Już nie poczwarka, jeszcze nie motyl

„Stłucz pan termometr, a nie będziesz pan miał gorączki” – mawiał Wałęsa. Współcześni likwidatorzy gimnazjów potraktowali tę radę poważnie. Szkoły może zlikwidują, gorączki wieku dorastania – nie.

09.11.2015

Czyta się kilka minut

Przed gimnazjum w Zabierzowie Bocheńskim, 6 listopada 2015 r. / Fot. Jacek Taran dla „TP”
Przed gimnazjum w Zabierzowie Bocheńskim, 6 listopada 2015 r. / Fot. Jacek Taran dla „TP”

By eksperymentalnie odwzorować ich medialny i społeczny wizerunek, wpiszmy w wyszukiwarkę neutralną z pozoru frazę „w gimnazjum”. Wyświetli się nam np. „seksskandal w gimnazjum w Ostródzie”, „Alarm bombowy w gimnazjum na Biskupinie”, a także „Lublin: uczniowie z Gimnazjum nr 11 grozili koledze śmiercią”.

Hasło „gimnazjalista”: historia o uczniu szantażowanym przez rówieśników, a także o innym, który złamał swojemu koledze rękę. „Gimnazjalistka”? Choćby ta z Krakowa, „oskarżona o brutalne pobicie”, także: „Gimnazjalistka w ciąży” lub „Gimnazjalistka próbowała się zabić”.


CZYTAJ TAKŻE:

Ryszard Izdebski, psycholog: Na agresję nastolatków reagujemy jak Związek Radziecki na świat dookoła: chcemy ją zdławić. Zapominając, że jest niezbędna do życia.


Nawet jeśli te wszystkie historie są prawdziwe, to przecież podobne dzieją się w podstawówkach i w liceach, w parkach czy dyskotekach, a jakoś żadne z tych miejsc nie obrosło famą wylęgarni przemocy i zła. Gimnazja – owszem, obrosły.
Być może m.in. z tego powodu blisko 70 proc. Polaków chce dziś – w ślad za politykami PiS – likwidacji gimnazjów (sondaż IBRIS). Może również z tej przyczyny Dorotę Kuleszę – dyrektorkę gimnazjum w podkrakowskim Zabierzowie Bocheńskim – naszła potrzeba wyrażenia swojego stanowiska. „Myślałam, że nie będę jakoś tak publicznie protestować, ale wczoraj w busie »jedna pani« powiedziała, że powinno się zlikwidować gimnazja, bo tam jest taki motłoch – napisała w minionym tygodniu na Facebooku. – No to nie wiem, ja też chyba jestem ten »motłoch«... A jechaliśmy z moimi gimnazjalistami (tym »motłochem«) na wieczór poświęcony pamięci ks. prof. Józefa Tischnera”.

Rysopis 

Wiek: między 12 a 16 lat.
Znaki szczególne? Większość wynika z momentu rozwojowego, inne – ze specyfiki czasów.
– Mnóstwo nowych emocji, więcej sił, większa sprawność umysłowa – opisuje wiek gimnazjalny Jan Wróbel, dyrektor i nauczyciel w warszawskim liceum „Bednarska”. – Wszystko to tworzy rozpędzony wehikuł, nad którym trudno zapanować. Ten wehikuł często „wypada z trasy”, ale to wypadanie wkalkulowane jest w moment rozwojowy. Po prostu w okolicach 13., 14. roku życia człowiek wychodzi z „poczwarki”, jaką był w wieku dziecięcym, ale wcale nie staje się od tego motylem.

– Ogromnie zależy mu na opinii rówieśników – dodaje Krystyna Starczewska, założycielka „Bednarskiej” i „Raszyńskiej”, pierwszego społecznego gimnazjum. – Zaczyna być samodzielny, orientować się, co chciałby w życiu robić. Dlatego tak ważne jest rozwijanie jego pasji i zainteresowań, bo wtedy nawet gdy coś nie idzie w szkole, nastolatek może znaleźć pole, na którym zbuduje swoje poczucie wartości. Z drugiej strony: ulega modom i naciskom większości. Łatwo popada w depresję, poczucie wyizolowania, w ogóle w skrajne nastroje – góra-dół, góra-dół.
Płeć: po raz pierwszy tak istotna.

