Gorzka zgoda

Rocznica obchodów Pomarańczowej Rewolucji wymusiła deklaracje jedności pomarańczowych polityków. W deklaracjach tych było tyle samo entuzjazmu, co wśród zebranych ludzi. Czyli niewiele. Czasu nie udało się wrócić.

04.12.2005

Czyta się kilka minut

- Zupełnie nie mogliśmy się rozpoznać - opowiada Włada Os’mak, która we wtorek 22 listopada wraz z innymi byłymi rewolucjonistami świętowała rocznicę ubiegłorocznych protestów przeciw wyborczym fałszerstwom.

Rok temu wszyscy byli obwieszeni pomarańczowymi wstążkami, opatuleni przypadkowymi (byle ciepłymi) ubraniami, obwiązani chustami, szalikami. Teraz po raz pierwszy zobaczyli się w normalnych ubraniach. Czyści, bez rewolucyjnego błysku w oczach. I dopiero po chwili, pełni wzruszenia, płacząc rzucili się sobie na szyje.

Także budynek Związku Literatów przy ulicy Bankowej, który rok temu służył za kwaterę protestujących, był zupełnie inny: wtedy wszędzie coś się suszyło. Walonki, swetry. Zewsząd dyndały rewolucyjne transparenty, leżały ulotki. Dziś to zwykła, wysprzątana kamienica.

Choć dni Pomarańczowej Rewolucji - kiedy na ulice Kijowa i innych miast Ukrainy wyszły tysiące ludzi - były czymś niezwykłym, to dla pani Włady tamta rzeczywistość jest bliższa od szarej codzienności. Na Bankową - strategiczny punkt, bo tu znajduje się siedziba prezydenta i budynki administracji państwowej - przyszła w pierwszych dniach rewolucji, na chwilę, żeby zobaczyć, jak protestuje Kijów. Ulicy strzegła grupa ludzi, zbieranina z całej Ukrainy. Kobieta, która nalewała herbatę stojącym w szeregu mężczyznom, słaniała się na nogach. Włada pomyślała: zastąpię ją na chwilę. Wzięła do ręki chochlę. A potem już przez dwa miesiące rewolucji przychodziła codziennie wieczorem.

Jak wielu kijowian, może nie tyle protestowała, co pomagała protestującym. Wśród znajomych i rodziny robiła zbiórkę ubrań, lekarstw, jedzenia.

Dwa czasy

Dziś pani Włada, jak inni, konfrontuje tamte odczucia z obecną sytuacją. Pomysłodawcy rocznicowych obchodów dołożyli starań, by odtworzyć atmosferę pomarańczowych dni.

Ale ubiegłotygodniowy Dzień Wolności, kiedy to na Majdanie znów ustawiono pomarańczową scenę, był dla Ukrainy nie powrotem do heroicznych chwil, ale raczej konfrontacją dwóch czasów: czasu rewolucji, kiedy zatrzymało się zwykłe życie, za to przyspieszyła Historia, z czasem teraźniejszym, w którym codzienne życie przyćmiewa wielkie sprawy.

Podczas rewolucji ludzie porzucali pracę i obowiązki. Dla wielu nie liczyło się nic: wyrzucenie z uczelni, zwolnienie z pracy, zdrowie. Stali się - choćby na chwilę - idealistami. I z tymi ideałami przyszło skonfrontować się politykom, przemawiającym w ubiegły wtorek ze sceny.

Konfrontacja ta nie była łatwa. Bo Ukraina, tak jak towarzysze pani Włady z ulicy Bankowej, nie jest już pomarańczowa. Nie brak głosów, że mimo zmiany prezydenta w kraju zmieniło się niewiele. Owszem, widać, że w centrum Kijowa i Lwowa ruszyły remonty, na ulicach pachnie farbą i tynkiem, powstają nowe kamienice. Ale o odnowie państwa trudno mówić. Z pewnością w tych rozczarowanych głosach jest sporo przesady, zwykłego ludzkiego narzekania. Prawdą jest też, że między obozami Juszczenki i Janukowycza nie było wyraźnych różnic programowych. To była de facto walka dwóch “klanów". Przy czym “klan" Juszczenki miał liderów, którzy nadają się do budowy demokracji i mniej lub bardziej w nią wierzą. A wprowadzenie idei demokracji przez “klan", który reprezentował Janukowycz, było nierealne.

