Księgi skarg

Osiemdziesiąt. Tyle razy interweniowała w czerwcu Komisja Europejska przeciwko różnym krajom, które łamały unijne przepisy.

23.08.2021

Czyta się kilka minut

ANDREJS STOTIKS / ADOBE STOCK /
ANDREJS STOTIKS / ADOBE STOCK /

Od Lizbony po Tallin, jedna wielka banda niesfornych łobuzów – tak to wygląda z perspektywy jednego z moich ulubionych periodyków, czyli comiesięcznego biuletynu pod mało zgrabnym tytułem „Pakiet naruszeniowy”. To coś jak księga skarg i zażaleń, w której służby prasowe Komisji zestawiają na użytek dziennikarzy działania podjęte w danym miesiącu przeciwko każdej stolicy, która nie dopełniła swoich obowiązków, czy to dużych, czy małych. Zresztą, z perspektywy porządnego funkcjonariusza służby cywilnej kaliber nie czyni różnicy: przepis to przepis i jeśli Francja łamie dyrektywę w sprawie wyglądu tabelki, w której każdy kuter musi raportować codzienny połów, to jest to tak samo ważne jak fakt, iż już od ponad roku niemieckie państwo „narusza podstawowe zasady unijnego prawa”.

Tak, domyślacie się, chodzi mi o niemiecki Trybunał Konstytucyjny, który ponad rok temu orzekł w zawiłej sprawie dotyczącej programu wykupu obligacji poszczególnych państw przez Europejski Bank Centralny. Meritum sporu jest zawiłe, starczy wiedzieć, że przy okazji niemiecki trybunał orzekł, iż ten unijny z Luksemburga we wcześniejszym wyroku co do legalności całej procedury wykroczył poza swoje kompetencje, zadziałał ultra vires. Ostatnio bardzo często słychać tę łacińską frazę w okolicach ulicy Nowogrodzkiej.

Coś jeszcze pamiętam z lekcji w komuszym liceum, więc podrzucam władzy inne powiedzonko: tenete furem. Łapaj złodzieja – bo to przecież dokładnie ta metoda: skarżyć się, że wielka krzywda, bo obrywamy za coś, co Niemcom uchodzi płazem. Odpowiedź z Berlina w tej sprawie nadeszła i na pewno o niej usłyszycie od mądrzejszych ludzi, tymczasem moją uwagę w unijnej księdze skarg przykuł zgoła inny punkt, bliższy perspektywy kogoś, kto pewniej się czuje w warzywniku lub na targu niż w sądzie: otóż Komisja napomniała aż 18 państw, że nie dość pilnie wdrażają dyrektywę w sprawie ochrony przed obcymi, inwazyjnymi gatunkami roślin.

Z końcem sierpnia pół kraju pokrywa się nam żółtym kwieciem kanadyjskiej nawłoci. Pięknym, lecz w kompetentnych oczach budzącym grozę. Dość choćby wspomnieć nasz niedawny „Tygodnikowy” dodatek o motylach, gdzie ekspertka mówi o tej roślinie femme fatale. W małym natężeniu – taką ją pamiętam jeszcze parę lat temu, tu i ówdzie przy miedzy albo wzdłuż rowu – ożywiała paletę tych szarzejących dni. Teraz staje się w niektórych okolicach jedynowładcą pejzażu, wyzerowuje różnorodność przyrody, którą unijna dyrektywa, i słusznie, traktuje jako najwyższe dobro.

Mocą innych kosmicznych rytmów, równie sztywnych jak następstwo pór roku, końcówka sierpnia przyniosła znów nie tylko smutne myśli o nawłoci, która unijnych przepisów nie czyta, ale te same co niedawno, przeklęte dylematy wobec ludzi stojących lub idących ku naszym spokojnym granicom. Nic tu nie jest proste, o czym pisze przejmująco Marcin Żyła na początku tego numeru, ja zaś, kiedy czytam w unijnej biurokratycznej nowomowie, co takiego złego robi nam „inwazja” gatunków roślin, nagle doznaję skurczu żołądka, bo przecież wiem, że bardzo wielu moich bliźnich (niekoniecznie zawodowych faszystów) używa tych samych sformułowań wobec ludzi, nie traw.

A nawet kiedy wydaje im się, że widzą w człowieku człowieka, to czasem wpadają w inne pułapki. Pewien celebryta orzekł, że na strach przed imigrantem najlepszym lekiem jest aplikacja obsługująca dowóz jedzenia: starczy zamówić burgera i już po problemie z kulturową obcością. Domyślnie: kiedy w drzwiach stanie śniady człowiek z kwadratowym plecakiem i poda nam obiad, zobaczymy, jaki z niego sympatyczny lokaj. I docenimy, jak to dobrze mieć te wszystkie etno-knajpki, bez nich miasta byłyby takie szare i nudne. Jeśli ktoś widzi zjawisko migracji z Azji przez pryzmat kuriera z kotletem i kucharza w ciasnej, dusznej budce, to okazuje równie paskudną wyższość (orientalizm, powiedzieliby eksperci od relacji międzykulturowych), stawia sobie bariery przed realnym kontaktem z obcością, wypiera rzeczywistość wielkich wędrówek ludów, tyle że ma to udrapowane w pstrokatą chustę multi-kulti. Pyszny deser w nepalskiej knajpce to, niestety, tylko początek, nie koniec tego posiłku, co do którego nikt z nas nie ma pomysłu, jak go przetrawić. ©℗

Jak żyć? – pytał kiedyś premiera Tuska pewien plantator papryki i odtąd to warzywo mam wpisane w zeszycie kuchennym pod „D” jak „dylematy”. Wchodzimy w szczyt sezonu, radzę wam zrobić prosty, ale szalenie apetyczny makaron z szybkim kremem paprykowym. Kroimy 0,5 kg czerwonej papryki w małą kostkę, wrzucamy ją na patelnię, na której podgrzaliśmy delikatnie 5 łyżek oliwy i rozgnieciony ząbek czosnku, dodajemy jeszcze ze dwa obrane ze skóry i pokrojone pomidory, zwiększamy nieco ogień i dusimy ok. kwadransa z pieprzem i solą. Kiedy już dochodzi, zagotowujemy wodę i wrzucamy makaron (najlepiej rurki lub świderki). Uduszoną paprykę w wysokiej misce blendujemy z grubsza, przekładamy z powrotem na patelnię, rozprowadzamy paroma łyżkami wody z makaronu, przerzucamy kluski wprost z wrzątku, mieszamy krótko acz intensywnie na małym ogniu. Dodajemy listki bazylii lub tymianku. Możemy też sosu użyć do sałatki makaronowej na zimno: makaron ugotowany al dente hartujemy zimną wodą, mieszamy z sosem i doprawiamy mocniej niż wersję na ciepło: pieprz, ostra papryczka, odrobina octu i garść czarnych oliwek albo rozkruszony tuńczyk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2021