Literaturą myśli się źle, ale to dobrze

Literatura i lektura mogą być lekarstwem lub trucizną – twierdził dwa tysiące lat temu Celsus – a o ich ostatecznych skutkach decydują czynniki, których zwykle nie bierzemy pod uwagę. Coś się zmieniło?

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Jak czytać?
ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

W kwietniu 2004 r. ­Salman Rushdie wygłosił krótkie przemówienie podczas konferencji PEN World Voices, które było odpowiedzią na pytanie, czy literatura może cokolwiek zmienić. Tak – przekonywał autor „Szatańskich wersetów” – książki (powieści, zbiory opowiadań, tomiki wierszy) mają wpływ na rzeczywistość, w której żyjemy, a także na tworzących i czytających je ludzi. Nie powinniśmy w to wątpić, nawet jeśli wydaje nam się, że wywoływane przez literaturę zmiany są nieznaczne. Jak trzepot motylich skrzydełek, tak i szelest przewracanych kartek może doprowadzić do rekonfiguracji parametrów świata. ­Naiwnością byłoby jednak sądzić, że zmiana zawsze będzie pozytywna.

Rushdie nie powiedział tego wprost, ale metafora, którą się posłużył, nie daje mi spokoju. Jeśli ulegamy urokowi jakiejś książki – przekonywał – jeśli otwieramy się na nią intelektualnie i emocjonalnie, jej esencja wnika w nasz umysł i w nasze ciało niczym radioaktywna substancja wsączająca się w ziemię. Pewne ziarna już z tej gleby nie wyrosną, ale może zakiełkują inne, by z czasem rozwinąć się w zmodyfikowane rośliny, jakby żywcem wyjęte z fantastycznych opowieści.

Ktoś mógłby powiedzieć, że tekst Rushdiego wcale nie był dwuznaczny. Żeby sprowokować publiczność do myślenia pisarz, owszem, zaproponował niepokojącą metaforę książki jako toksyny, ale jednocześnie zasugerował, że jest to substancja pożądana przez nasz umysł: myślowa trucizna, która ma niszczycielską moc, ale efekt destrukcji – paradoksalnie – może być pasjonujący. Kusząca wizja, uważam jednak, że nie powinniśmy zapominać o potencjalnie ciemnej stronie literatury i lektury.

Już w pierwszym wieku naszej ery Aulus Cornelius Celsus, rzymski encyklopedysta, zasugerował, że czytanie to uzależniająca aktywność, której skutki mogą być zarówno pozytywne, jak i negatywne. Dzięki książkom możemy poszerzyć granice naszej wiedzy, czyli wzmocnić umysł, ale jeśli damy się im obezwładnić, mogą ucierpieć nasze emocje i zmysły. ­Według Celsusa medycyna jako odrębna dziedzina została wynaleziona dlatego, że rzymscy mieszczanie poświęcali za dużo czasu lekturze, a za mało aktywności fizycznej. Na szczęście czytając, zdobywali informacje, które później pozwoliły im stworzyć lekarstwa dla udręczonego ciała.

Wspieraj Conrad Festival!

Już po raz 15. Fundacja Tygodnika Powszechnego, wraz z Miastem Kraków i Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizuje Conrad Festival, jedno z najważniejszych wydarzeń literackich w Polsce. Wesprzyj jego powstawanie!

Literatura i rzeczywistość

Obserwując zwyczaje czytelniczek i czytelników, Celsus doszedł do wniosku, że lektura nie jest jedynie doświadczeniem indywidualnym i prywatnym. Przeciwnie, wszystko, co związane z literaturą, rozgrywa się nie tylko w ludziach, ale przede wszystkim między nimi, a to znaczy, że nie ma takiego aspektu czytania, który można by raz na zawsze uznać za uniwersalny i oczywisty.