I choć rzeczywiście - mimo inflacji i zahamowania wzrostu gospodarczego - w kraju żyje się lepiej, to podczas rocznicowych obchodów właściwie nie było polityka, który nie próbowałby tłumaczyć się z błędów popełnionych przez władzę w ciągu ostatniego roku. Z reguły bijąc się w cudze piersi. Z drugiej strony, inni zauważali trzeźwo, że nie można popadać w paranoję i przepraszać za to, że doprowadziło się do uczciwych wyborów.

O tym mówił ze sceny Jurij Łucenko - rok temu jeden z atamanów rewolucji, dziś minister spraw wewnętrznych, któremu, jak mówi redaktor naczelny “Lwiwskiej Gazety" Andrij Pawliszyn, przyszło “czyścić stajnię Augiasza". Łucenko poprosił każdego rozczarowanego, który przyszedł na Majdan, by wyobraził sobie, że prezydentem dalej jest Leonid Kuczma, a krajem w najlepsze rządzi premier Wiktor Janukowycz. Ale nawet Łucenko przyznał, że rok temu być może zbyt wiele było wiwatów, a zbyt mało refleksji, co dalej. Dlatego zamiast mówić o zdradzie ideałów Majdanu, każdy Ukrainiec powinien zabrać część Majdanu ze sobą. Do pracy, do szkoły, do rodziny.

Czy tak się stało? Nie bardzo. Łucenko apelował dziś: “Nie bierzcie zapłaty w kopertach, płaćcie podatki, nie dawajcie łapówek, nie bluźnijcie, nie kłamcie. Każdy z was niech stosuje te zasady. Jeśli Majdan rozprzestrzeni się na całą Ukrainę, na wszystkie miejsca pracy i mieszkania, wygramy. Patriotyzm to robienie dobrze i uczciwie wszystkiego, co zależy od ciebie".

Akurat Łucenko ma prawo tak mówić. Pod jego kierownictwem MSW ujawniło ok. 1100 przypadków przestępstw gospodarczych, które uszczupliły finanse państwa o blisko 20 miliardów hrywien. W końcu wszechobecna korupcja to nie tylko dzieło demonizowanych oligarchów. Dlatego nie jest winą wyłącznie ukraińskich polityków, że podczas obchodów wyczuwalny był marazm i znudzenie. Choć z całej Ukrainy na święto rewolucji zjechało ponad sto tysięcy ludzi, by znów stanąć na Majdanie, to z trudem wystali kilka godzin i nie wszyscy wytrzymali do końca uroczystości.

Mimo wysiłków organizatorów, mimo zebranych tłumów, mimo podobnego programu i głośnej muzyki - nie udało się odtworzyć atmosfery z poprzedniego roku.

Sami dziwiliśmy się, że obserwując Pomarańczową Rewolucję rok temu mogliśmy na większym mrozie wytrzymać na Majdanie całe dnie. A teraz, trzęsąc się z zimna, staliśmy pod sceną jedynie z dziennikarskiego obowiązku, choć temperatura spadła raptem jeden stopień poniżej zera.

Wyhamowana rewolucja

Zdaniem Włady tak huczne obchody rocznicy rewolucji były niepotrzebne. Ona spotkała się ze znajomymi dla swojego prywatnego święta, bo i rewolucja była dla niej bardziej prywatnym wydarzeniem: - Pomoc protestującym dawała mi radość - mówi.

- Stawałam się innym, lepszym człowiekiem.

Na Bankową zjechali “weterani" z całej Ukrainy. Z Iwano-Frankiwska, Tarnopola. Przywieźli flagi, z którymi stali tu rok temu. Przez ten rok kontaktowali się tylko telefonicznie lub listownie. Pomagali sobie np. w załatwieniu szpitala, bo rewolucja przyniosła wiele ofiar: odmrożone ręce i nogi, zapalenia płuc, choroby psychiczne spowodowane brakiem snu.

