Klops Trumpa

W słowie selfie przegląda się powolne konanie polszczyzny.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

Wigor mowy łatwo ocenić po tym, czy i jak prędko reaguje słowami na nowe doświadczenia. Zmuszeni korzystać z cudzych słów, jesteśmy jak ludzie posiadający wprawdzie jeszcze dom, ale z pękniętym piecem, który już nie upiecze chleba ani nie zagrzeje herbaty. Po wrzątek do sąsiadów, po ważne słowa do Amerykanów.

Bitwa o selfie jest przegrana. Czekam w napięciu, czy zdoła okrzepnąć w polskiej mowie inne słowo absolutnie niezbędne człowiekowi wplątanemu w nadpobudliwy świat wszechobecnych bodźców komunikacyjnych: odzobaczyć. Odpowiednik angielskiego unsee to rodzaj zaworu bezpieczeństwa chroniącego przed popadnięciem w panikę, obłęd lub konwulsje obrzydzenia wskutek zbyt bliskiego kontaktu z medialnymi wykwitami bliźnich.

Jakżebym chciał móc odzobaczyć obrazy i wypowiedzi napakowane do łba w trakcie doby, gdy tę ziemię nawiedził żółtowłosy imperator. Nie ma w słowniku ludzi poprawnych politycznie słów, które by dostatecznie obelżywie określały smak owych medialnych pokłonów i lansad – nie ma, bo aparat pojęciowy zdatny to wyrazić pochodzi z zasobu kolonialnego upodlenia i hierarchii ras, czego troszkę obłudnie się wyrzekamy. „Fałszywe rozpoznanie sojusznika może być równie katastrofalne w skutkach jak fałszywe rozpoznanie wroga” – pisał w dalekim 1973 r. Juliusz Mieroszewski, mając na myśli Nixona, którego wizerunek w ówczesnej prasie emigracyjnej kwitował: „to nie jest żywy człowiek i polityk, tylko kukła nafaszerowana polskimi pobożnymi życzeniami”.

Wierni przekonaniu, iż żołądek to organ, który najtrudniej nakłonić do fałszu i działania wbrew naturze, porozmawiajmy o tym, co sojusznik zwykł jadać, w oczekiwaniu, aż tęższe od nas głowy rozpoznają go w strategicznie donioślejszy sposób. Zresztą Amerykanie jako lud, który wprowadził zamiast służby wojskowej powszechny obowiązek terapii, dokonali już na polu interpretacji sporo. Czytałem poważną rozprawę o tym, co wynika z faktu, iż Trump jada steki wysmażone na podeszwę („tak wysmażone, że aż stukają o talerz” – zwierzał się ekskamerdyner). No i co z tego? – powiecie. Kto żąda, żeby mu kawał dobrej wołowiny zmarnowano zbyt długim smażeniem, ten nie wie, co traci i sam sobie szkodzi – także dosłownie, bo dzięki takim frajerom kucharz może wypchnąć kawałki mięsa przeleżałe na dnie lodówki aż do granicy zepsucia – i powinien przejść na wegetarianizm, skoro brzydzi się krwi, cieknącej pod naciskiem widelca.

Ale dla amerykańskiego „shrinka” nie ma czegoś takiego jak niewinna zachcianka. Niechęć do słabo wysmażonego mięsa, połączona z udokumentowaną obsesją Trumpa na punkcie bakterii, to jest, jak wyczytałem, objaw bardzo głębokiego braku zaufania do otoczenia, niepewności i niechęci do zmian. Ktoś, kto boi się, że różowy stek może go ciężko zatruć, kto nie chce przełamać pierwszego lęku przed surowizną, ten nie dopuszcza myśli, że coś mógłby zrobić inaczej, krytykę i uwagi odbiera jako ataki przeciwko sobie, relacje międzyludzkie traktuje instrumentalnie.

Diagnoza wygląda jak szyta na miarę czarnego obrazu Trumpa w oczach liberałów, ale może coś w niej jest – jedzenie prawie surowego mięsa istotnie wymaga zaufania. Oraz zasobnego portfela, bo dobre sezonowane mięso nie może być tanie. Z tym drugim Trump nie ma problemów, woli jednak zjeść u McDonalda, bo tam „zawsze wiesz, co dostaniesz” i można ufać w ich sterylność, gdyż „nawet jeden zepsuty hamburger mógłby kosztować ich proces, od którego upadną”. Prawdę mówiąc, ja miałem ochotę wytaczać im procesy, ilekroć zdarzało mi się u nich coś zjadać, tak bardzo bolała mnie wątroba po tym higienicznie nienagannym nibyjedzeniu. Ale w tym „wiesz, co dostaniesz” dźwięczy mi znana, sympatyczna w sumie melodia. Nie rozumiem za grosz fobii bakteryjnej, ale będę ostatni do wyśmiewania kogoś za to, że posiłki traktuje jako momentalny przeskok do radości dzieciństwa i folguje niezdrowym zachciankom. Bliższy mi jest w tym Trump niż Obama, z którego Michelle publicznie kpiła, że do nocnej pracy w gabinecie wydzielał sobie dokładnie siedem solonych migdałów. „Przyjaciele komentowali, że to z lekka analne, więc ich zapewniałem, że to nieprawda” – mówił w wywiadzie dla telewizji NBC, ale nie dementował, że trzyma się w karbach dietetycznej dyscypliny.

Mawia się o Trumpie, że pozostał mentalnie i psychicznie nastolatkiem. Jada w sposób niepohamowany, nieregularny. Choć w rezydencjach zatrudnia gwiazdkowych kucharzy, każe sobie podawać w kółko to samo: klops wedle przepisu mamy. Ja też pierwsze, co bym wyniósł z pożaru w kuchni, to stary kajet z przepisami teściowej.©℗

Fot. BRETT STEVENS / AFP / EAST NEWS

 

Dzięki niebotycznemu egotyzmowi Trumpa znamy mnóstwo szczegółów jego życia, w tym także ów mamusiny przepis na klops. Jak to z klopsami bywa, ich zasadnicza struktura jest ta sama: mielone mięso wołowe (czasem też wieprzowe), zmieszane z bułką moczoną w mleku lub tartą oraz jajkiem plus dodatki – i to w tych dodatkach zasadza się cała różnica. Mama Trumpa dusiła na patelni drobno posiekaną czerwoną paprykę, zieloną paprykę, pomidora i cebulę (na ok. 1 kg mięsa), dodawała natkę pietruszki i polewała przed pieczeniem warstwą przecieru pomidorowego. Jeden z wielu przepisów na włoskie polpettone przewiduje, że przed pieczeniem smaruje się klopsa mieszaniną oliwy i miodu, który się potem pięknie karmelizuje. Do środka zaś – obowiązkowo duża garść parmezanu lub pecorino oraz drobno posiekane kawałeczki szynek, salami, kiełbas, co tam akurat w lodówce zostało. Na wydaniu kładziemy na plastrze klopsa plaster mozzarelli i łyżkę sosu pomidorowego i zapiekamy przez chwilę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017