Pamiętając o tej przestrodze, robię szybki skok do naszej epoki i od razu stawiam pytanie, jaka jest relacja między literaturą i rzeczywistością. Na pierwszym miejscu wśród standardowych odpowiedzi znajduje się przekonanie, że dzieła literackie po prostu opowiadają o świecie, czyli na różne sposoby go przedstawiają. Tekst jest rodzajem okna, które ­umożliwia lepszy ogląd rzeczywistości. Na co dzień widzimy źle, ­dostrzegamy tylko część zachodzących w nas i wokół nas zjawisk. Jesteśmy zanurzeni w świecie tak bardzo, że możemy uchwycić tylko najbliższą okolicę, zaledwie wybrane elementy całej układanki. Skoro literatura pozwala nam zająć lepszy punkt widokowy lub sama jest takim miejscem, to znaczy, że znajduje się na zewnątrz rzeczywistości lub przynajmniej ponad nią. Dystans między nimi wydaje się nieusuwalny. Podobnie jest w przypadku dzieł na wskroś fikcjonalnych, by nie rzec: fantastycznych – w ich kontekście mówi się nawet o ucieczce od świata, który znamy na co dzień, o zanegowaniu wszystkiego, co uznajemy za realne (tutaj dystans jest wręcz nieskończony).

Piękny umysł

Film Margarethe von Trotty pokazuje Arendt prywatną – szatkującą kapustę, kaleczącą angielski akcent, flirtującą. Pozwala dostrzec w niej kogoś innego niż zimną intelektualistkę, jak postrzegali ją oponenci.

Możliwych odpowiedzi jest, rzecz jasna, więcej, ale te dwa warianty dominują w naszym myśleniu. Literatura albo przedstawia rzeczywistość, co oznacza tak naprawdę, że na różne sposoby próbuje ją sobie podporządkować, albo (czasem dlatego, że próba podporządkowania skończyła się niepowodzeniem) ucieka ze świata, oferując nam mniej lub bardziej intensywny eliksir zapomnienia. Jak to możliwe, że z takim potencjałem literatura i lektura nie są dziś praktykowane przez masy? Przecież wspomniane możliwości – uchwycenie dynamiki świata i ucieczka od niego – wydają się niezwykle atrakcyjne. Można się spierać, która z nich jest dla nas lepsza, można tworzyć wewnętrzne hierarchie, ale w jednym powinniśmy być zgodni: bez literatury nie da się dobrze żyć. Jednak zgody nie ma. Dlaczego?

A gdybyśmy wywrócili tradycyjne modele do góry nogami i pomyśleli o literaturze jako samej rzeczywistości? Przecież ona nie jest wcale na zewnątrz świata, lecz stanowi jego część. Powieść, wiersz, opowiadanie i esej to po prostu środki komunikacji. Oprócz nich mamy blogi, wlogi, posty, relacje, rolki, klipy, filmy, podkasty, czaty, ­maile, wiadomości i wiele innych. Każda z tych form przekazu służy nam w codziennym życiu. Odruchowo stawiamy na te, które wydają się najefektywniejsze i/lub najefektowniejsze. Nie jest wcale oczywiste, że dana osoba wybierze literaturę i za pomocą powieści czy wiersza będzie myślała o wszystkim, czego doświadcza. Co więcej, sama literatura, o ile zostanie wybrana, może sprawić, że nasz obraz świata ulegnie zatarciu.

Jakiś czas temu prowadziłem warsztaty czytelnicze w zakładzie karnym w Jastrzębiu-Zdroju. Z grupą osadzonych rozmawiałem o wierszu „Czym jest praca” amerykańskiego poety Philipa Levine’a. Prosty obrazek, anegdota z życia: grupa najemnych robotników czeka na potencjalnego pracodawcę. Nie mają szans na stałe zatrudnienie, więc biorą wszystkie – choćby jednodniowe – zlecenia. Levine doskonale znał tę sytuację, bo przez wiele lat – jako mieszkaniec przemysłowego Detroit – funkcjonował właśnie w takich warunkach.

