Kiedyś w ukraińskich Lasach Kremińskich ekolodzy walczyli z leśnikami. Pogodziła ich Rosja: dziś ekolog mówi, że leśnicy robią bohaterską robotę

Aleksiej Prihodko wyciąga z auta paczki sadzonek i worki nawozu. Małe sosenki poniesie w wiaderkach, które zawiesił sobie przez pierś niczym karabin. Zabiera się za pracę: sadzenie lasu tam, gdzie przeszła wojna. Z oddali niesie się pomruk artylerii – front jest kilkanaście kilometrów stąd.
z Łymanu i Lasów Kremińskich (wschodnia Ukraina)

26.03.2024

Czyta się kilka minut

Aleksiej Prohodko (z lewej) razem ze współpracownikiem sadzą las na oczyszczonym z min i spalonych drzew terenie. Ukraina, obwód łymański, 9 marca 2024 r.  / fot. Antonina Polarczyk
Aleksiej Prihodko (z lewej) i pracownik nadleśnictwa sadzą las na terenach zniszczonych przez działania wojenne. Od frontu dzieli ich kilkanaście kilometrów. Lasy Kremińskie w rejonie łymańskim, 9 marca 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Na takiej samej mapie lasu, na której sztabowcy obu wojsk kreślą dziś zapewne linie okopów i kierunki ataków, Wołodymyr Jarocki pokazuje obszary występowania chronionych gatunków i cennych zespołów leśnych. Jest naukowcem, pracownikiem Parku Narodowego Lasy Kremińskie. Od dwóch lat te tereny są polem bitwy – toczą się w nich intensywne walki.

Przed 24 lutego 2022 r. leśny masyw wzdłuż rzeki Siewierski Doniec był terenem konfliktu między ekologami a leśnikami. Jarocki, z którym spotykam się we Lwowie, reprezentuje pierwszą ze stron. Absolwent biologii na charkowskim uniwersytecie, już na studiach działał w organizacjach walczących z kłusownictwem, zajmujących się ekoedukacją i ochroną terenów cennych przyrodniczo.

Do inwazji mieszkał w Kreminnej (miasteczko w obwodzie ługańskim, dziś pod okupacją) i pracował jako naukowiec terenowy w parku narodowym. Dziś ogląda go tylko na zdjęciach satelitarnych. Analizuje zniszczenia dokonane w nim od chwili, gdy ostatni raz udał się na rutynowy objazd rowerem po lesie, by rozstawić fotopułapki.

Wołodymyr Jarocki, biolog i pracownik Parku Narodowego Lasy Kremińskie, jeszcze na studiach angażował się w akcje ekologiczne. Dziś jest uchodźcą wojennym i mieszka we Lwowie. Na zdjęciu w siedzibie lwowskiej organizacji Leśne Inicjatywy i Społeczeństwo, 4 marca 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

PARK | Lasy Kremińskie to jedyny park narodowy w obwodzie ługańskim. Powstał na terenie dawnego Siewiersko-Donieckiego Parku Narodowego – jedynego, którego powołanie zostało unieważnione przez sąd. Przyczynili się do tego przedstawiciele przemysłu leśnego i administracja ówczesnego prezydenta Wiktora Juszczenki.

Tamten park powołano w 2009 r. Jego nazwa nie do końca oddawała położenie, bo wzdłuż rzeki Siewierski Doniec położonych jest już kilka innych parków, w tym jeden z najsłynniejszych na Ukrainie: Światohirski Park Narodowy, założony w 1997 r.

– On powstał dzięki wieloletnim staraniom naukowców i aktywistów – opowiada mi Jarocki. – Za to leśnicy zawsze znajdowali argumenty, by go nie tworzyć. Już rok później do sądu trafił pozew o uznanie dekretu prezydenta Ukrainy o utworzeniu parku za niezgodny z prawem i uchylenie go. Rada powiatu kremińskiego, która złożyła pozew, uzasadniała go tym, że utworzenia parku nie uzgodniono z władzami powiatu i miasta Kreminna.

Dopiero w 2019 r., już za kadencji Wołodymyra Zełenskiego, udało się nadać temu terenowi status upragniony przez Jarockiego. Tak powstał Park Narodowy Lasy Kremińskie.

SUROWIEC | Na terenie Lasów Kremińskich nadleśnictwa były jednymi z niewielu miejsc, które dawały pracę. Stąd pomysły ochrony przyrody spotykały się z oporem i leśników, i mieszkańców.

