Niemiecka klasa

Gdy zaczynali, połowa uczniów nie znała języka, a każdy przybysz ciągnął za sobą inny bagaż. Jak szkoła z małego miasta nad Renem radzi sobie z integracją imigrantów?

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Bohaterowie tekstu (od lewej): Łukasz, Lisa i Bahis przed swoją szkołą w Alzey, 2015 r. / Fot. Detlef Haag dla „TP”
Bohaterowie tekstu (od lewej): Łukasz, Lisa i Bahis przed swoją szkołą w Alzey, 2015 r. / Fot. Detlef Haag dla „TP”

Łukasz nie chciał wyjeżdżać, dobrze mu było w Warszawie. Ale musiał, bo mama zakochała się w Niemcu. „Folksdojcz! Szwab!” – usłyszał od kolegów z klasy, gdy powiedział, że ich opuszcza.

Kiedy do gimnazjum w miasteczku Alzey wpływa podanie Łukasza, dyrektorka szkoły dzwoni do kuratorium i zwołuje zebranie pedagogów. – Miałam tylko trzech chętnych do X klasy gimnazjum, a musi być minimum ośmiu uczniów, żebym mogła ją stworzyć – opowiada dziś Dagmar Ried. – Czytając zgłoszenie Łukasza, który właśnie przybył do Niemiec, wpadłam na pomysł, aby przyjąć nie tylko niemieckie dzieci, ale też dać możliwość tym, którzy są tu od niedawna. Nawet tym, którzy nie znają niemieckiego.

Powiatowe Alzey, miasto wielkości Augustowa, leży w zachodnich Niemczech, w landzie Nadrenia-Palatynat. Co roku przybywa tu kilkuset imigrantów, których dzieci próbują kontynuować naukę w nowym kraju. Wprawdzie każdy land ma szkołę z internatem dla obcokrajowców, gdzie młodzież uczy się języka, ale pobyt tam oznacza rozłąkę z rodziną. Dlatego wieść o nowej klasie rozchodzi się lotem błyskawicy. Dzwonią dyrektorzy szkół z sąsiednich miasteczek, którzy nie wiedzą, jak pomóc obcojęzycznym uczniom. Proszą Dagmar Ried o przyjęcie dzieci do jej gimnazjum. Łukasz jest wśród przyjętych.

– Nie zapomnę pierwszej lekcji, gdy usiedliśmy razem – wspomina dziś Lisa, niemiecka uczennica. – „Wow!”, pomyślałam. Prawie połowa klasy nie mówiła w moim języku.

Wśród wielu języków

Zadanie jest trudne: nauczyciele ze szkoły w Alzey muszą poradzić sobiez grupą, w której znajomość niemieckiego waha się od zera do perfekcji.

– W naszej klasie jest 16 osób – opowiada Łukasz. – Połowa to przybysze z Syrii, Afganistanu, Litwy, Polski, Rosji, Grecji, Nigerii. Rozmawiamy ze sobą po angielsku, niemiecki znamy za słabo. Pozostali to Niemcy, choć wśród nich jest Julian (pół-Amerykanin), Luca (pół-Francuz), Philip (pół-Włoch) i Rebeca (pół-Angielka). Sam już nie wiem, kto jest tym czystym Niemcem.

Dyrektorka wybiera do pracy z tą klasą najbardziej doświadczonych pedagogów, którzy deklarują też, że mają czas. – Muszą przygotowywać teksty i ćwiczenia o zróżnicowanym stopniu trudności, mówić wolniej i używać prostego słownictwa, tak aby każdy z uczniów mógł brać udział w lekcji – tłumaczy Dagmar Ried.

Do programu tej klasy Ried wpisuje dodatkowe dziewięć godzin nauki niemieckiego, a nauczycielom przydziela asystenta, który wkracza do akcji, gdy obcojęzyczni uczniowie nie rozumieją dyskutowanych zagadnień.

– Na lekcji historii pracujemy razem w grupie. Ale jeśli ktoś czegoś nie zrozumie, asystent wyjaśnia problem po angielsku. Nauczyciel prowadzący wtedy czeka. Dzięki temu my, obcokrajowcy, mamy szansę załapać to, co nam umknęło – opowiada Bahis, który do Niemiec przybył z Litwy. – Nigdy nie widziałem dwóch nauczycieli prowadzących naraz jedną lekcję.

Dla nauczyciela religii Stephana Höninga każda lekcja to wyzwanie. – Czasem jest naprawdę trudno. Muszę być czujny i uważny, żeby na bieżąco zmieniać plan pracy i dostosowywać go do potrzeb i możliwości uczniów – opowiada. – Staram się wyczuć ich nastrój oraz nastawienie, i według tych parametrów dzielę ich na grupy, prowadzę dyskusje, analizuję teksty.