Wróbel: – Chłopiec staje się niemal dorosły, w każdym razie fizycznie. Jednocześnie zaczyna być znacznie bardziej wrażliwy na swoją, prawdziwą bądź urojoną, krzywdę. A jednocześnie nie potrafi sobie z nią jeszcze radzić tak, jak będzie to robił w wieku 20 lat.

Starczewska: – Dziewczynka zaczyna być wrażliwa na punkcie swojego wyglądu. Zdarza się, że wpada w anoreksję, bo „piękna” bywa synonimem „chuda”.

Seksualność: przeżywana intensywnie, a jednocześnie tabuizowana.
– To moment, w którym ani dzieci nie myślą o sobie jako o istotach seksualnych, a przynajmniej nie tak, jak będą myślały za trzy lata, ani nie myślą tak o nich dorośli, bo im się wydaje, że „jeszcze jest czas” – mówi Agata Kula, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, gdzie uczy się młodzież w wieku gimnazjalnym. – A jednocześnie moment fizjologicznej zmiany: ich ciała wysyłają im przecież bardzo mocne sygnały.

Kula zwraca uwagę na wydaną w Polsce kilka lat temu książkę „Ocalić Ofelię”. Amerykańska socjolożka i psycholożka Mary Pipher dochodzi w niej do wniosku, że w naszym postrzeganiu nastolatków gubimy gdzieś dziewczynki w wieku 12-15 lat. – Te 12-letnie są aktywne, uśmiechnięte, uprawiają sport – mówi Kula. – 15-letnie: smutne, z włosami zasłaniającymi twarz, z anoreksją, odchudzające się, a czasami dokonujące prób samobójczych. Te trzy lata to taki trójkąt bermudzki, w którym się gdzieś gubią. A dzieje się tak m.in. z powodu tekstów kultury, jakie do tych dziewcząt trafiają: z przekazanym w sposób stereotypowy i niszczący obrazem seksualności. One „mają się stać” z dnia na dzień obiektami seksualnymi, a jednocześnie od dorosłych słyszą głównie, czego im „nie wypada”.

Czas: XXI wiek, a więc moment technologicznego postępu. To on sprawia, że trzynasto-, czternastolatek – otoczony gadżetami, ze wzrokiem wlepionym w ekran telefonu – staje się dla świata dorosłych kimś jeszcze bardziej obcym. A skoro obcym, to i samotnym.

Współoskarżony: stworzony w 1999 r. system edukacyjny.
– Gimnazja uznano za winowajcę, bo to miejsce, gdzie rzeczywiście w sposób jaskrawy widać różne brzydkie cechy ludzkie – mówi Jan Wróbel. – Co oczywiście nie oznacza, że te wszystkie rzeczy dzieją się „dzięki” gimnazjom.

Szkoła

Ta prowadzona przez Dorotę Kuleszę przeczy potocznym wyobrażeniom. Nie jest molochem – chodzi do niej niecała setka uczniów. Nie jest – jak wiele gimnazjów miejskich – wyizolowaną od sąsiednich etapów edukacyjnych placówką; pięćdziesiąt metrów stąd mieści się podstawówka. Klasy – kilkunastoosobowe. Na korytarzach – wiersze ks. Jana Twardowskiego (patrona szkoły). Na wybranych szybach – wymyślone przez dyrektorkę, powyklejane różną czcionką hasła. Na przykład takie: „W TYM DOMU: jesteśmy szczerzy, mówimy prawdę, lubimy się bawić, wybaczamy, dajemy drugą szansę, popełniamy błędy, jesteśmy cierpliwi, tworzymy wspomnienia, KOCHAMY”. Drastycznych przypadków przemocy rówieśniczej w ostatnich latach brak.