Jarocki twierdzi, że ci pierwsi kształtowali opinię tych drugich. Że dezinformowali ich, przekonując, iż z nadania lasom specjalnego statusu wynikną same ograniczenia. Mieszkańcy słyszeli, że nie będą mogli wchodzić do lasu, zbierać grzybów, łowić ryb. Po takiej kampanii, w której udział miały lokalne media, nikt nie chciał słyszeć o parku narodowym.

Taką narrację wspierał lokalny samorząd, który czerpał z podatków płaconych przez nadleśnictwa. A te, zdaniem Jarockiego, funkcjonowały jak przedsiębiorstwa traktujące las jako źródło surowca. Nie wywiązując się z obowiązków dotyczących ochrony środowiska, co również było w ich gestii.

Większość pracowników Kremińskiego Parku Narodowego, który funkcjonował dwa lata, stanowili byli pracownicy lokalnego nadleśnictwa, a na jego czele stanął jego były dyrektor. – Osoba, która zna się na leśnictwie, ale nie ma pojęcia o ochronie przyrody – uważa Jarocki. – Taka już jest specyfika ukraińskiego prawodawstwa, że nawet nadanie lasom statusu parku narodowego nie jest w stanie uchronić ich przed wycinkami.

Ślady działań wojennych w Lasach Kremińskich. Z braku sprzętu żołnierze ukraińskiej piechoty zmotoryzowanej masowo używają cywilnych samochodów. 9 marca 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

KATASTROFA | Dziś tamte spory wydają się zamierzchłą przeszłością.

Inwazja wywróciła do góry nogami spór między zwolennikami i przeciwnikami parku. Oraz ich pogodziła: nastała rzeczywistość, którą obie strony nazywają katastrofą ekologiczną.

Jarocki wylicza. Wielkie połacie Lasów Kremińskich strawiły pożary. Wiele drzew, które nie spłonęły, poraniły odłamki. Takie drzewa uschną w ciągu roku. Okopy i inne ziemne umocnienia frontowe są tak głębokie, że nie mówimy tu już tylko o uszkodzeniu fitocenozy, unikalnego dla danego regionu zbiorowiska roślinnego, ale także gleby.

– W warunkach silnej industrializacji obwodów donieckiego i ługańskiego lasy rosnące wzdłuż rzeki Siewierski Doniec tworzą taki szczególny zielony korytarz – palec Jarockiego wędruje po mapie. – Do tego dołączają się dopływy Dońca, rzeki Krasna i Żerebec, przez co Lasy Kremińskie z trzech stron otacza woda. Tworzą się w tym miejscu tak zwane terasy zalewowe, najcenniejsze przyrodniczo tereny. Teraz zniszczone po próbach uruchomienia w tym miejscu przepraw pontonowych i przez ostrzał artyleryjski. No i miny: cały teren zalewowy najpewniej został zaminowany przez Rosjan.

WYDRY | „Jedną z największych tragedii dla Dońca były boje w maju 2022 r., gdy armia ukraińska udaremniła wrogowi próbę przeprawy przez rzekę niedaleko wsi Serebrianka i Biłohoriwka. Zostało wówczas zniszczonych około stu czołgów i wozów opancerzonych, z których część znalazła się w rzece wraz z ludzkimi zwłokami, amunicją, paliwem i akumulatorami” – czytamy w opracowaniu warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich na temat stanu środowiska w czasie wojny.

To tam, nad rzeką na wysokości Biłohoriwki, Jarocki po raz ostatni zostawił jedną ze swoich fotopułapek: do obserwacji wydr. Było to 10 lutego 2022 r.

Tamtejsze terasy zalewowe były kiedyś również siedliskiem desmanów ukraińskich. To malutkie ssaki z rodziny kretów, zagrożone wyginięciem. Ich ochroną na tym terenie zajmowano się już sto lat temu.

Jarocki wędruje dalej palcem po mapie, wskazuje zakole Dońca: – Tutaj są warunki do reintrodukcji norki europejskiej. A tu gnieżdżą się żurawie szare i bieliki.

Te cenne tereny – lasy liściaste i olsowe, połączone z łąkami łęgowymi i mokradłami, a także naturalne lasy sosnowe i dębowo-sosnowe – nie były włączone do parku narodowego.

LASOTERAPIA | Jadąc kiedyś drogą z miasteczka Swatowe do Kreminnej, trafiało się na znak informujący, że to najdalej na północ wysunięty punkt Donbasu, Zagłębia Donieckiego. Kiedyś w Kreminnej było kilka kopalń, choć niezbyt wydajnych. Ostatnią zamknięto w latach 90. XX w. Odtąd aż do inwazji Lasy Kremińskie były znane głównie jako popularne miejsce wypoczynku.