Gdy Gabriele Peter obejmowała wychowawstwo w klasie Xab, nie spodziewała się tylu problemów. – Czasem zapominam, z jak różnych są środowisk. I że to, co dla mnie jest oczywiste, dla nich może być odkryciem – wzdycha. Uczyła kiedyś klasy, w których byli sami „Rosjanie”, jak nazywano potomków Niemców rosyjskich, którzy w latach 90. masowo emigrowali z byłego Związku Sowieckiego do Niemiec. Ale obecna klasa jest inna: młodzież ma od 15 do 24 lat; mówi kilkunastoma językami; są tu katolicy, ewangelicy, muzułmanie, prawosławni.

Różnice pojawiają się w najrozmaitszych sytuacjach. Podczas lekcji wiedzy o społeczeństwie część klasy nie mogła zrozumieć, o co chodzi z tą demokracją i na czym polega system partyjny. Obcojęzyczna część klasy ożywiła się znacznie, gdy rozmawiano o przestępczości: napadach, morderstwach, gwałtach – przekrzykiwali się, wymieniając doświadczenia ze swych ojczyzn. Wiele dyskusji wywołują też lekcje historii. – Na razie przerabiamy I wojnę światową, ale już widzę sporą różnicę między polskim a niemieckim podręcznikiem – mówi Łukasz.

Pewnego dnia, gdy na lekcji historii nauczyciel pokazał film wojenny, dziewczyny z Syrii i Afganistanu wybiegły z klasy z płaczem. – To była ważna lekcja dla nas i dla uczniów – mówi Dagmar Ried. – Rozmawialiśmy potem sporo z uczniami o tym, co dzieje się w tych miejscach świata i z jaką traumą zmagają się ich koleżanki. Myślę, że stali się mądrzejsi o to doświadczenie.

Własne zdanie mile widziane

W gimnazjum w Alzey nie ma szatni, nie zmienia się obuwia, kurtkę wiesza się w klasie. Nie ma dzwonka, tylko gong (jak na dworcu przed zapowiedzią pociągu). Podczas przerwy nie siada się na podłodze przed klasą – na korytarzach są sofy, stoły, krzesła. – Jak raz tak klapnąłem, to ludzie myśleli, że się źle poczułem – śmieje się Łukasz.

Uczniowie nie są wywoływani do tablicy. Siedzą w półkolu, a nauczyciel stoi przez całą lekcję. Zwraca się do nich po imieniu. Łukasz: – Tu jest inny stosunek nauczyciela do ucznia. Nie wiem, czy to kwestia pieniędzy czy wykształcenia, ale mam wrażenie, że każdy nauczyciel jest tu również pedagogiem. Przede wszystkim starają się nam pomóc. W Polsce jest olbrzymi i na każdym kroku zaznaczany dystans: tu nauczyciel, tam uczeń. Może dlatego jest tyle kłopotów z zachowaniem młodzieży, bo nauczyciel chce koniecznie udowodnić, kto rządzi? A jak ktoś traktuje nas z szacunkiem, to nie mamy się przeciw czemu buntować.

Lekcja wychowawcza? Nie ma. Gabriele Peter nie rozumie, po co miałaby być: – Dyskutować przy całej klasie indywidualne problemy? Lepiej, by młodzież rozwiązywała je sama, między sobą. A jeśli chcą ze mną porozmawiać, zawsze znajdę czas.

Bahis nie boi się pytać, gdy nie rozumie. Wie, że nauczyciel potraktuje go poważnie. – Na Litwie nauczyciel pytał: „Kto nie zrozumiał, o czym rozmawialiśmy?”. Ktoś podnosił rękę, a wtedy słyszał: „Widać nie słuchałeś uważnie” – opowiada Bahis.

Cisza na lekcji? – O nie, to jest źle widziane – mówi Łukasz. – Ma być dyskusja, intensywna wymiana zdań. Nauczyciel jest zadowolony, gdy jestem aktywny. Wiem, że moje zdanie jest ważne i mile widziane. Liczy się myślenie i umiejętność wyrażania i argumentowania własnych opinii.

Stephan Höning lubi dyskutować z uczniami. Mówi, że to pomaga, by zrozumieli zagadnienia nie tylko racjonalnie, ale i sercem: – Chcę, by mieli własne zdanie i potrafili myśleć. Prezentuję im różne religie i punkty widzenia, a oni muszą wybrać to, co im najbardziej odpowiada. Podczas sprawdzianu oceniam umiejętność argumentacji nawet najbardziej kontrowersyjnych poglądów.

