgruzowywaniu. Po zakończeniu wojny wrócili do Warszawy. Maria został nauczycielką, Bogdan był pilotem wojskowym, potem zaczął pisać, stał się znanym pisarzem. Teraz oboje działają w Stowarzyszeniu Więźniów – Byłych Dzieci Hitlerowskich Obozów Koncentracyjnych.

Do obozu w Auschwitz i Maria, i Bogdan – oboje z rocznika 1932 – trafili dokładnie 12 sierpnia 1944 r., razem z dużą grupą cywilów wysiedlanych przez Niemców ze stolicy ogarniętej przez powstanie.

Maria mieszkała na Woli – w dzielnicy, gdzie po pierwszych powstańczych sukcesach w pierwszych dniach sierpnia Niemcy wymordowali kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Resztę pognali do obozu w Pruszkowie pod Warszawą. W tym tłumie była ona. Sama, bo z mamą i siostrą rozstała się kilka dni wcześniej – ona miała zostać pod opieką znajomej w bezpiecznym miejscu, które jednak wcale nie okazało się bezpieczne.

Z kolei Bogdan był z Ochoty. Jego ojciec dołączył do oddziału powstańczego. On sam też nieustępliwie starał się im pomagać, choć kazali mu przyjść „za trzy lata”. Tak jak na Woli, na Ochocie walki nie trwały długo – Niemcy wygarnęli cywilów z piwnic i domów, zgonili na Zieleniak, a potem dalej do Pruszkowa.

Gdy rozmawiam dziś z Marią i Bogdanem, w ich opowieści o tamtej chwili, gdy znaleźli się na rampie w Auschwitz, pojawia się ten sam motyw: dym buchający z kominów krematorium i smród odbierający oddech. Chwilę trwało, zanim jako nowo przybyli zrozumieli, że ten odór to zapach palonych ciał. Pojawił się lęk – wszechogarniający, wszechobecny.

Wizyty

Do dawnego Auschwitz Maria pojechała dopiero 50 lat po tym, jak opuściła obóz.

Wcześniej, jak mówi, była zajęta i nie myślała o tym. Namówiły ją dopiero koleżanki – to była 50. rocznica zajęcia przez Armię Czerwoną terenu obozu, w którym pozostały już tylko niedobitki więźniów (tych, których Niemcy nie zdążyli zabić lub „ewakuować”, zwykle w tzw. marszach śmierci).

W 50. rocznicę odbyły się wielkie uroczystości. Maria wspomina: – To było dla mnie duże przeżycie. Byliśmy tam cały tydzień. Wywiady, opowiadania, spotkania. Może przez ten chaos było mi łatwiej? Ale zawsze, nawet teraz, gdy zbliżam się do bloku, to serce mi drży.

Bogdan pojechał tam wcześniej, po 20 latach. Tak sam dla siebie, jak podkreśla. Latem, w sierpniu, dokładnie 20 lat po tym, jak tam trafił. – Miałem urlop, byłem ciekawy, czy jest tam tak, jak zapamiętałem – wspomina. – I dokładnie tak było, cała topografia obozu się zgadzała. Tylko jedna rzecz mnie zaskoczyła. W mojej pamięci był kurz, błoto, tłum więźniów. A zobaczyłem trawę, zieleń i turystów jedzących kanapki. Sielanka.

Bogdan miał już wtedy napisanych kilka obozowych opowiadań (zostały wydane w 1969 r., w zbiorze „Dzieciństwo w pasiakach”). Wtedy już o obozie mówił. Wiedział, że zapomnieć się nie da. Maria zaczęła opowiadać później.

Teraz jeżdżą do Auschwitz regularnie, na kolejne rocznice. Maria była w grupie, która spotkała się tam z papieżem Benedyktem XVI. Ma z tego spotkania pamiątkowe zdjęcie, przysłane z Watykanu. I przejmujące wspomnienie – bo to właśnie ją papież, który podchodził do każdego z ok. 30 zaproszonych więźniów, pogłaskał po twarzy.

Na uroczystości w Auschwitz jeździ też Bogdan. – Jeden z moich kolegów zasłabł raz podczas składania wieńców pod ścianą śmierci. To pokazuje, jak trudne to nieraz wizyty – mówi. – Ale ja jeżdżę dalej.

