Łódzka rozmowa o pojednaniu narodów

Był to moment przełomowy dla polskiego myślenia o wschodnich sąsiadach i mniejszościach narodowych: 30 lat temu spotkali się ludzie zaangażowani w refleksję nad Europą Wschodnią.

02.10.2017

Czyta się kilka minut

W Muzeum Kultury Łemkowskiej, Zyndranowa w Beskidzie Niskim / ADRIAN SPUŁA
W Muzeum Kultury Łemkowskiej, Zyndranowa w Beskidzie Niskim / ADRIAN SPUŁA

W październiku 1987 r. w Łodzi miało miejsce sympozjum „Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Polacy – przesłanki pojednania”. Zorganizowane przez jezuickie duszpasterstwo środowisk twórczych (kierowane wtedy przez ks. Stefana Miecznikowskiego), planowane było na kwiecień, ale ostatecznie odbyło się ­23-25 października.

Traf chciał, że tuż przedtem, 8 i 17 października, w Rzymie spotkali się prymas Polski i zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego . Ale o tym mało kto w Łodzi wiedział. A chyba nikt nie znał jeszcze słów, które padły w Rzymie.

Polacy wobec mniejszości: początki

Odkrywanie nie tyle obecności mniejszości narodowych w Polsce, co politycznego oraz moralnego znaczenia stosunku do nich rozpoczęło się w 1981 r. – i było częścią wielkiego odrodzenia narodowego za „pierwszej” Solidarności (odrodzenie to, co warto stale przypominać, miało wszak również charakter moralno-religijny).

Ważnym elementem tego procesu była polsko-ukraińska Msza pojednania, zorganizowana z inicjatywy ks. Leona Kantorskiego 3 czerwca 1984 r. w Podkowie Leśnej – oraz dalsze nabożeństwa, w obrządku bizantyńsko-słowiańskim (greckokatolickim), które odkrywały przed „łacinnikami” piękno i katolickość liturgii wschodniej.

W tym samym roku ukazała się – oczywiście nielegalnie, w drugim obiegu – broszura „Kazimierza Podlaskiego” (pod tym pseudonimem krył się Bohdan Skaradziński, zresztą bliski współpracownik ks. Kantorskiego) pt. „Białorusini, Litwini, Ukraińcy: nasi wrogowie – czy bracia?” (parokrotnie później wznawiana). Odegrała ogromną rolę w rozwoju refleksji polskich elit na tematy narodowościowe. Także w rozwoju tych, dla których tezy Skaradzińskiego były nie do przyjęcia. I także tam, gdzie jego wywody były nadmiernie emocjonalne czy błędne.

Oczywiście – była też paryska „Kultura”, były podziemne pisma poświęcone problematyce Europy Wschodniej (tj. głównie tematyce sowiecko-rosyjskiej i ukraińskiej). Ale one przygotowywały nas raczej do przyszłego sąsiedztwa z państwami Ukraińców, Białorusinów i Litwinów niż do współżycia z naszymi współobywatelami tych narodowości.

Broszura Skaradzińskiego była jednym z punktów wyjścia dla organizatorów łódzkiego sympozjum. Świadczy o tym choćby jego nazwa, w której (szczęśliwie) uniknięto fałszywego przeciwstawienia z tytułu jego broszury – wszak to właśnie bracia bywają najbardziej zaciętymi wrogami...

Trzy jesienne dni

Wtedy, w październiku 1987 r., podczas trzydniowych obrad wygłoszono 18 referatów. Tylko jeden z nich dotyczył spraw polsko-litewskich, pięć – polsko-białoruskich, dwa – kontrowersji związanych z tożsamością Łemków (były to punkty „zastępcze”, mające wypełnić luki po zapowiedzianych, lecz nieobecnych prelegentach), zaś sześć – polsko-ukraińskich.

Te ostatnie miały największą wagę, to one nadały sympozjum charakter przełomowy. Zwłaszcza wystąpienia Skaradzińskiego (o fenomenie UPA), Władysława Serczyka (formułujące propozycje mające poprawić sytuację mniejszości w schyłkowym PRL-u) oraz niżej podpisanego (na temat Akcji „Wisła”).


Czytaj także: Marek Melnyk: 30 lat temu opublikowano historyczne deklaracje o pojednaniu między Polakami i Ukraińcami.


Najsłabiej wybrzmiał głos litewski: Bronisław Makowski (który wówczas nie używał jeszcze nazwiska Bronius Makauskas) wygłosił tylko jeden z dwóch zapowiedzianych referatów, co gorsza opuścił sympozjum bezpośrednio po wygłoszeniu go (a był to pierwszy głos pierwszego panelu), przez co praktycznie „zwinął” ten wątek. Wielu żałowało tego w kuluarach.