Teraz „lasoterapią” Jarocki zajmuje się tysiąc kilometrów od Kreminnej – tam, gdzie rzuciła go wojenna tułaczka. Organizuje spacery ekoterapeutyczne po podlwowskich lasach dla takich jak on uchodźców wojennych.

Mołdawia: ostatnie dwa lata zmieniły tu więcej niż wcześniejsze trzy dekady. Kraj skutecznie odcina się od Rosji. Dlaczego więc nastroje nie są dobre?

Rosyjskie wpływy polityczne i gospodarcze w Mołdawii są dziś słabsze niż kiedykolwiek od momentu uzyskania niepodległości w 1991 r. Ale atmosfera w stolicy nie jest dziś najlepsza. „Jeśli Ukraina upadnie, pozostanie nam tylko tworzenie rządu na uchodźstwie, może w Rumunii” – słyszę w Kiszyniowie.

Jest przekonany, że relacja człowieka z naturą ma działanie lecznicze. – Stwarzamy warunki do otworzenia się na różne bodźce, wyostrzenie zmysłów – przekonuje. – Ponadto chodzi o rozszerzenie doświadczeń o wyczuwanie otaczającego nas środowiska. Jako biolog pokazuję uczestnikom spacerów zjawiska zachodzące w przyrodzie, a oni mogą to odnieść do swojego życia.

Do tej metody, w przeciwieństwie do klasycznej psychoterapii, ludzie zazwyczaj nie mają uprzedzeń, dowodzi Jarocki: – Ot, zwykły spacer po lesie, który leczy. Nie skupiam się na rozmowie, staram się po prostu coś pokazać, dać poczuć, dotknąć. Bez pytań: co o tym myślisz, co jest w tobie i jak się z tym czujesz.

MOTYL | Jarocki: – W tych moich spacerach jest moment komunikacji z naturą i moment komunikacji z innymi ludźmi. Koncentrujemy się na uchodźcach wojennych, stąd istotna jest kwestia integracji społecznej. Pokazujemy, że przyroda może być bardziej dostępnym narzędziem takiej integracji niż choćby wydarzenia kulturalne. Bo nie ma tu barier językowych ani religijnych.

I dalej: – Przyroda jest bardziej integralna, pomaga wypełnić luki między życiem, jakie człowiek prowadzi dziś, jeśli to żołnierz lub uchodźca, a tym, jakie prowadził przed wojną. Jak kiedyś chodził do lasu, tak teraz tam idzie. Tworzymy terapeutyczny pomost, żeby życie toczyło się dalej, przyglądając się naturze.

Jarocki wspomina, jak na jednym ze spacerów obserwowali narodziny motyla: – Na naszych oczach wygryzł dziurę w chitynowym kokonie, wyszedł z niej i zaczął suszyć na słońcu skrzydełka. Była wiosna. Pomyśleliśmy, że możemy to do siebie odnieść: gdy jesteś zamknięty w kryzysowym kokonie, przychodzi przecież w końcu czas, by z niego wyleźć, co też nie odbywa się bez wysiłku. Trzeba wygryźć sobie otwór. A potem dostajesz skrzydeł!

POLACY | Aleksieja Prihodkę, dyrektora łymańskiego nadleśnictwa, zastaję w częściowo odbudowanej już siedzibie. Wciąż otoczonej spalonymi budynkami gospodarczymi i zniszczonym tartakiem. To ślady walk z 2022 r.

– Gdy po wyzwoleniu nasze nadleśnictwo wznowiło działalność, skontaktowali się ze mną polscy leśnicy z Ciechanowa i Olsztyna. Nie wiem, jak trafili akurat na nas – Prihodko uśmiecha się na to wspomnienie. Polacy przekazali im kamizelki kuloodporne i apteczki, które dziś towarzyszą im w pracy. Bo nawet proste prace leśne oznaczają zagrożenie.

Nadleśnictwo współpracuje z saperami: ci rozminowują las, co umożliwia leśniczym pracę. A także z oddziałami inżynieryjnymi: dostarcza im drewno do budowy okopowych umocnień oraz na opał. Ostatnie miesiące to czas intensywnych przygotowań drugiej i trzeciej linii obrony wzdłuż całego frontu.