– Trudno jest wracać do miejsca cierpienia. Tam, gdzie zrobiono mi coś, co jest przecież tragedią – stwierdza Maria.

Szczegóły

Pierwsza powojenna wizyta w Auschwitz była dla Marii ważna z jeszcze jednego powodu: mogła porozmawiać z innymi więźniami. Sprawdzić, czy to, co utkwiło w jej głowie, jest prawdą.

Bo są to rzeczy, które i dziś – z naszą dzisiejszą wiedzą o obozach – wydają się zbyt przerażające. Jak wtedy, gdy Marię wraz z innymi dziećmi podprowadzono do krematorium. Stały obok grupy dzieci żydowskich, które mówiły, że tymi oto wagonikami pojadą dalej.

To wspomnienie jest zatarte. Ale Maria pamięta lęk i przekonanie, że te wagoniki nigdzie dalej nie pojadą, że ich droga prowadzi do pieca krematorium. Po jakimś czasie polskie dzieci odprowadzono z powrotem na blok. Żydowskie – nie.

Bogdan pamięta szczegóły. Jak to, że na ścianie bloku dziecięcego ktoś namalował obrazek dziecka idącego do szkoły. Słyszał też, że w tym bloku była nawet toaleta, ale sam jej nie pamięta. Był tam zresztą bardzo krótko. Warszawski transport przybył w nocy, selekcję robiono pobieżnie i chyba tylko dlatego jego i kilku innych chłopców ulokowano wraz z dziećmi w obozie kobiecym. Potem przeniesiono ich do obozu męskiego – uznano, że mogą pracować.

Co jeszcze Bogdan pamięta? Rzeczy dobre: jak grypsy od matek, które dobra kapo przerzucała im przez druty. I jak kiedyś, przechodząc przez obóz kobiecy, zaprzężony do ciągnięcia wozu, zobaczył matkę. Zdołali się nawet uścisnąć.

Dobre rzeczy pamięta też Maria. Właśnie je stara się pamiętać. Na przykład pamięta, jak nie mając matki – w przeciwieństwie do innych dzieci – nieustająco płakała. I jak zwróciło to na nią uwagę schreiberki (tj. pisarki obozowej) z żydowskiego bloku obok. Kobieta – nazywała się Zofia Wierzbowska – przyniosła jej sukienkę i woreczek, uszyte przez Żydówki. Maria pamięta materiał w biedronki. Zorganizowała też buty, gdy jeden Marii skradziono. I nawet później, kiedy Marię przeniesiono do sąsiedniego Birkenau (obozu należącego do wielkiego kompleksu KL Auschwitz), udało się jej przesłać na święta Bożego Narodzenia paczuszkę z gałązką choinki i odrobiną słodyczy. To Maria pamięta. – Wierzę zawsze w dobrych ludzi, bo takich spotykałam. Oni byli moją podporą – powie teraz.

Później

Maria starała się Zofię odnaleźć. Nie udało się. – Za późno zaczęłam szukać – wzdycha. Ale wtedy, po wojnie, nie było przestrzeni na obozowe sprawy, wspomnienia, na mówienie. Po wojnie było życie. – Nie chcieliśmy wracać do tego, co przeżyliśmy. Obóz to nie był temat. Żyliśmy tym, co odbudujemy, jaka ta Warszawa będzie. Każdą wolną chwilę poświęcało się na odgruzowywanie. Taka nadzieja lepszego jutra była w człowieku. Ja nie chciałam myśleć o tym, co było – stara się wyjaśnić Maria.

Kiedy wróciła do Warszawy, okazało się, że jej matka przeżyła wojnę, ale jest chora, więc to Maria musiała się nią często zajmować. Mając 16 lat, pracowała i równocześnie się uczyła. – W dzieciństwie musiałam być dorosła. Nie zanurzałam się w tych przeżyciach – mówi. O obozie nie opowiadała nawet mamie.

Także Bogdan po wojnie rzucił się w wir odbudowy – i życia, i miasta.