Głos, który słyszymy w wierszu, zwraca się do jakiegoś Ty (do samego siebie, a może do mnie jako czytelnika?) i włącza to „Ty” do grupy oczekujących. „Tu chodzi o czekanie, / przestępowanie z nogi na nogę, / kiedy czujesz, jak drobny deszczyk / zrasza ci włosy, rozmazuje widzenie, / i zdaje ci się, że widzisz swojego brata / jakieś dziesięć miejsc przed sobą” . To niemożliwe, bo brat jest w domu, gdzie odsypia nockę. Wstanie dopiero koło południa, by ćwiczyć (chce zostać śpiewakiem operowym). Zatem skąd to złudzenie? Może stąd, że już od dawna nie rozmawialiście? Nie było na to czasu? Nie było okazji?

„Kiedy ostatni raz powiedziałeś bratu, / że go kochasz? Kiedy trzymałeś go za szerokie ramiona, / otworzyłeś szeroko oczy, wymówiłeś te słowa / i może pocałowałeś go w policzek? Nigdy / nie zrobiłeś czegoś tak prostego, tak oczywistego, / nie dlatego, że jesteś za młody albo za głupi, / nie dlatego, że jesteś zazdrosny albo podły, / albo niezdolny do płaczu / w obecności innego mężczyzny, / lecz dlatego, że nie wiesz, czym jest praca” (przeł. Ewa Hryniewicz-Yarbrough).

W pewnym momencie jeden z osadzonych powiedział, że ma żal do pisarek i pisarzy, bo zadają ciekawe pytania, ale nie udzielają na nie bezpośrednich odpowiedzi. Meandrują, zwodzą, a potem trzeba sobie z tym wszystkim radzić na własną rękę. Inny uczestnik rzucił prawie bez namysłu: „mówisz tak, bo nie wiesz, czym jest praca”. I dodał, że według niego literatura wymusza na nas dodatkową aktywność, rodzaj nadmiarowego działania, skłania nas do wysiłku, a zysk z tej roboty przychodzi – o ile w ogóle przychodzi – dopiero później.

Trzy proste „prawdy”

O jakim zysku mowa? Co możemy zdobyć, gdy postawimy na literaturę, a nie na inne środki komunikacji? Z długiej listy wybieram trzy odpowiedzi, ale tylko po to, by zwrócić uwagę na ich nieoczywisty charakter.

„Czytanie książek to najlepszy sposób na walkę z ignorancją”. Ważny polityk komentuje wybory i mówi, że głosujący na przeciwników jego partii popełnili błąd właściwy umysłom politycznie niewyrobionym. Wykazali się ignorancją, w której przezwyciężeniu mogłaby im pomóc literatura. Często słyszę ten argument, zwłaszcza w kontekście warsztatów w więzieniach. Jak to jest – pytają dziennikarze – rozmawiać o literaturze z osobami, które nie mają odpowiedniego doświadczenia? Jak sobie radzisz – pytają koleżanki i koledzy z akademii – z różnicą dyskursów? A tak poza wszystkim, co wy tam czytacie, pewnie kryminały i romanse, prawda?

Świetnie skomentowała podobne wątpliwości Elaine Castillo w zbiorze esejów „How to Read Now?” (Jak czytać dziś?). Jaką postawę etykietujemy za pomocą słowa ignorancja? Np. odruchową niechęć do przedstawicieli innych narodowości i kultur. Uważamy, że gdyby ci prostacy i nienawistnicy poczytali trochę na temat kulturowej różnorodności, przestaliby się zachowywać w tak przemocowy sposób.