Dorotę Kuleszę zastaję w sali lekcyjnej wraz z kilkanaściorgiem gimnazjalistów z klasy pierwszej. Język polski, uczniowie podzieleni na grupy. Razem z polonistką podróżują po kolejnych planetach z „Małego Księcia” – przez najbliższy kwadrans odwiedzą np. tę z numerem 325, zamieszkiwaną przez króla, a także 328 – przez biznesmena.
– Szlag mnie trafił – mówi Dorota Kulesza, kiedy siedzimy już w jej gabinecie. – Kiedy ta pani w busie powiedziała o „motłochu”, jechaliśmy przecież na wieczór poświęcony Tischnerowi, który mówił, że nie radzimy sobie z wolnością. Te gimnazja są przecież takie, jakie sami sobie zrobimy. Nawet biurokracja jest dlatego, że sobie ją sami fundujemy, żeby się za nią schować. Rozmawiałam ze swoimi uczniami: oni chcą tego gimnazjum, czują się tutaj dobrze i swobodnie. Nie chcą czteroletniego liceum, które ma wedle nowych pomysłów „dłużej przygotowywać do matury”, bo uważają, że nie będą mieli czasu na projekty, kino, wyjazdy.

Kulesza opowiada też o swojej kadrze nauczycielskiej: – Dorobiliśmy się fachowców w jakimś sensie wyspecjalizowanych w pracy z uczniami wieku dorastania. Uczyliśmy się tego przez 15 lat. Likwidując gimnazja, zmarnujemy ten kapitał.

O mediach: – Stworzyły obraz gimnazjum sprowadzający ten wiek do przemocy i używek. Dlaczego nikt nie mówi, że wiele szkół osiągnęło sukces?!

O polityce: – Chyba byłabym skłonna wyjść w sprawie gimnazjów na ulicę. Myślę, że niektórzy moi uczniowie też. Pamiętajmy, że dzisiejsi 15-latkowie za cztery lata będą mieli prawa wyborcze. Gratuluję wszystkim, którzy o tym nie myślą.

Fakty

GUS podaje, że w nieco ponad 6,5 tys. publicznych gimnazjów w roku szkolnym 2014/15 uczyło się nieco ponad milion uczniów. Co ciekawe, statystyki dotyczące podziału wieś-miasto pokazują mniej więcej tę samą liczbę placówek (z lekką przewagą wsi), ale jednocześnie niemal dwukrotnie większą liczbę uczniów w miastach. To tylko jedna ze zmiennych, które pokazują, jaka jest przepaść między szkołami takimi jak choćby ta z Zabierzowa Bocheńskiego a tymi z dużych miast.

– Widać dziś wyraźnie, że ogólne pytanie „Czy likwidować gimnazja?” jest dalekie od precyzji – mówi „Tygodnikowi” dr hab. Roman Dolata, ekspert Instytutu Badań Edukacyjnych i Wydziału Pedagogicznego UW. – A to dlatego, że w Polsce nie mamy jednolitego modelu szkoły gimnazjalnej.

Dr Dolata wymienia trzy modele. Pierwszy to gimnazja samodzielne, stanowiące trochę ponad jedną trzecią placówek, drugi (około jednej trzeciej) to gimnazja przylegające do podstawówek, będące w jakimś sensie 9-letnimi szkołami – to domena terenów wiejskich i mniejszych miejscowości. Trzeci, zdecydowanie mniej liczny: wielkomiejskie gimnazja połączone z liceami.

Na ten podział nakłada się inny, istotniejszy. – Są szkoły, które funkcjonują jako rejonowe, ale też takie, które selekcjonują przyjmowanych uczniów ze względu na osiągnięcia – mówi Dolata. – A skoro są te „elitarne”, to muszą istnieć i takie skupiające uczniów, którym wcześniej nie szło.

Co z tych podziałów wynika? – Pojawia się pytanie: które gimnazja chcemy likwidować? – zastanawia się naukowiec IBE. – Bo jeśli wszystkie, na co się zanosi, to właściwie dlaczego ma zniknąć mnóstwo gimnazjów, które spełniają swoją rolę?

Co innego, przyznaje dr Dolata, gimnazja selekcyjne. – W tym wypadku bilans nie jest jednoznaczny.

