Jak mówią politycy

Elvin Lim, politolog: Sztuką jest godzenie w polityce treści i emocji. Niedościgniony ideał to Roosevelt: jego mowy były naładowane i konkretami, i emocjami. Dziś mało kto tak przemawia.

30.09.2008

Czyta się kilka minut

Magdalena Rittenhouse: Pana książka jest bardzo aktualna: tygodniami debatuje się o szminkach i pitbullach, o tym, kto gdzie kupuje warzywa. Trudno uwierzyć, że chodzi o wybory prezydenckie w supermocarstwie.

Elvin Lim: To rzeczywiście cyrk. Zwykle kampanie wyborcze, gdy wchodzą w ostatnią fazę, stają się w pewnym sensie prymitywne i irracjonalne. Następuje wyścig w dół. To dziś niestety stały trend. Tym razem spotęgowało go pojawienie się Sary Palin.

Przez chwilę zdawało się, że Palin przewróciła całą kampanię do góry nogami. Dlaczego?

Wywołała ogromne zaskoczenie. Amerykańskie media były wzburzone, że ktoś, kogo nie namaściły, zaczął grać pierwsze skrzypce. Jeszcze ważniejsze było to, że ona uosabia ideę, która w amerykańskim społeczeństwie wywołuje ogromny rezonans: oto dziewczyna z małego miasteczka, zaściankowa "hokejowa matka" może wkroczyć na salony i odwrócić bieg historii. Palin jawi się jako ktoś bardzo atrakcyjny, bo może powiedzieć: "jestem taka, jak wy". Ów pęd do "jestem taka, jak wy" to zresztą nowe zjawisko. Nikt nie oczekiwał, że prezydent Kennedy będzie taki, jak wszyscy.

Barack Obama był krytykowany za "elitarność" i "nadmierne intelektualizowanie". Skąd w USA taka pogarda dla intelektu?

Amerykanie nie mają na to monopolu, choć rzeczywiście u nas częściej niż gdzie indziej owa elitarność kojarzona z intelektualizowaniem jest postrzegana negatywnie. Ale te oczekiwania dotyczą głównie zachowań werbalnych. Chcemy, by politycy mówili do nas codziennym językiem, o prostych codziennych sprawach, używając tonu osobistego. Ale nikt nie protestuje, że prezydent mieszka w Białym Domu i lata Air Force One.

Pisze Pan o tendencji do trywializowania politycznej debaty: o tym, jak antyintelektualny jest dziś dyskurs polityczny w USA. Obama jest więc wyjątkiem?

I tak, i nie. Z jednej strony Obama był profesorem prawa i zdarza się, że mówi jak prawnik czy profesor: używa złożonych zdań, nie unika niuansów. Przykładem jego przemówienie wygłoszone w marcu w Filadelfii o kwestiach rasowych [po tym, gdy Obamie wytknięto utrzymywanie zażyłych stosunków z murzyńskim pastorem oskarżanym o rasizm - MR].

Było bezprecedensowe: Obama przemawiał 45 minut, odwoływał się do historii, mówił o rzeczach skomplikowanych. Jakby zakładał, że słuchacze to ludzie inteligentni, co politykom zdarza się rzadko.

Rzeczywiście, jego mowa była rzeczowa i pełna niuansów. Ale proszę zwrócić uwagę, że nie załatwiła sprawy. Wrzawa ucichła kilka tygodni później, gdy Obama zrezygnował z subtelności i odciął się jednoznacznie od pastora. A wracając do jego stylu: Obama-profesor mówi prozą, ale czasem przechodzi na poezję. Mówi wtedy jak czarny kaznodzieja z Południa: używa prostych metafor, które każdy zrozumie, odwołuje się do emocji, a nie do intelektu. Jak rzadko kto potrafi mówić pięknie: jego zdania mają wspaniałą melodię i rytm, używa powtórzeń, aliteracji. I jak rzadko kto potrafi porwać tłum; wzrusza, inspiruje. Ale jednocześnie jego krytycy zarzucają mu, że to puste słowa, które niewiele znaczą. I często mają rację.

Za tym kryje się dylemat: debata nie może być wyzuta z treści, ale z drugiej strony prócz prozy w życiu publicznym potrzebna jest też poezja: słowa, które wzruszają?

Ważna jest umiejętność pogodzenia emocji i treści. Niedoścignionym ideałem był prezydent Roosevelt: jego przemówienia były naładowane konkretami i informacjami, mówił o kosztach wojny, tłumaczył, co spowodowało Wielki Kryzys. I były zarazem inspirujące, działały na emocje. Żywię też podziw dla Kennedy’ego, on też umiał tak przemawiać. Znamienne, że autor jego przemówień, legendarny Ted Sorensen, był jednym z ostatnich speechwriterów, którzy byli zaangażowani także w proces polityczny, pełnili w Białym Domu funkcję doradców, a nie tylko speców od komunikacji. Od czasu, gdy następca Kennedy’ego, Nixon, rozdzielił te dwie funkcje, politycy już tak nie przemawiają.

Jest recepta na dobre przemówienie? Czemu niektóre z nich zapadają w pamięć?

Poniekąd odpowiedziała pani na to pytanie: dobre przemówienia to takie, które ludzie zapamiętują. Takiej odpowiedzi udzielali prawie wszyscy speech-writerzy, z którymi rozmawiałem. A co sprawia, że przemówienie zapada nam w pamięć? Często to kwestia okoliczności. Gdy we wrześniu 2001 r. Bush zjawił się w ruinach WTC z tubą w ręku, wiadomo było, że cokolwiek powie, zostanie to zapamiętane.

Choć moim zdaniem liczy się nie tylko to, czy jakaś mowa zostanie zapamiętana. Ważniejsze jest, czy stanie się przyczynkiem do dyskusji. Źle się dzieje, gdy ten, kto przemawia, za najważniejszy cel stawia sobie wywołanie aplauzu. To kładzie kres debacie. Dobre przemówienia zwracają uwagę opinii publicznej na jakiś problem, co do którego zdania mogą być podzielone. I ma służyć temu, by owe sprzeczne opinie zostały wyartykułowane, by ludzie się sprzeczali, dyskutowali. Na tym polega demokracja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2008