Spotkanie na Bankowej nie było jednak protestem przeciw oficjalnym obchodom Pomarańczowej Rewolucji. Znajomi pani Włady utworzyli kolumnę i przemaszerowali na główny plac Kijowa. Tyle że, jak sama mówi, to już nie był ten sam Majdan.

Nie wszyscy zresztą przyszli na Majdan świętować. Studenci z organizacji “Pora" (“Najwyższy czas") manifestowali niezadowolenie z “wyhamowania" rewolucji. Już na wiele dni przed rocznicą na ulicach Kijowa pojawiły się plakaty z twarzami byłej premier Julii Tymoszenko i prezydenta Juszczenki, oraz z napisem: “Najwyższy czas ich rozliczyć".

Na Majdanie zaś pojawiły się banery z napisem: “Najwyższy czas iść dalej". Rozstawieni z flagami w kilku miejscach aktywiści “Pory" nie byli zbyt rozmowni - inaczej niż rok temu. Rozdawali jedynie gazety, w których zdjęcia Juszczenki całującego Janukowycza walczą o lepsze z tekstami typu “Pora spytać władzę o pięć milionów miejsc pracy, o gubernatorów-złodziei, o wypuszczonych z więzień bandytów i o tych przestępców, którzy za kraty wcale nie trafili. A obiecywaliście nam sprawiedliwość".

- W czasie rewolucji istniało niepisane prawo zabraniające krytykowania Juszczenki. Wszyscy rozumieli, że każda krytyka pod jego adresem osłabiała szanse na zwycięstwo rewolucji - mówi historyk, profesor Jarosław Hrycak.

Krytyka zaczęła się, kiedy Juszczenko został prezydentem. Atakowano go za politykę i za ekscesy jego syna. Mało kto pamięta, że krytyka jego poprzednika była niemożliwa lub śmiertelnie niebezpieczna, jak w przypadku zamordowanego dziennikarza Georgija Gongadze.

Tym razem zebrani na Majdanie pokazali, że nie boją się już żadnej władzy. I że politycy, których rok temu uważano prawie za świętych, nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Juszczenko podczas wystąpienia nieraz usłyszał gwizdy i przyszło mu przekrzykiwać tłum. To zresztą nie jedyna różnica: w ubiegłym roku z problemem alkoholu uporano się szybko, a ludzie upijali się ideą rewolucji; tym razem w oddechach czuć było procenty.

Inna rzecz, że różniła się także sama scena, teraz odgrodzona od ludzi. Być może takie są wymogi bezpieczeństwa, ale trudno nie mieć skojarzeń z niedawnym postawieniem wysokiego ogrodzenia przed administracją prezydenta.

Także wystąpienie Juszczenki było inne. Wtedy pełne emocji, wiary i charyzmy. Teraz długie i suche. Prezydent szczegółowo wyliczał, co udało się osiągnąć: że więcej studentów wyjeżdża za granicę, że państwo chce walczyć z rakiem, że w banku centralnym jest więcej rezerw w walucie. Nie była to porywająca mowa, jednak Juszczenko najwyraźniej uznał, że musi dokładnie rozliczyć się przed obywatelami z dokonań. Ale chyba nie tego oczekiwali. Bo ożywili się tylko wtedy, gdy zapowiedział starania o zjednoczenie pomarańczowych.

Juszczenko odniósł się też do plakatów “Pory" - i uzasadniał potrzebę swego wejścia w sojusz z Janukowyczem. Zapewne ma rację: parlamentarna arytmetyka jest bezlitosna. Bez głosów Partii Regionów Janukowycza głosowania nad budżetem skończyłyby się porażką. Ale czy można dziwić się ludziom? Nawet ostrożny w sądach szef “Lwiwskiej Gazety" nie broni rozmów Juszczenki z oligarchami i Janukowyczem. Jego zdaniem z dawnym rywalem rozmawiać, owszem, można było, ale po zwycięstwie: - Wtedy Juszczenko występowałby z pozycji siły, a oni musieliby coś ofiarować. Dziś jest petentem i musi składać oferty.

