Nierówności genetyczne będą widoczne w postaci nierówności społecznych

Współczesna genetyka coraz wyraźniej pokazuje, że wrodzone różnice wpływają na nasze życiowe sukcesy. To politycznie zapalny i niewygodny temat, tak dla prawicy, jak i lewicy. Ale dyskusji wokół niego nie unikniemy.

29.01.2023

Czyta się kilka minut

Shawn Bradley (w środku, z numerem 44), jeden z najwyższych koszykarzy w historii. Dallas, USA. 6 grudnia 2000 r. / RONALD MARTINEZ / GETTY IMAGES
Shawn Bradley (w środku, z numerem 44), jeden z najwyższych koszykarzy w historii. Dallas, USA. 6 grudnia 2000 r. / RONALD MARTINEZ / GETTY IMAGES

Na całym świecie politycy ­obie­cują swym wyborcom państwo, w którym wszyscy mają równe szanse. W najbardziej podstawowym znaczeniu „równe szanse” to równe traktowanie, a więc brak dyskryminacji. Ale gdy myślimy o równości szans, nie chodzi nam tylko o brak przeszkód w osiągnięciu naszych celów – chcemy mieć równe szanse w osiąganiu tych celów.

Klasyczny liberalizm zakładał, że z moralnego punktu widzenia wszyscy ludzie są równi i powinni być tak samo traktowani przez prawo. Ale sprawiedliwe państwo, mówią krytycy liberalizmu, powinno robić coś więcej – działać na rzecz usuwania barier stojących na drodze społecznej mobilności.

Co zrobić, jeśli okaże się, że niektóre z tych barier są nieusuwalne? Różnimy się od siebie zarówno z powodów środowiskowych, jak i genetycznych. Możemy niwelować różnice pierwszego rodzaju, jednak nic nie poradzimy na odmienność koloru oczu czy urody. Ostatnie lata przyniosły ogromny postęp w badaniach nad dziedziczeniem takich cech osobowości jak inteligencja, wytrwałość czy pewność siebie i okazało się, że mają one istotny komponent genetyczny. Wielu z nas przyjmuje takie wyniki z podejrzliwością i obawą, bo cechy te – w przeciwieństwie do koloru oczu – są istotne dla sukcesu życiowego.

Determinizm społeczny, jaki te odkrycia pozornie implikują, jest dla wielu ludzi, szczególnie na lewicy, nie do przyjęcia, więc kwestionują oni wartość samych tych odkryć. To nie tylko błąd, ale też ucieczka od odpowiedzialności: zamiast zastanawiać się, jak pomóc tym, którzy w genetycznej loterii wyciągnęli gorsze losy, udajemy, że ich w ogóle nie ma.

Piętno eugeniki

Genetyka ma trudną historię. Moralnie neutralne badania nad dziedziczeniem zostały bowiem uwikłane przed ponad stu laty w rasistowską teorię dzielącą ludzkość na grupy lepsze i gorsze, za którą szedł postulat genetycznej eliminacji tych drugich. Bezpodstawne odwoływanie się do genetyki było źródłem jednej z najbardziej odrażających teorii społecznych XX wieku – eugeniki.

Ojcem eugeniki był Francis Galton (skądinąd wszechstronny naukowiec i jeden z twórców statystyki), który ukuł sformułowanie „nature versus nurture” (geny czy wychowanie). W wydanej w 1869 r. książce „Hereditary Genius” Galton uzasadniał różnice w strukturze klasowej Anglii wrodzoną biologicznie doskonałością: wielcy ludzie dziedziczyli wielkość po swych przodkach. Celem eugeniki miałoby być właśnie działanie na rzecz ulepszania społeczeństwa poprzez promowanie ras czy rodów bardziej wartościowych kosztem tych mniej wartościowych.

Od początku XX w. postulaty eugeniki stały się zaskakująco popularne w wielu krajach. Powstawały towarzystwa promujące jej idee, organizowano konferencje na jej temat, a co najważniejsze, zaczęto używać aparatu przymusu państwa dla „ulepszania” społeczeństwa. W Japonii, Brazylii, Szwecji, USA i wielu innych krajach podjęto masowe akcje sterylizacji ludzi chorych psychicznie oraz innych osób, które rząd uznał za społecznie niepożądane. I tak do lat 70. wysterylizowano przymusowo około 20 tys. Szwedów i 60 tys. Amerykanów. Apogeum eugeniki był jednak nazizm, który nie tylko stworzył szczegółową hierarchię genetyczną „ras” ludzkich, ale na jej podstawie dokonywał ich wybiórczej eksterminacji, wszystko dla rzekomej poprawy gatunku ludzkiego.