Rosjanie posunęli się pod tym względem dalej: na okupowanych terenach las jest masowo wycinany nie tylko na potrzeby wojska, ale też na sprzedaż. Na podstawie zdjęć satelitarnych szacuje się, że w 2022 r. zniszczeniu i nielegalnej wycince uległo 6,5 tys. hektarów lasu. Zaminowany teren jest ponad czterokrotnie większy.

Aleksiej Prihodko uważa, że najtrudniejszym ich zadaniem jest wykrywanie i gaszenie pożarów w takich warunkach. Bez oczyszczenia terenu z min i niewybuchów nie da się prowadzić żadnych działań. W dodatku cały sprzęt przeciwpożarowy został zniszczony lub skradziony przez okupantów. Nadleśnictwo musi polegać na strażakach z Łymanu.

NASADZENIA | Wołodymyr Jarocki ma nadzieję, że po wojnie możliwe będzie ustanowienie bardziej rygorystycznego reżimu dla ochrony Lasów Kremińskich. Także aby zmniejszyć, jak mówi, „obciążenie rekreacyjne”. Liczy na to, że skoro z powodu wojny zaczęto więcej mówić o tych lasach, zainteresują się nimi zagraniczni badacze.

Chciałby również, aby można było przekształcać te lasy – głównie sosnowe (takie sadzono po II wojnie światowej), a przez to słabsze i bardziej podatne na ogień i owady – w bardziej zrównoważone. Takie, gdzie las, zamiast być źródłem komercyjnego drewna, zacząłby, jak mówi, „świadczyć usługi ekosystemowe”, czyli spełniać swoją właściwą funkcję.

Na razie nowe nasadzenia już trwają. Choć mozolnie – nie tylko za sprawą min, ale także spalonych i uszkodzonych drzew, które najpierw trzeba usunąć.

Las przywracany jest do identycznego kształtu jak przed wojną: monokultury sosny.

Pozyskiwane przez Aleksieja Prihodkę sadzonki, uprawiane w lwowskim Centrum Hodowli Nasion Leśnych, mają – dzięki szwedzkiej technologii – opracowany zakryty system korzeniowy. To zwiększa ich przeżywalność i pozwala szybko odtworzyć zniszczone tereny.

– Łymańskie nadleśnictwo robi bohaterską robotę – przyznaje Jarocki.

Choć on osobiście wolałby, aby sadzili nie tylko sosnę.

FRONT | Razem z pracownikami nadleśnictwa jedziemy w jedno z takich miejsc. To kilkanaście kilometrów od linii frontu, czyli w zasięgu artylerii.

Na przydrożnych krzakach powiewają skrawki białej taśmy. Ostrzega przed minami.

Las, naznaczony lejami po pociskach, zryty jest czołgowymi gąsienicami, okopami. Obok pustych dziur w ziemi, które służyły do ukrycia „techniki”, zalegają sterty śmieci.

Gdzieś dalej zaczynają się świeże okopy. Otaczające Łyman lasy wciąż są zamieszkane przez załogi czołgów, artylerzystów, piechurów, tym razem ukraińskich. Żyją w ziemiankach, obok swoich pojazdów.

Siedzący za kierownicą naszej terenówki Denis odruchowo schyla głowę, gdy z oddali dobiega huk. Zdaje się z wyrzutni rakietowej.

Jesteśmy na miejscu. Na piasku walają się łuski pocisków artyleryjskich. Rządki sosen są oblizane ogniem, zaczernione przy nasadach pni.

Ale na ziemi śladów pożaru już nie widać. Pokryta jest cienką warstwą zregenerowanej ściółki leśnej, która zdążyła się pojawić, odkąd linia frontu oddaliła się nieznacznie ponad rok temu i las zdołał odetchnąć.

PTAKI | Prihodko i jego ludzie wyciągają z samochodów paczki sadzonek, worki nawozu, narzędzia do nasadzeń. Sadzonki poniosą w wiaderkach, zawieszonych przez piersi niczym karabiny. Nawozem wypełniają sobie kieszenie. Zabierają się za pracę.

– Typowy dyrektor nie zajmuje się czymś takim – uśmiecha się Denis, popatrując na swojego szefa.

– Typowy dyrektor siedzi w Kijowie – mruczy Prihodko, nie odrywając się od roboty.

Gdzieś znad naszych głów i kikutów uschniętych sosen dobiega pomruk artylerii.

Nie słychać żadnych leśnych ptaków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Rocznik 2001. Studiuje psychologię na SWPS w Katowicach. Od marca 2023 roku pisze dla Tygodnika Powszechnego korespondencje z Ukrainy.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Pasterze lasu