– Jeszcze wcześniej, w obozie, dochodziły nas wieści, że Warszawa jest zburzona, że jej nie ma – mówi. – Kiedy potem okazało się, że coś jednak zostało, to była wielka radość. Coś było, było życie. Można było iść do szkoły i mieliśmy ogromny zapał do nauki. Gdy w obozie ktoś przyniósł kawałek polskiej książki, prawie ją sobie wyrywaliśmy. Polska książka. Teraz, po wojnie, chodziłem więc do szkoły, a mama na Bazarze Różyckiego kupiła mi nawet podręcznik do historii!

Także on, podobnie jak Maria, o obozie raczej nie mówił. – Ludzie nie byli tym zainteresowani. Więźniów obozów były wtedy przecież w Polsce dziesiątki tysięcy, inaczej niż teraz – wyjaśnia.

Dziś wiadomo, że wielu więźniów wyniosło z obozów tzw. zespół stresu pourazowego. Że przez dłuższy czas mógł być on nawet uśpiony. Ale w końcu zawsze wychodził. I że wpływa dziś nie tylko na życie więźnia, lecz także jego rodziny, dzieci. Że ludzie, którzy przeszli przez obozy, mają te same symptomy, co wojskowi weterani czy ofiary przemocy.

Teraz się o tym mówi. Ale wtedy, po wojnie, każdy musiał radzić sobie z tym sam.

– Jaki ślad zostawił we mnie obóz? Śladem są wspomnienia, które nękają człowieka w dzień i w nocy. Gdy zaczynałem pisać, wydawało mi się, że o tym można zapomnieć. Ale nie można. Te wspomnienia wracają w snach, w myślach. To są bezsenne noce. Zdaję sobie sprawę, że te wspomnienia będą mi towarzyszyć do końca – mówi Bogdan. – Myślę, że ja jednak wróciłem do psychicznej równowagi – dodaje.

– Były tragiczne obrazy, ale ja starałam się żyć tym, co tam mnie dobrego spotkało. Tym, jak mi ta pani pomagała. Tym, że tam też byli ludzie. Nie wolno myśleć o rzeczach strasznych, pogrążać się. Ja jestem taką osobą, że żyję rzeczywistością. Trzeba żyć i dążyć do lepszego – mówi Maria. – To, co przeszłam, jest widmem, widmem mojej złej nocy – dodaje po chwili.

Przesłanie

– Za pierwszym razem, kiedy publicznie opowiadałam o obozie, płakałam. Teraz jestem spokojniejsza – wyznaje Maria.

Te okazje do publicznych wystąpień to spotkania z młodzieżą – głównie w Niemczech. Maria bierze w nich udział od 2002 r., Bogdan od ok. 10 lat.

Tam Maria poznała Sarę, która teraz studiuje archeologię na uniwersytecie w Kolonii. Kiedy pierwszy raz się spotkały, Sara była małą dziewczynką. Po jednym ze spotkań podeszła do Marii i poprosiła o adres. „Czy mogłabym do pani napisać?” – zapytała nieśmiało. Tak zaczęła się ich korespondencja i przyjaźń. – Starałam się nawet ostatnio specjalnie pojechać na spotkanie właśnie do Kolonii, żebyśmy mogły się zobaczyć – mówi Maria.

A przecież na początku te spotkania z młodzieżą – w Niemczech i w Polsce – wcale nie były dla niej łatwe. Trudno było opanować głos i emocje. Teraz jest łatwiej. – To jest nasz obowiązek. Ciężki obowiązek, bo nie jest miło mówić o tym, co się działo w obozie. Ale to ważne, żeby historia nie była zafałszowana – mówi Bogdan.

Właśnie wrócił ze spotkania we Włoszech, za dwa tygodnie czeka go kolejne. Wcześniej będzie jednak w Auschwitz, jak co roku o tej porze.

Sen

Bogdan: – Co mi się śni? Śni mi się, że uciekam, ale nogi mam spętane. Esesmani mnie gdzieś prowadzą. To ciekawe, że nigdy mi się nie śnią inni więźniowie ani kapo, którzy nas pilnowali, lecz tylko esesmani. Ich mundury. I w tym śnie... W tym śnie wiem, że to już moje ostatnie chwile. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2017