Nazizm skompromitował eugenikę ostatecznie, niestety rykoszetem oberwała też genetyka. Wielu ludzi uważa badania genetyczne za niebezpieczne, bo doprowadzić mogą one do odkrycia wrodzonych, a więc niezmiennych różnic między ludźmi, a to nieuchronnie, jak myślą, podzieli ich na lepszych i gorszych. Dwie publikacje wskazujące na genetyczne różnice rasowe, które ukazały się w drugiej połowie XX w. w USA, ugruntowały taki pogląd.

W 1969 r. psycholog wychowania ­Arthur Jensen opublikował artykuł, w którym uzasadniał fiasko programów wyrównywania szans w szkołach amerykańskich niskim poziomem inteligencji uczniów, dla których były one stworzone. Iloraz inteligencji, pisał Jensen, jest w dużej mierze wrodzony, więc trudno go znacząco podnieść interwencjami środowiskowymi. Ale najbardziej wybuchowa była obserwacja autora o tym, że uczniowie czarnoskórzy mają znacząco niższy przeciętny iloraz inteligencji niż biali. ­Reakcja na artykuł Jensena była gwałtowna, a sam Jensen był oskarżany o rasizm.

Ćwierć wieku później wybuchła ­kolejna bomba. Ukazała się głośna książka „The Bell Curve” („Krzywa ­dzwonowa”) Richarda Herrnsteina i Charlesa ­Murraya, która powtarzała tezy Jensena. Autorzy wskazali też na trudne do ­zaakceptowania implikacje społeczne różnic w poziomie inteligencji: powstanie nowej intelektualnej elity i nieodwracalność pozycji społeczno-ekonomicznej czarnoskórych Amerykanów. Taki determinizm społeczny nie mógł być dobrze przyjęty i reakcja większości komentatorów była krytyczna (recenzent „New York Timesa” nazwał książkę „lubieżnymi wypocinami rasistowskiej pornografii”).

Zarówno Jensen, jak i autorzy „The Bell Curve” popełnili błędy metodologiczne i faktograficzne. Nie pomogło również to, że politycznie Murray był zdecydowanym konserwatystą. Jednak główna teza książki – iż inteligencja jest w dużym stopniu wrodzona – okazała się prawdziwa.

Dla wielu komentatorów, zwłaszcza lewicowych, nie ma to jednak znaczenia, bo dla nich wszelkie badania nad dziedzicznością czy genetyką zaczęły być równoważne propagandzie rasizmu. Niektórzy uważają wręcz, że należy takich badań zaprzestać. Ekonomista Charles Manski pytał pryncypialnie w 2011 r.: „Dlaczego nadal trwają badania nad dziedziczeniem? Nie wiem, dlaczego kontynuuje się prace w tej dziedzinie”, a historyk Nathaniel Comfort skonstatował, że „badania naukowe w tej dziedzinie napędza naukowy rasizm albo genetyczny futuryzm”.

Wskaźnik poligeniczny

Pomimo tak nieprzychylnego klimatu wokół niej nauka o dziedziczności była rozwijana. Jedną z najbardziej popularnych metod są w niej badania nad dziećmi adoptowanymi, zwłaszcza bliźniętami. Pozwalają one na odseparowanie czynników środowiskowych od genetycznych. Jednojajowe bliźnięta są niemal w stu procentach identyczne genetycznie, a zatem kiedy wychowywane są osobno, różnice między nimi będą rezultatem wpływu środowiska.

Od lat 90. badanie na grupie ok. 20 tys. par bliźniąt z Wielkiej Brytanii prowadzi Robert Plomin. W ciągu tylko pierwszych dwudziestu lat zebrano 55 mln indywidualnych danych od rodzin, nauczycieli i samych osób badanych. Uzyskane wyniki pokazują, że osiągnięcia w nauce, sprawność w czytaniu, łatwość uczenia się języków obcych, orientacja w przestrzeni są w dużym zakresie wrodzone. Podobnie rzecz ma się z cechami osobowości, takimi jak brak empatii, hiperaktywność, a nawet zadowolenie z życia.

