O Iwaszkiewiczu

Byłem kiedyś w Stawisku. Zostało mi w pamięci małżeńskie łoże Iwaszkiewiczów. Małe jakieś takie mi się wydało.

31.05.2021

Czyta się kilka minut

Fot. GRAŻYNA MAKARA /
Fot. GRAŻYNA MAKARA /

Niby małżeńskie, dwuosobowe, ale bardziej takie w kwadrat. Znaczy się krótkie. A przecież Iwaszkiewicz był kawał chłopa. Powiedzieli mi, że tak się wtedy spało. Jakby półsiedząco. Z wysokimi poduchami pod plecami. No niezbyt wygodnie i jakby przymus, że na wznak. I sama sypialnia ciasnawa, jakby lalczyna. Musiał się Pisarz trochę męczyć.

Przypomniało mi się to, bo wróciłem parę dni temu do jego opowiadań. Co tam – wróciłem. Czytałem je tak dawno, że uleciały mi całkiem z pamięci. Więc jakby od nowa. Długie to są rzeczy i psychologicznie trochę skomplikowane. Nie chcę powiedzieć, że niedzisiejsze, bo przecież psychologia akurat swój diamentowy wiek zdaje się przeżywać i człowiek dzisiejszy bezradny bez niej jest jak dziecko we mgle postnowoczesności. Jak mu się psychologicznie życiowej struktury nie wyjaśni, to nic tylko używki, przemoc oraz ryzykowne zachowania libidalne. Jednak ta Iwaszkiewiczowska jakby nieco bardziej złożona, niejasna oraz literacka. Ciągnie się przez całe strony, snuje, meandruje, a i tak na końcu grąży nas w ciemnej otchłani. Nie to, co ta dzisiejsza.

Ale nie o tym chciałem… Ciasnota łóżka i sypialni stanęła mi przed oczami, gdy trafiałem na niezrównane i równie długie „fragmenty przyrodnicze”. Na przykład w „Brzezinie”. Albo w „Nauczycielu”. Albo w „Zarudziu”. Nie ma to jak urodzić się w otwartej przestrzeni pod rozległym niebem. Tak jak w tym jego Kalniku na południowych stepach nad rzeką Sob. Gdy rodzisz się w ogromnym pejzażu, szukasz potem jego wcieleń, powtórzeń i odmian we wszystkich miejscach, z których przyjdzie się rozglądać. Ile tam u niego otwiera się okien. Józio w „Zarudziu”, gdy wprowadza się do pokoju ojca samobójcy, każe wyciąć krzewy i drzewa, żeby otworzył się daleki widok. Tak samo w „Jazdach do Sandomierza”: nieustanne poszukiwanie rozległego meandru Wisły ogarnianego z wysokiej skarpy. W mieszkaniu, które pisarz wynajmuje, ku jego utrapieniu, okno wychodzi na mur katedry. A na parterze czy też w suterenie rezydowała koza, do której zapachu musiał się przyzwyczaić. Za to widok roztaczał się z drewnianej sławojki „na łąki nad Wisłą i na zieloną równinę za Wisłą (…) i nic nie przeszkadzało wzrokowi biegnącemu aż do horyzontu. Na horyzoncie tym widniały już dymy Stalowej Woli”. To jest jakieś dwadzieścia kilometrów widoku i jeszcze z takiego miejsca, więc nic dziwnego, że Pisarz chował ten obraz do końca swoich dni.

Ale czym jest przestwór, jeśli nie wypełniają go pory roku i pogody? Jeśli nie wlewa się weń światło, by go zmieniać, unicestwiać i na nowo ocalać? Tylko geometrią kształtów. Na dłuższą metę jednak trochę nudną. Więc Iwaszkiewicz meteorologizuje jak najczulszy barometr. Jak hipochondryczny meteopata. Ogarniają nas, to znaczy mnie ogarniają, te aury, jakbym tam był, mókł w deszczach, marzł w mrozach, pocił się w upałach i błądził we mgłach. Nic nie poradzę, że losy, postacie i psychologiczne konstelacje jakby mniej podniecające. Odwrotnie niż było z Elizą Orzeszkową, z tym pomijaniem „opisów przyrody”. Czy ja jej zresztą nie pominąłem w całości? Wiele na to wskazuje. Iwachy nie da się pominąć. Nie da się uciec od jego spojrzenia, które śledzi barwy świata tak naturalnie, jak się oddycha. Bo może on w istocie oddycha, odżywia się światłem, blaskiem, jakąś przedziwną spektralnością? Jakby rozkładał, rozpuszczał wzrokiem powierzchnię świata. Jakby ją topił tak, jak ciepło roztaja lodowe powierzchnie.

No wiem. Zachwycam się całkiem młodzieńczo. Nawet sam Redaktor się zdziwił, gdy mu powiedziałem, o czym piszę. Już nie pytałem, dlaczego się dziwi. Że Iwaszkiewicz się zestarzał? Albo ja za młody i zbyt prosty, żeby ulec subtelnym urokom tej prozy? A może jedno i drugie? A może niedzisiejszość Iwaszkiewiczowskiego pisania niesie ulgę w czasie marnym? Można się schronić, zanurzyć w jej nurcie, który ma swój początek w czymś w rodzaju przedwieczności. W przedczasie, gdy jeszcze nas nie było na świecie i nie rozpychaliśmy się ze swoim nieustannym „ja”, „ja”, „ja”. Dlatego cały ten człowieczy element u Pisarza wydaje się dodany, pretekstowy. Natura, Stworzenie nie czytają książek. A pisać trzeba dla kogoś. Albo chociaż dla pieniędzy.

No więc patrzę przez okno na zimny maj i podczytuję „Brzezinę”. Czasem wychodzi słońce, ale mam wrażenie, że robi się wtedy jeszcze chłodniej, bo powietrze się szkli, a błękit wydaje się lodowaty. Potem północny wiatr przygania chmury i znikają długie poranne cienie świerków i modrzewi. Jestem już trochę stary. No nie taki stary jak Jarosław Iwaszkiewicz, ale jednak. Patrzę na chmury i cienie i odnajduję w tym pociechę. Bo mogę widzieć rzeczy, które mnie przetrwają, a ich piękna forma raczej się nie zmieni. I to jest tak, jakby się jednak oglądało coś w rodzaju wieczności. Nieprawdaż?©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2021