Wątek białoruski uwiązł w sporze o współpracę AK z Niemcami, nieopatrznie i niekompetentnie podniesionym przez Jerzego Turonka. Naprawdę ciekawy głos dotyczący sytuacji Białorusinów w Polsce – wystąpienie Sokrata Janowicza – miał miejsce dopiero trzeciego dnia, gdy główne wątki refleksji zebranych były już nakreślone. Doczepiony w ostatniej chwili wątek łemkowski był – jak to się mówi – „z innej bajki”. Choć dyskusja nad tym, czy Łemkowie mają prawo do tego, aby nie czuć się Ukraińcami, zajęła nieoczekiwanie wiele czasu.

Po kilku latach plon sympozjum został zebrany w tomie „Colloquium narodów” (wyd. Wacław Bierkowski, Łódź 1991), którego tytuł bywa niekiedy używany jako określenie samego sympozjum. Czytając go, warto wiedzieć, że tekst Eugeniusza Mironowicza nie był wówczas wygłoszony (został nadesłany później), zaś list ks. Władysława Czerniauskiego został jedynie odczytany (jego autora w Łodzi nie było).

Kontrapunkt: rzymskie spotkanie biskupów

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można powiedzieć, że łódzkie spotkanie było wydarzeniem bez mała przełomowym dla polskiego myślenia o stosunku do mniejszości narodowych, zwłaszcza do Ukraińców (bo o nich mówiono najwięcej i najciekawiej).

Podczas dyskusji silnie ujawnił się dualizm podejścia do kwestii pojednania narodów: czy ma ono być przede wszystkim (lub tylko) zagadnieniem politycznym, czy też także (lub przede wszystkim) sprawą refleksji moralnej i religijnej, nastawionej na uzdrowienie sumień (indywidualnych i narodowych, nawet jeśli w przypadku narodu to pojęcie jest cokolwiek metaforą). W tamtych latach to drugie stanowisko wybrzmiewało silnie. Dziś zeszło na odległy plan refleksji, przynajmniej tej publicznej.

Niestety, podczas wspomnianego rzymskiego spotkania biskupów polskich z biskupami greckokatolickiej diaspory (Kościół ten był wtedy na Ukrainie zakazany) też przeważyły względy doraźne i lęk przed zbyt stanowczym stanowiskiem. Kardynał Glemp, rzymskokatolicki prymas Polski, mówił, że „nie chcemy poruszać historii”, a „gojących się ran nie wolno drapać”, co kardynał Lubacziwski – zwierzchnik grekokatolików – uznał za „gotowość zapomnienia” złych kart historii. Ze strony ukraińskiego hierarchy padły jedynie słowa o „wyciągnięciu braterskiej dłoni (...) na znak pojednania, przebaczenia i miłości”.

Można ubolewać, że nie padły wtedy słowa mocniejsze. Że nasi biskupi nie powtórzyli słów swych poprzedników z 1965 r., skierowanych do Niemców: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Ale chodziło wtedy nie tylko o gest, lecz również o rzecz wielkiej wagi: o możliwość zorganizowania w 1988 r. na Jasnej Górze uroczystości z okazji tysiąclecia Chrztu Rusi z udziałem biskupów greckokatolickich.

Inicjatywa ta miała wielu wrogów, a komunistyczne władze PRL mogły ją łatwo zniweczyć. Tymczasem jej realizacja miała ogromne znaczenie dla Ukraińców – zarówno tych żyjących w Polsce, jak też tych na sowieckiej jeszcze Ukrainie. Czy ta sprawa warta była zawieszenia głosu, pewnych przemilczeń? Moim zdaniem – tak.

Jednak w kolejnych latach i dekadach okazało się, że nie da się nie poruszać historii. A rany nie tyle się goiły, co „zarastały błonami podłości” (te słowa Żeromskiego zostały przywołane już podczas łódzkiego sympozjum). Okazało się też, że nie potrafimy wyobrazić sobie pojednania bez rozliczenia (to również wybrzmiało już wówczas), ani jako jednostronnego gestu bez oglądania się na partnera.

Przeszłość i przyszłość pojednania

Dziś powrót do tamtej atmosfery, do tamtych szans, nie jest możliwy. Zmieniła się sytuacja polityczna, zmieniła się też atmosfera społeczna. Zmieniło się również pokolenie odpowiedzialne za życie społeczne (większości uczestników sympozjum z 1987 r. nie ma już wśród żyjących).

