Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niezwykłe zdolności czytania w ludzkich myślach to w baśniach i fantastyce zjawisko występujące nader często. Tyle że – zwłaszcza w przypadku twórczości ambitniejszej, dla której baśniowo-fantastyczne decorum bywa pretekstem do powiedzenia o człowieku i rzeczywistości czegoś więcej (sztandarowym przykładem Philip K. Dick) – nie wygląda to zazwyczaj wcale tak różowo. Owszem, bariera, jaka dzieli nas od bliźnich, rodzi cały szereg konieczności i wymagań. Przede wszystkim – konieczność doskonalenia umiejętności posługiwania się językiem.
Wiadomo: jeśli chcemy być rozumiani, musimy się o to postarać, czyli wyrażać się w sposób maksymalnie przejrzysty. W zasadzie cała kultura daje się opisać jako jeden wielki system komunikacji powstały właśnie dlatego, że nie mamy do siebie nawzajem otwartego dojścia. Zarazem jednak – jest to w pewnym sensie błogosławieństwo. Chroni bowiem zarówno nas – przed niezapośredniczonym wglądem w to, co inni mają w głowach; jak i innych – przed niezapośredniczonym wglądem w zawartość głowy naszej.
A przynajmniej do niedawna tak było. W ostatnich dekadach postęp technologiczny istotnie tę barierę osłabił. I sprawił, że to, co dotąd pozostawało niewidoczne, wydostało się – cytując klasyka – wprost na zimne światło dnia. Chodzi oczywiście o media społecznościowe. I – między innymi – trwające w nich w najlepsze... obgadywanie. Mniej lub bardziej nieżyczliwe, mniej lub bardziej ostentacyjne komentowanie, ocenianie i wyzłośliwianie się. Czasami pod adresem znanych postaci życia publicznego, czasami osób zupełnie anonimowych. Nierzadko – posiadających konta w mediach społecznościowych, mających zatem do tych treści mimowolny dostęp. Tak jak bohaterowie baśni albo powieści fantastycznych zdolni do swobodnego czytania w cudzych myślach, w tym także – na swój temat.
Wiadomo, plotkowanie i pomawianie, notoryczne ewaluowanie czyjegoś zachowania, intencji, wyglądu, poglądów czy wyborów życiowych, to zjawisko tak stare, jak sama ludzkość. Ma też – jak wszystko – swój ewolucyjny sens i wartość, o czym sporo pisał swego czasu brytyjski antropolog i psycholog Robin Dunbar. Jego analizy, wskazujące, że skłonność do plotkowania spełnia ważną funkcję związaną ze społeczną dystrybucją informacji, zwłaszcza tych mogących mieć dla wspólnoty znaczenie o charakterze egzystencjalnym, są niewątpliwie pasjonujące. Tyle że z wieloma „naturalnymi” skłonnościami jest dziś podobny kłopot – środowisko, w którym żyjemy, specyficznie środowisko technologiczne nie ma bodaj nic wspólnego ze światem, w którym żyliśmy, kiedy formowały nas mechanizmy ewolucyjne. Stąd niegdyś skuteczne i efektywne dyspozycje stają się obecnie źródłem rozmaitych cierpień i problemów (dobrze to ilustruje choćby świetna książka Jonathana Rottenberga „Otchłań. Ewolucyjne źródła epidemii depresji”).
Wytwarzająca zamiłowanie do plotkowania ewolucja nie przewidziała nie tylko tego, że wypracujemy jako ludzkość znacznie bardziej skuteczne sposoby dbania o zbiorowe bezpieczeństwo, ale i tego, że – przy okazji – zapis procesu obgadywania będzie dostępny dla każdego zainteresowanego (i niezainteresowanego też), z dowolnego miejsca na kuli ziemskiej, o dowolnej porze. A to się przecież właśnie dzieje w mediach społecznościowych. Użytkownicy i użytkowniczki oceniają i obgadują innych bez żadnych ograniczeń, niepomni, że obiekty obmowy znajdują się w gronie ich znajomych albo znajomych znajomych. I że mogą się na to wszystko łatwo natknąć. Bądź też że mogą się na to natknąć ich bliscy, którym – podobnie jak samym obgadywanym – może się wówczas zrobić przykro (o drastyczniejszych konsekwencjach już nie wspominając).
Plotkujący wydają się również niepomni, że w internecie nic nie ginie. Że te niekiedy ulotne wyrazy antypatii, podyktowane złymi emocjami albo tendencją do naśladownictwa, istnieć będą w wirtualnych annałach nie wiadomo jak długo, podatne na coraz bardziej czułe algorytmy wyszukiwarek. I co za tym idzie – mogą się już trwale do kogoś przykleić, stać się nieodłącznym elementem jego wirtualnej tożsamości, nad którą nie posiada on żadnej kontroli. Cóż, standardowe, analogowe obgadywanie – choć pod wieloma względami równie jadowite – przynajmniej nie pozostawia wiecznotrwałych, ogólnie dostępnych śladów. No i znacznie łatwiej je ukryć przed obgadywanym...
Anarchia poznawcza, czyli czego nas uczy afera Epsteina
Na koniec warto zapytać, czy ta wirtualna niefrasobliwość jest pochodną jakiegoś współcześnie pogłębionego, także przez technologię, braku wrażliwości? Czy może brak wrażliwości, wrogość, zajadłość, złośliwość i schadenfreude są u człowieka na poziomie stałym, a technologia je po prostu uwyraźnia i stawia nam przed oczami? A może działają tutaj jakieś jeszcze inne mechanizmy? Np. klasyczne formy mentalności plemiennej – podwójne standardy, dewaluowanie tych, których nie lubimy albo których uważamy za nieprzyjaciół czy wrogów, połączone z idealizacją siebie i własnej grupy?
Niezależnie od tego, jakich udzielimy na te pytania odpowiedzi, jedno jest pewne. Nie należy przyczyniać się do rozpowszechniania tej z pozoru niewinnej, ale potencjalnie katastrofalnej w skutkach formy przemocy. „Nie obgaduj innych” – mogłaby to być jedna z ważnych reguł wirtualnego – i nie tylko, rzecz jasna – BHP.