By to zrozumieć, warto cofnąć się do źródeł, czyli wprowadzonej w 1999 r. reformy Mirosława Handkego. Gimnazja – argumentowano – lepiej poradzą sobie z wiekiem dorastania. Co więcej: będą bezpieczniejsze, bo nie będzie aż tak dużego jak w dawnych podstawówkach wiekowego zróżnicowania uczniów. A dodatkowo – jako szkoły nowoczesne i dobrze wyposażone – dadzą impuls do rozwoju młodzieży wiejskiej. – I rzeczywiście: pierwsze badania robione przez Instytut Spraw Publicznych pokazały, że gimnazja z prowincji i te miejskie nie dzieliła przepaść – wspomina dr Dolata. – To należy zapisać jako sukces tamtej reformy.

Tyle że równolegle w miastach system zaczął ewoluować: gimnazja zaczęły selekcję, tworząc elitarne placówki, ale też – siłą rzeczy – ich rewers. Dzisiaj są miejscowości – najbardziej jaskrawym przykładem Bydgoszcz – w których rejonizacja stała się fikcją.

– Wniosek z tego taki, że nie potrzebujemy rewolucji – ocenia Dolata. – Wystarczyłoby wspierać to, co się udało, poprawiając jednocześnie te elementy, które przyczyniły się do wypaczenia idei gimnazjum jako szkoły dającej wszystkim taką samą szansę na dobre wykształcenie.

Mity

Społecznie ugruntowane i trudne do wykorzenienia, również z powodu politycznego automatyzmu: kto żyw PiS popierający, ten również za likwidacją gimnazjów, antypisowska „reszta świata” – przeciw.

Mit pierwszy: w gimnazjach przemoc osiągnęła niespotykaną nigdzie indziej skalę. Badania Instytutu Badań Edukacyjnych nie tylko tej teorii nie potwierdziły. Pokazały, że większy problem jest w ostatnich klasach szkół podstawowych. – Przy okazji innych badań, dotyczących dydaktyki polonistycznej, też niczego strasznego nie zobaczyliśmy – mówi dr hab. Krzysztof Biedrzycki, lider Pracowni Języka Polskiego w IBE. I dodaje: – 10 proc. uczniów, którzy wskazują, że dzieje się coś niepokojącego i którzy nie lubią szkoły, to za mało, by wyciągać daleko idące wnioski.

Nie znaczy to, rzecz jasna, że gimnazja to wyspy spokoju i łagodności – choćby za sprawą istnienia szkół dla uczniów, którzy nie dostali się do bardziej elitarnych placówek. – Tam problemy wychowawcze się rzeczywiście kumulują – przyznaje dr Dolata. – Tyle że nie jest to problem gimnazjum jako takiego, ale gimnazjum selekcyjnego!

Mity drugi i trzeci wzajemnie się wykluczają. „Gimnazja poniosły dydaktyczną klęskę” – twierdzą zwolennicy likwidacji. „Stały się wehikułem polskiego sukcesu edukacyjnego” – odpowiadają inni.

Fakty są takie: wyniki koordynowanego przez OECD i badającego kompetencje 15-latków Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów PISA pokazują wyraźny postęp. Tak w kategorii „Czytanie i interpretacja”, matematyce, jak i „Rozumowaniu w naukach przyrodniczych”.

– PISA pokazuje też systematyczny progres tych najsłabszych uczniów. To ma ogromne znaczenie z punktu widzenia polityki równościowej – zwraca uwagę dr Biedrzycki. I dodaje: – Wyniki PISA sprawiają, że przyjeżdżają do nas goście od Norwegii po Arabię Saudyjską. Pytają: „Jak wyście to zrobili?”.

Tyle że dylemat, w jakim stopniu ten sukces jest pokłosiem wprowadzenia gimnazjów, wydaje się nierozstrzygalny. Choćby dlatego, że PISA działa od roku 2000, a badanie odbywa się co trzy lata. Jedyny materiał porównawczy to zatem zestawienie pierwszego badania z 2000 r. (kiedy pomiar objął 15-latki niebędące absolwentami gimnazjum) – z tym z 2003 r. W dodatku to porównanie dotyczy tylko umiejętności czytania – jedynej badanej w pierwszym pomiarze kategorii.

– Inne źródło wiedzy o kompetencjach 15-latków to wyniki egzaminu gimnazjalnego – dodaje dr Dolata. – W obszarze humanistycznym nie widać większych zmian, a w matematyce i naukach przyrodniczych obserwujemy nawet niewielki trend spadkowy.