Przełomem w badaniach nad dziedzicznością było zsekwencjonowanie ludzkiego genomu. Teraz nie musimy się ograniczać do stwierdzenia, że cecha X jest dziedziczona w Y proc. (na co pozwalają tradycyjne badania na bliźniętach), ale możemy wskazać geny A, B czy C, które są za nią odpowiedzialne. Złożone cechy i osiągnięcia, takie jak osobowość, choroby psychiczne, długowieczność, inteligencja, wykształcenie, okazały się zależeć od wielu genów, a nie jednego konkretnego (jak często jest z chorobami genetycznymi), dlatego obecnie popularność zyskują badania nazywane w skrócie GWAS (ang. genome-wide association study). Ich celem jest skorelowanie wielu indywidualnych elementów genomu z mierzalnymi cechami ludzkimi. Tego rodzaju badania znajdują już także szerokie zastosowanie w medycynie.

W 2018 r. James J. Lee i współpracownicy po przebadaniu 1,1 mln ludzi znaleźli 1271 elementów genomu skorelowanych z poziomem wykształcenia. Odpowiednio ważona suma tych elementów nazywana jest wskaźnikiem poligenicznym. Każdy z elementów tego wskaźnika ma znikomy wpływ na to, ile lat spędzimy w szkole, ale wszystkie razem wpływają na ten efekt w znaczący sposób. W innym badaniu tego typu wykazano, że tylko 11 proc. osób z niskim poligenicznym wskaźnikiem osiągnięć edukacyjnych ukończy studia, ale dokona tego aż 55 proc. osób z wysokim wskaźnikiem. Liczby te pokazują też bardzo ważne ograniczenie tego rodzaju zależności. Otóż nie jest tak, że osoby z niskim wskaźnikiem nigdy nie kończą studiów, a osoby z wysokim kończą je zawsze; czynniki środowiskowe też mają znaczenie. W ­istocie wspomniany wskaźnik ma podobny wpływ na poziom wykształcenia jak dochody rodziny, z której pochodziła badana osoba.

Na podobieństwo bananów

Odkrycia, jakich dokonano w ostatnich latach na temat dziedziczenia, są z jednej strony fascynujące, z drugiej – trudne do zaakceptowania. To, jakie geny dostaniemy w genetycznej loterii, w dużej mierze zdeterminuje nasze życie. Geny mają znaczny wpływ na nasze wykształcenie, a to z kolei przekłada się na sukces finansowy. W 2020 r. Daniel Barth i współpracownicy pokazali, że osoby z poligenicznym wskaźnikiem osiągnięć edukacyjnych z górnych 25 proc. miały w wieku 70 lat majątek większy średnio o 475 tys. dolarów niż osoby z dolnych 25 proc. wskaźnika

Z tradycyjnych badań na bliźniętach wiemy, że w znacznym stopniu – co najmniej w 50 proc. – dziedziczona jest inteligencja. Sama inteligencja to oczywiście dla sukcesu zawodowego czy społecznego za mało i psychologowie już od dawna słusznie podkreślają wagę inteligencji emocjonalnej i społecznej. Ale jak pokazała niedawno Kathryn Harden z Uniwersytetu w Austin, takie cechy jak wytrwałość, ciekawość świata, pewność siebie czy ambicja są też w ok. 60 proc. wrodzone.

I wreszcie, rzecz dla niektórych najtrudniejsza do przyjęcia, podobnie jak indywidualni ludzie, różnić się od siebie mogą także grupy etniczne. Ludzie mieszkający od wielu pokoleń w tej samej wsi są do siebie genetycznie podobni, bo potomstwo mają z partnerami znajdowanymi lokalnie. Populacje odseparowane od siebie geograficznie przez tysiące lat w naturalny sposób wytworzą różnice w genomie. To zjawisko wykorzystują popularne, komercyjne testy genetyczne, które na podstawie badań DNA potrafią wskazać, do jakich grup etnicznych należeli nasi przodkowie.