30 lat temu rozmowa o pojednaniu narodów była łatwiejsza: toczyli ją intelektualiści i działacze społeczni, wolni od odpowiedzialności za stan państwa i wypowiadający się jedynie we własnym imieniu. Chyba nikt z nich nie przewidywał, że system PRL załamie się już za dwa lata, że za cztery lata rozpadnie się Związek Sowiecki i za wschodnią granicą Polski powstaną nowe państwa. Emancypacja republik sowieckich pozostawała wtedy wręcz w sferze marzeń, nie prognoz. Nie mogąc prowadzić Realpolitik, łatwiej było skupić się na aspektach moralnych i postulowanych rozwiązaniach, które i tak wydawały się nierealne.

Koncentrowaliśmy się wówczas na sytuacji mniejszości narodowych w naszym kraju, a więc także na polskiej odpowiedzialności, historycznej i aktualnej. Kilka lat później ciężar refleksji przeniósł się na stosunki z państwami Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, co istotnie zmieniło także stosunek do mniejszości. Pojawiła się bowiem – chyba nieunikniona w polityce międzynarodowej – zasada symetrii, czyniąca z mniejszości narodowych „wzajemnych zakładników”. Można nad tym ubolewać (ja ubolewam), ale taka jest rzeczywistość.

Nowe pokolenie – po obu stronach granicy – przyniosło nową wrażliwość. W Łodzi dominowali ludzie pamiętający II wojnę światową lub urodzeni krótko po niej. Dziś kluczowe miejsce w Polsce i na Ukrainie zajmuje pokolenie, dla którego tamte czasy to już tylko „książkowa” historia. Zapewne lepiej nawet znana (bo stan wiedzy o wydarzeniach z lat 1939-45 i późniejszych jest dziś większy niż wówczas), może też głębiej przeżywana – ale już jako historia, a nie doświadczenie osobiste (własne lub rodziców). Stąd też i pojednanie jest dla nich raczej zagadnieniem politycznym niż osobistym.

W ostatnich latach swoją aktywność zintensyfikował na tym polu ważny „gracz”: Rosja, która – inaczej niż wówczas Związek Sowiecki – nie przez wszystkich jest traktowana jako wróg, a której tezy, zwłaszcza dotyczące Ukrainy, znajdują w Polsce nie tylko chętnych słuchaczy, lecz i takich, którzy je powtarzają. Zaś radykalizacja polityki pamięci – tak Warszawy, jak i Kijowa – doprowadziła do tego, że po obu stronach zapanował pogląd, iż pojednanie ma polegać na przyjęciu przez partnera naszego tylko poglądu na historię.

W ten sposób od lat kulejący, ale jakoś trwający dialog pojednania zamienił się w obustronne „przymuszanie do pojednania”.

Kontrapunkt: akcent osobisty

Byłem jednym z uczestników łódzkiego sympozjum, a wygłoszony wówczas tekst „Wokół Akcji »Wisła«” mogę chyba uznać – bez fałszywej skromności – za jeden z najważniejszych tam przedstawionych. Dziś wiem, że nie był wolny od błędów, nie był najlepszy merytorycznie. Ale poruszał sprawę odpowiedzialności za Akcję „Wisła”, wówczas właściwie przemilczaną. Sam byłem potem zaskoczony pozytywnymi reakcjami (gwałtowne krytyki, których też nie brakło, nie były dla mnie zaskoczeniem).

Później jeszcze parokrotnie wypowiadałem się publicznie na temat Akcji „Wisła”, a wielokrotnie – na inne tematy, związane z historycznym i współczesnym współżyciem Polaków i Ukraińców. Jako analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, służący swą pracą władzom Rzeczypospolitej, obserwowałem, jak „obywatelskie” podejście do stosunków między narodami ustępuje „oficjalnemu” podejściu do stosunków między państwami. Zdawałem sobie sprawę z nieuniknioności tego procesu, dostrzegam także pozytywne jego aspekty.

Ale czegoś mi żal. Tego, czego nie zdołaliśmy powiedzieć dostatecznie dobitnie, gdy był czas po temu. A także faktów dokonanych, których nie udało się stworzyć nam, ludziom dążącym do pojednania narodów (tu przede wszystkim – Polaków i Ukraińców).

Dziś potrzebna jest nowa refleksja, nowe podejście, nowe drogi. Ale – nowego już pokolenia.©

 

Autor (ur. 1950) jest emerytowanym analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. M. Karpia w Warszawie; w OSW pracował w latach 1993–2017. Autor książek: „Historia Ukrainy w XX wieku”, „Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci”, „Ćwierćwiecze niepodległej Ukrainy. Wymiary transformacji”. Problematyką tą zajmuje się od lat 80.; jeszcze w PRL zaangażowany w pojednanie polsko-ukraińskie, autor pionierskich artykułów o konflikcie dwóch narodów (przed 1989 r. publikowanych także pod pseudonimem Jan Łukaszów). W „Tygodniku” opublikował szereg tekstów nt. Ukrainy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017