Castillo zwraca uwagę na fakt, że wykluczająca postawa wobec innych nie jest skutkiem ignorancji, lecz określonego światopoglądu. Nie rodzimy się z taką postawą, tylko się jej uczymy, także, a może nawet przede wszystkim, z książek. Albo czytamy złą literaturę, albo dobrą literaturę, ale w zły sposób. Zdarza się i tak, że czytamy dobrze, na dodatek najlepsze dzieła, a i tak nie potrafimy przekroczyć własnych granic poznawczych, gdyż nie postawiliśmy wystarczająco inspirujących pytań o przeczytany tekst. Z taką sytuacją możemy się spotkać w każdej przestrzeni społecznej, dlatego nie powinniśmy zakładać, że tam, gdzie ludzie nie mają łatwego dostępu do kultury, nie spotkamy potencjalnych czytelniczek i czytelników. Ich wypowiedzi na temat literatury wcale nie muszą być naiwne, za mało wyrafinowane i przez to nieinspirujące. Przeciwnie, często są zaskakujące i wywrotowo pobudzające. Według mnie w takich miejscach i wśród takich odbiorców literatury klasyczne narzędzia literaturoznawcze i odpowiadające im standardy lekturowe okazują się niewystarczające. Nie tylko dla osadzonych.

Kolejny szlagier: „czytanie uczy nas empatii”. Opowieści osób, które doświadczyły wykluczenia lub znalazły się w kryzysie migracyjnym, kruszą powierzchnię zamarzniętego morza wewnątrz nas. Zdanie to wydawało mi się kiedyś niepodważalną prawdą. Zacząłem myśleć inaczej pod wpływem spotkania z syryjską poetką Chulud Szaraf, która musiała uciekać ze swojego ogarniętego wojną kraju i na jakiś czas znalazła schronienie w Krakowie jako stypendystka międzynarodowego programu ICORN. Podczas jednej z naszych rozmów powiedziała, że nie oczekuje ode mnie i od innych empatii, lecz konkretnej pomocy (ekonomicznej i prawnej), która jest jej niezbędna do życia.

Przypomniałem sobie zdanie Jamesa Baldwina z „Zapisków syna tego kraju” o empatii jako osobliwym mechanizmie psychologicznym, który niby skłania nas do pomocy, a w rzeczywistości narzuca innym – tym potrzebującym – określony sposób funkcjonowania, profiluje ich. Jeśli do działania potrzebujemy empatycznego przebudzenia, to znaczy, że ze strony innego musi pojawić się konkretny impuls. Jego książka, jego opowieść, jego zachowanie, jego wygląd – wszystko, co z nim związane, musi odpowiadać modelowi ofiary, który budzi w nas współczucie i dlatego skłania do pomocy. A co jeśli – zapytała Chulud – wcale nie wyglądam jak ofiara przemocy, ale jeśli dziś wrócę do miejsca dotychczasowego zamieszkania, to spotka mnie śmierć? Co jeśli moja opowieść nie dotyczy wojny, tylko radosnego przeżycia, które stało się moim udziałem, mimo traumy, którą w sobie noszę? Co wówczas z niej i ze mnie wyczytacie? Jak zareagujecie? Czy mi pomożecie?

I wreszcie trzeci argument: „dzięki lekturze możemy lepiej myśleć”. Od pierwszej edycji Festiwalu Conrada głosimy podobne, ale nietożsame hasło: że literatura to rezerwuar języków, za pomocą których możemy myśleć o wszystkim, czego doświadczamy. Nie znaczy jednak, że czytanie przynosi nam natychmiastowe pocieszenie. Tego powinniśmy się spodziewać po innych środkach przekazu. O to dbają algorytmy determinujące naszą aktywność w mediach społecznościowych.

Dopaminowe upojenie, które odczuwamy za każdym razem, gdy oglądamy krótki filmik, jest stanem pożądanym przez nasz mózg. Taki krótki komunikat ma wszystko, co potrzebne, by wzbudzić w nas entuzjazm: zamkniętą i atrakcyjną wizualnie oraz dźwiękowo formę, prostą narrację i odpowiedź na jakieś pytanie. Parafrazując tytuł książki Ryszarda Koziołka, można powiedzieć, że dobrze myśli się właśnie algorytmami. Literaturą myśli się źle, co jest ze wszech miar pożądane.