Podkreśla się często, że wszyscy ludzie mają w ponad 99 proc. taki sam genom. Ma to rzekomo pokazać, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni i jak nieistotne są różnice genetyczne między nami. Rzecz w tym, że znaczna część genomu zapisuje podstawowe informacje na temat naszej budowy komórkowej i fizjologii. Z tego właśnie powodu dzielimy z szympansami od 96 do 98,8 proc. genomu (zależnie od metody pomiaru), a z bananami aż... 60 proc. Czy to znaczy, że jesteśmy w 60 proc. podobni do bananów? Ten drobny ułamek całego genomu, którym różnią się od siebie dwaj przypadkowo wybrani ludzie, koduje to, na co w życiu zwracamy uwagę i co jest dla nas ważne: podatność na autyzm i schizofrenię, skłonność do nadwagi, wzrost, urodę czy wreszcie inteligencję. Różnice genetyczne między ludźmi istnieją i nie ma w istocie znaczenia, jaka część genomu jest ich źródłem.

Chowanie głowy w piasek

W przypadku wielu różnic genetycznych jesteśmy skłonni machnąć na nie ręką czy wręcz je podziwiać. Shawn Bradley urósł do 228 cm i dzięki temu zarobił w swej karierze koszykarskiej 27 mln dol. Stało się tak nie dlatego, że pił tran w dzieciństwie, ale dlatego, że wygrał los w genetycznej loterii. Dlaczego jego szczęście nam nie przeszkadza? Otóż wydaje się, że tak jak w prawdziwej loterii skłonni jesteśmy „wybaczyć” jednej osobie, że trafiła szóstkę, ale gdyby trafiało ją systematycznie 10 proc. społeczeństwa, burzyłoby się nasze poczucie sprawiedliwości. Oliwy do ognia dolewają zachodni prawicowi politycy, którzy cytując wyniki badań nad dziedzicznością, odmawiają sensowności programom społecznym mającym pomóc upośledzonym ekonomicznie czy edukacyjnie grupom społecznym. Wspomniany zaś już Charles Murray pisze w swojej książce „Human Diversity” z 2020 r., że „zewnętrzne interwencje mają w sposób zasadniczy ograniczony wpływ na osobowość, zdolności czy zachowania społeczne”.

Zdumiewające jest, że wiele osób o lewicowych przekonaniach akceptuje to rozumowanie. Oto antropolog Agustín Fuentes mówi: „Jeśli wierzysz, że czyjeś sukcesy jako prezesa firmy (…) są zapisane w DNA w jakiś sposób, to nie ponosisz żadnej odpowiedzialności i możesz zostawić wszystko po staremu”. Fuentes twierdzi oczywiście, że mamy moralny obowiązek działania na rzecz bardziej sprawiedliwego społeczeństwa. Dlatego nie pozostaje mu nic innego jak odrzucenie samego założenia i zaprzeczanie, jakoby występujące między ludźmi różnice genetyczne miały społecznie duże znaczenie.

Wielu ludzi lewicy, których rozumowanie ilustrują cytowani wcześniej Fuentes, Manski czy Comfort, obraziło się na rzeczywistość i od kilkudziesięciu lat odmawia przyjęcia do wiadomości wyników badań nad dziedzicznością. Z tego powodu metodologiczne dyskusje wśród specjalistów psychologii i genetyki, jakie toczą się stale w każdej dziedzinie nauki, przedstawiane bywały przez publicystów jako nieodwołalne dowody fiaska całego przedsięwzięcia. Badania nad bliźniętami miały być obarczone fundamentalnymi błędami statystycznymi, szacunki poziomu wrodzoności miały być źle zdefiniowane – a zatem bezużyteczne, związek miedzy DNA a cechami fenotypu to tylko korelacje, nie związki przyczynowo-skutkowe, a nawet jeśli są to związki przyczynowo-skutkowe, to nie znamy ich mechanizmu. Każdy z tych zarzutów okazywał się nieprawdziwy albo nieistotny dla wartości wyników genetyki.