Höning interesuje się historią Europy Wschodniej. – To ciekawe, spojrzeć na Niemcy z polskiej perspektywy – mówi. Jego dziadkowie opuścili Śląsk w latach 50. XX wieku. Próbował uczyć się polskiego, ale nie wyszło. Za to co roku jeździ do Krakowa. Ponad 20 lat temu udało mu się zacząć współpracę z miejscowym X LO, która trwa do dziś.

Przyszłe społeczeństwo

Nie jest łatwo budować wszystko od początku. Im bardziej jedno życie się układa, tym szybciej to drugie się rozpada. Łukasz stara się utrzymać kontakt z kolegami z Polski. W końcu jest Facebook, Skype, telefon. Ale nie mogą razem wyskoczyć na trening czy do kina. Stare więzi zaczynają zanikać. Nowe znajomości rozwijają się powoli. – Zażartować w obcym języku? Powiedzieć, co leży na sercu? To trudne – wzdycha Łukasz.

19-letni Bahis twierdzi, że jest na tyle dojrzały, by rozumieć zmiany, jakie zaszły w jego życiu, odkąd przeprowadził się do Niemiec dwa lata temu. Choć wszystko zmieniło się o 180 stopni, pogodził się z tym. – Ale wiem, że w naszej klasie są dzieciaki, które nie zaakceptowały zmiany kraju. Płaczą w poduszkę każdej nocy, bo czują się zagubione.

Lisa, urodzona w Niemczech, z podziwem obserwuje determinację kolegów i koleżanek. Stara się im pomagać, bo widzi, że im trudno. Widzi, że w miasteczku są obcokrajowcy, którzy pozostają w zamkniętych grupach i nie uczą się języka. – To fatalne. Jak mamy się dowiedzieć, jacy są, jeśli się tak izolują?

Niedawno Lisa odwiedziła swoją starą podstawówkę. Zauważyła, że na liście uczniów nie było żadnego niemieckiego nazwiska. – Bywa, że w niemieckiej podstawówce jedynym Niemcem jest dziś nauczyciel. Nie mam z tym problemu, ale to trochę szokujące.

Dziewczyna uważa, że taka klasa jak Xab to najlepszy sposób na integrację: – Nieważne, skąd pochodzimy i w co wierzymy, liczy się, że mamy ten sam cel: chcemy zdać maturę.

Bahis jeszcze nie wie, co będzie w życiu robić. – Życie ma tyle zakrętów – mówi. Podoba mu się w Niemczech, dobrze się tu czuje. – Mieszkanie w obcym kraju to jak dzielenie z kimś wynajętego pokoju. Nieistotne, skąd jest i jaka jest jego religia, ważne, że razem zrzucamy się na czynsz.

Uczniowie z Xab są zgodni. Mówią: – Młodzież to młodzież. Nie ma między nami specjalnych różnic.
Używają tych samych aplikacji, kupują takie same ubrania, słuchają podobnej muzyki, oglądają podobne filmy. – Nasza klasa to takie przyszłe społeczeństwo, wszyscy są OK ze wszystkimi.

Szansa

Dagmar Ried mówi, że z fascynacją obserwuje proces integracji uczniów. Przecież każdy przyjechał tu z innym bagażem i historią. W jej szkole dostali szansę, by zacząć na nowo w przyjaznej atmosferze. – Jeśli projekt z tą klasą się uda, w przyszłym roku szkolnym znów przyjmę obcojęzycznych uczniów. Zadzwonię do przełożonych i powiem: „Udało się, jesteśmy gotowi na kolejną taką klasę” – mówi dyrektorka.

– Musimy pomagać młodym ludziom, którzy w Niemczech zaczynają nowe życie, to dla mnie oczywiste – uważa Stephan Höning. – Żeby mogli zdobyć wykształcenie, rozwinąć umiejętności i uzyskać dobrą pracę. Zostawić ich bez pomocy? To nie wchodzi grę, to się zwykle źle kończy. Moim zdaniem, jak my pomożemy im teraz, to oni w przyszłości nam się odwdzięczą. Nie mnie, lecz społeczeństwu.

Łukasz pakuje plecak, na długi weekend wybiera się do Warszawy. Mówi: – W Niemczech mam lepsze perspektywy, łatwiej jest z pracą, no i są większe pieniądze. Może tu zostanę. Ale i tak zawsze czekam na tę Polskę. Nie mogę bez niej żyć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015