Wszystko to sprawia, że trudno mówić o gimnazjach jako sile sprawczej edukacyjnego sukcesu. Jak również – tym bardziej – o ich dydaktycznej klęsce.

Polityka

W momencie wielkiego zwrotu, co dla edukacji zawsze oznaczało ryzyko. Swoje reformatorskie, oświatowe „okręty flagowe” miała niemal każda nowa władza. PiS zapowiada zresztą cały pakiet zmian: poza gimnazjami to m.in. wycofanie się z obowiązku szkolnego 6-latków czy zmianę testowego systemu egzaminów.

Ciekawe jest porównanie reformy Handkego wprowadzającej gimnazja (popartej, żeby było jeszcze ciekawiej, przez dzisiejszych polityków PiS) z planami ich likwidacji. – Tamta reforma była starannie opisana w tzw. pomarańczowej książeczce – przypomina dr Dolata. – To była zmiana poprzedzona roczną akcją propagandową, przekonywaniem nauczycieli. Na tym tle obecne pomysły PiS-u wyglądają na słabo przemyślane i wytłumaczone. Inna sprawa, że powinniśmy nowej ekipie dać rok, a więc tyle, ile miała ekipa Buzka.

Tyle że obecna ekipa sama sobie tego roku nie daje, zapowiadając początek wdrażania zmian – jak mówią przedstawiciele PiS: chodzi o stopniowe „wygaszanie gimnazjów” – na rok 2016.

Co w zamian? System 4-4-4, czyli dwuetapowa podstawówka (etap pierwszy to wydłużone o rok nauczanie początkowe) i 4-letnia szkoła średnia.

– To pomysł katastrofalny – ocenia Krzysztof Biedrzycki. – Młodzież ze środowisk o niższych aspiracjach edukacyjnych zostanie w ten sposób rok wcześniej wypchnięta do szkół zawodowych. Oczywiście można sobie wyobrazić system szkół zawodowych, które kładą większy nacisk na wykształcenie ogólne. Ale bądźmy realistami: ta młodzież nie będzie miała żadnej motywacji, by uczyć się np. polskiego, bo nie będzie zdawać matury.

– Lęki wokół gimnazjów były sztucznie nadymane – mówi Krystyna Starczewska. – Bo przecież dzieci w tym wieku nie znikną, jeśli wyślemy je do inaczej nazywającej się szkoły. A gimnazja po to zostały wprowadzone, by stworzyć specjalne warunki dla młodzieży na tym etapie rozwoju. Jeśli bym cokolwiek zmieniała, to raczej w odwrotnym kierunku: wydłużenia edukacji gimnazjalnej do 4 lat, tak aby wszyscy uczniowie, niezależnie od dalszej drogi, otrzymali pełne wykształcenie ogólne.

Jan Wróbel: – Gimnazja nie są świętą krową, są narzędziem, a narzędzia trzeba czasem zmieniać. Ponadto ich powołanie jest symbolem błędu, jaki wtedy popełniono: zrobiliśmy ze szkół miejsce pracy dydaktycznej, podczas gdy wyzwania epoki okazały się wyzwaniami formacyjnymi. Mimo to mam wobec tego projektu dwa zastrzeżenia. Pierwsze: perspektywa likwidacji gimnazjów, którym się udało. Drugie: to musiałby być element większej zmiany. Tymczasem nie słychać o globalnym projekcie, słychać jedynie globalne utyskiwanie.

Krzysztof Biedrzycki: – Ta decyzja to nic innego jak populizm, odwołanie się do społecznych odczuć. A odczucie jest takie, że gimnazjum to siedlisko zła.

Odczucia się jednak zmieniają, czego w przypadku gimnazjów wykluczyć nie sposób. Zwłaszcza że przeciw ich likwidacji rośnie w siłę front protestu: internetowe inicjatywy, nauczyciele, ale też np. krytykujący zmianę Związek Nauczycielstwa Polskiego. Ta antylikwidacyjna dynamika może jeszcze nową ekipę rządzącą zaskoczyć. Wtedy zamiast wygaszania gimnazjów – przyjdzie PiS-owi wygaszać własną reformę. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2015