Chowanie głowy w piasek jest najgorszą strategią. Na zachodzie skrajna prawica powołuje się na odkrycia w genetyce po to, by podważać potrzebę utrzymywania jakichkolwiek programów społecznych (co wcale z takich odkryć nie wynika). Lewica zaś, zamiast kwestionować takie wnioskowanie, podważa tylko jego założenie. A kiedy lewicowy sceptycyzm wobec odkryć genetyki okazuje się nieuzasadniony – a do tej pory niemal zawsze tak było – to właśnie prawica zyskuje na wiarygodności w oczach obserwatorów. Jeśli ludzie o postępowych przekonaniach odmówią jakiegokolwiek zaangażowania w dyskusję na temat genetyki, to druga strona tę dyskusję zdominuje.

Dyskusja, której nie unikniemy

Oczywiście są na lewicy ludzie, którzy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiej postawy. W 2021 r. ukazała się książka wspomnianej już Kathryn Harden, „The Genetic Lottery”, w której autorka pokazuje, jak pogodzić ideały lewicy z naturalnymi nierównościami genetycznymi. Myślą przewodnią książki jest takie oto ostrzeżenie: „Wielkim błędem jest uzależnianie postulatów równości i sprawiedliwości od braku różnic genetycznych. Nasze zobowiązania moralne stają się przez to fundamentalnie nietrwałe; obalić je może następny artykuł opublikowany w »Nature Genetics«” . Niektórzy genetycy idą o krok dalej. W 2018 r. genetyk i badacz ludzkiej prehistorii David Reich napisał w „New York Timesie”: „Jak przygotować się na ewentualność, że w nadchodzących latach badania genetyczne pokażą, iż wiele cech ludzkich uwarunkowanych jest różnicami genetycznymi i że cechy te różnią się między populacjami? Zaprzeczanie tym różnicom będzie niemożliwe, głupie i nienaukowe”.

Wydaje się, że będziemy musieli pogodzić się z tym, że nierówności genetyczne nie znikną i będą widoczne w postaci nierówności społecznych. Wyobraźmy sobie bowiem, że udało nam się zrealizować ideał lewicy i usunąć wszelkie różnice środowiskowe, a więc zapewnić wszystkim takie same szanse realizowania swych talentów. Otóż różnice między ludźmi w ich sukcesach zawodowych, dochodach czy miejscu w hierarchii społecznej wcale nie znikną! Zamiast różnic generowanych przez mieszankę środowiska i genów otrzymamy czysty obraz różnic wrodzonych, bo tylko one będą wtedy zauważalne. Co więcej, mogą być one nawet bardziej widoczne, ponieważ czynniki środowiskowe do tej pory je maskowały. Dane historyczne dotyczące związku między genami a poziomem wykształcenia pokazują, że dla kobiet urodzonych w okresie wojennym związek ten jest dużo słabszy niż dla mężczyzn z tego samego okresu. Dlaczego? Bo wiele uniwersytetów amerykańskich nie przyjmowało kobiet aż do lat 70. ubiegłego wieku. Innymi słowy, bariery instytucjonalne skutecznie ograniczały sukces zawodowy kobiet, niwelując tym samym efekt nierówności genetycznych między nimi.

Jak zatem radzić sobie ze stratyfikacją społeczną, którą wprowadza genetyczna loteria? Przede wszystkim odrzucić trzeba skrajną tezę, że nic się nie da zrobić. Wręcz przeciwnie, właśnie dlatego, że niektórzy zostali przez naturę gorzej wyposażeni, zasługują na większą pomoc ze strony państwa niż inni. Czujemy się zobowiązani, żeby zapewniać pomoc ludziom dotkniętym np. przez nieszczęśliwy wypadek. Dlaczego mielibyśmy odmówić tego samego tym, którzy mieli pecha genetycznego? Dlaczego ktoś ma być z tego powodu karany niższymi dochodami czy statusem społecznym? Jest kwestią zwykłej sprawiedliwości, by zapewnić rekompensatę najbardziej pokrzywdzonym członkom społeczeństwa.

Z drugiej strony porzucić chyba trzeba utopię doskonałego egalitaryzmu. Również dlatego, że istnieją między nami znaczące różnice genetyczne, nierówności społeczne będą trwały. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor informatyki i filozofii. Filozofię ukończył na Uniwersytecie Warszawskim, a doktorat z informatyki zrobił w University of Maryland, College Park. Przez wiele lat współpracował naukowo z firmą IBM, w której zajmował się problemami przetwarzania i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Co oznacza równość