Niewidzialny atrament

Kilka lat temu gościnią Festiwalu Conrada była Marjane Satrapi. Rozmawialiśmy o tym, jak czuła się w Paryżu jako uchodźczyni z Iranu. Wyznała mi, że na początku ilekroć próbowała opowiedzieć francuskim znajomym o swoich irańskich doświadczeniach, tylekroć czuła wewnętrzny opór. Nie wiedziała, co było jego źródłem. Gdy pewnego dnia narysowała zapłakaną dziewczynę wybiegającą z przejętego przez islamistów uniwersytetu w Teheranie, wszyscy od razu zrozumieli, o co jej chodzi. Wizualny komunikat okazał się bardziej uniwersalnym instrumentem komunikacji. „Gdybym stworzyła tradycyjną powieść zamiast powieści graficznej – powiedziała Satrapi – być może mniej osób poznałoby moją historię”.

Z drugiej strony ta wewnętrzna przeszkoda okazała się inspirująca, gdyż skłoniła ją do zmiany wyjściowych założeń. W końcu wybrała łatwiejsze medium, ale droga, jaką pokonała, była drogą literacką. Wykonała pracę, dzięki której zrozumiała, co się z nią tak naprawdę stało. Miała wrażenie, że to, co do tej pory jej umykało, wreszcie się zmaterializowało w postaci odczucia i refleksji, emocji oraz odpowiadających im idei. Właśnie na tym polega efekt „złego myślenia literaturą”, który okazuje się dla nas życiodajny.

W krótkim eseju zamykającym zbiór „Samoszacunek” Toni Morrison pisze, że dzieło literackie zawiera w sobie coś, co można by nazwać „niewidocznym atramentem”. Część tekstu, ta najistotniejsza, potencjalnie najważniejsza, jest ukryta, ale na skutek zaangażowania czytającym udaje się ją odkryć i zmaterializować. Jest to rodzaj dopełnienia przychodzącego ze strony odbiorcy, który staje się współtwórcą tekstu. Morrison domagała się takiego gestu ze strony wszystkich osób sięgających po jej książki.

Nie jestem pewien, czy ten atrament sympatyczny, ukrywający tekst o przełomowym znaczeniu dla nas jako czytelników i ludzi, znajduje się w każdym dziele. Poza tym czytelnik bywa lepszym artystą niż pisarz, a to, co zwykle nazywamy lekturowym odkryciem, czasem zasługuje na miano twórczej interwencji. Podejmowany przez nas w czytaniu wysiłek może – ale wcale nie musi – zaowocować czymś przełomowym z punktu widzenia naszego sposobu myślenia i życia. Mówiąc jeszcze inaczej: literatura i lektura w odpowiednich warunkach mają ogromny potencjał, ale nie ma żadnych gwarancji, że ten potencjał zostanie wykorzystany. Co mnie jedynie mobilizuje do działania, bo cały czas staram się zrozumieć, czym tak naprawdę jest praca.

Celsus uważał, że niektóre schorzenia można leczyć lekturami, ale pacjent powinien być pod opieką lekarza lub przynajmniej kogoś, kto – jak on – zna obosieczność czytelniczego miecza. Nie wiem, czy spodobałaby mu się formuła festiwalowych rozmów i dyskusji, ale ja widzę w niej jedno z najefektywniejszych narzędzi literackiej terapii. ©℗

Autor jest dyrektorem programowym Festiwalu Conrada

24.10.2023 r. w ramach Festiwalu Conrada odbędzie się dyskusja pt. „Lektura za trzy grosze” z udziałem Ingi Iwasiów, Małgorzaty Lebdy oraz Piotra Mareckiego, którą poprowadzi Agnieszka Budnik. Jej tematem będą dzisiejsze sposoby czytania. Spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, jak nasz stosunek do literatury dawnej i nowej oraz nasze wyobrażenia o akcie lektury wpływają na kondycję publicznej debaty i szerzej: na życie społeczeństwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jak czytać?