Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wiemy nawet, czy gesty, jakie chłopiec czyni najpierw wobec Róży, którą odkrył z zachwytem, a potem wobec Liska, który przejmuje inicjatywę kontaktów i jedyny na scenie porusza się żywiołowo - czy te jego ruchy są samodzielne czy też dokonywane z czyjąś pomocą. Bo postaci w czarnych trykotach poruszają się jak cienie mało zauważalne koło głównych bohaterów. Jedna ciągle przetacza wózek z Małym Księciem, dzięki drugiej Róża może nie tylko rozglądać się i czynić gesty przywitania, ale w pewnym momencie wstać i na niemal bezwładnych stópkach dojść do Małego Księcia. Na koniec, zszedłszy ze sceny, będzie rozdawać kwiaty siedzącym na widowni dzieciom, tak bardzo do niej podobnym. Jasnowłosa, w sukieneczce koloru róży, w jakiś przejmujący sposób uosabia tekst, który spoza sceny czyta głos znakomitego aktora. Patrzymy naprawdę wzruszeni, odczuwając jak nigdy prawdziwość jednej z najpiękniejszych baśni świata wcielanej przez zespół, którego niemal wszyscy członkowie nie tylko mają problemy w rozwoju intelektualnym, ale w większości poruszają się na wózkach albo tylko z pomocą innych.
Toruński zespół teatralny “Między wierszami" jest pierwszym z szeregu zespołów biorących udział w festiwalu “Albertiana", co roku organizowanym w Krakowie. Będzie ich tym razem sześć, z różnych stron Polski. To laureaci tegorocznych nagród Fundacji Brata Alberta z Radwanowic i Fundacji Anny Dymnej.
Na samym wstępie radwanowicki zespół prezentuje kolejny ze swoich spektakli biblijnych - “Wieżę Babel". I znowu zaskoczenie - niewspółmiernością ograniczonych środków wyrazu do wymowy spektaklu, wyrazistej i przejmującej. Opowieść o najbardziej pysznym z ludzkich zamysłów zdruzgotanym przez Boga po to, by odkrycie klęski “pomieszania języków", czyli przeraźliwej samotności ludzi, dało nadzieję. Kluczem wybawiającym okazują się słowa “nie jesteś sam" - te słowa rozumie każdy z osobna i wszyscy razem. Znowu jest ratunek, wybawienie, zespolenie - zamiast rozpaczy.
Wspominam to przedpołudnie 1 marca spędzone w teatrze jako wielkie przeżycie. Właśnie z powodu owej przedziwnej sztuki teatralnej “niepełnosprawnych" - niby ułomnej, niby kalekiej, niby amatorskiej, a w jakiś zupełnie niepowtarzalny sposób udanej. Pewnie, ileż w tym było pomocy tych mocniejszych i bardziej umiejętnych, aż do aktorów zawodowych włącznie. Ale czy to oni byli najważniejsi, czy żywiołowy udział tych, spośród których jedni mogli tylko powtarzać jakiś gest lub słowo, a inni i do tego potrzebowali pomocy? Gdyby wszyscy byli “sprawni" - jakże krytycznie odbieralibyśmy ich wysiłki, ile luk dostrzegalibyśmy w “dobrej", “prawdziwej" realizacji teatralnej. A tu przypominaliśmy sobie, że przecież teatr jest zamysłem i wizją, współbrzmieniem i wyobraźnią, a nie wysokim rzemiosłem tylko. Dzięki nim właśnie, “niepełnosprawnym".
Były oprócz tego, jak co roku, medale św. Alberta przyznawane za dzieło pomocy (najbardziej ucieszył mnie medal dla niewidomego pana Władysława Gołąba, długoletniego prezesa Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach). Były prezenty i podziękowania, piosenki Eleni i mnóstwo kontaktów zaprzyjaźnionych działaczy z widownią, która pękała w szwach, tyle delegacji wspólnot “niepełnosprawnych umysłowo" przybyło z całej Polski. Była także stała przyziemna troska o dalsze możliwości pracy, twórczości, samoorganizacji - nieubłagana proza życia, zależna od funduszy pomocy i zakresu ofiarności ludzi dobrej woli.
Ale najważniejszy był teatr. Jego prawdziwy głos.