Ukraińcy pamiętają prezydentowi rozmowy z Janukowyczem. Mało kto jednak chce pamiętać, że nawet bez rozpadu obozu pomarańczowych nowa władza w parlamencie nie miałaby większości.

- To parlament z epoki Kuczmy - mówi Andrij Pawliszyn z “Lwiwskiej Gazety". - Rok temu deputowani wystraszyli się społeczeństwa i poszli na ustępstwa i kompromisy. Juszczenko był dla nich łaskawy, bo bał się rozlewu krwi. Ale oni, gdy zobaczyli, że nic im nie grozi, znów podnoszą głowy.

Dlatego jasne jest, że ubiegłoroczne zwycięstwo Juszczenki było tylko pierwszym etapem rewolucji. Drugim będą wybory parlamentarne w marcu 2006 r., po zmianach w konstytucji, wzmacniających pozycję premiera. One wyłonią prawdziwego rządcę kraju.

Majdan wyborczy

Dlatego od pierwszych godzin obchodów rewolucji było oczywiste, że w równej mierze będzie to uroczystość upamiętniająca wydarzenia sprzed roku, co start kampanii wyborczej. Takiego audytorium nie będzie miał już żaden ukraiński polityk. Już od południa na Placu Niepodległości zbierali się ludzie z flagami partii. Rok temu dominował kolor pomarańczowy. Teraz kolorów było wiele. Powiewały flagi Naszej Ukrainy, różowe flagi Partii Socjalistycznej Ołeksandra Moroza i niebiesko-żółto-różowe Batkiwszczyny (partii Julii Tymoszenko).

Może to naturalne, że rewolucja zamieniła się w zwykłą polityczną rywalizację. Dla historyka Jarosława Hrycaka nie ma w tym nic złego: - Nie ma potrzeby, byśmy ciągle byli “bohaterami Ukrainy". Ten kraj nie potrzebuje już więcej rewolucji, a zwykłej, nudnej polityki i nudnych polityków.

Rewolucja zjednoczyła polityków różnych opcji i ludzi o różnych poglądach we wspólnej walce. Kiedy wroga zabrakło, można było zobaczyć, jak bardzo Majdan jest podzielony. Podzieleni są politycy i społeczeństwo. I tak, sympatycy Tymoszenko odmawiali zasług Juszczence i wychwalali swoją liderkę, trzymając portrety, na których była pani premier wygląda jak święta: z aureolą i gołąbkiem pokoju. I choć inni politycy też zadbali o promocję, to z pewnością najlepszą pracę wykonał sztab byłej premier. Flagi Batkiwszczyny i podobizny Tymoszenko dominowały na Majdanie, jej zwolennicy wznosili najgłośniej okrzyki, przerywając Juszczence, który nie krył irytacji.

Nawet jej pojawienie się na Majdanie było wyreżyserowane: księżniczka rewolucji nie weszła na scenę jak inni wejściem dla VIP-ów, lecz przy pomocy ochroniarzy przeskoczyła barierkę, a potem niczym gwiazda filmowa pomachała rączką do tłumów. Mityng na Majdanie stał się dla Tymoszenko okazją, by odegrać się za ostatnie upokorzenia. Bo choć Juszczenko uchodzi za człowieka kompromisu, to i on w dużej mierze odpowiada za rozpad obozu pomarańczowych. A gdy już odsunął Tymoszenko od rządów, równie szybko poodwoływał sprzyjających jej gubernatorów. Zdaniem krytyków prezydent przygotowuje w ten sposób grunt pod kampanię wyborczą Naszej Ukrainy, choć on sam zapewnia, że już nigdy administracja państwowa nie zostanie zaprzęgnięta w polityczną walkę.

Dla samej Tymoszenko kampania wyborcza będzie walką o wszystko. Zmiany w konstytucji dadzą przyszłemu premierowi władzę - jak powiedziała na Majdanie - równą kanclerzowi w Niemczech. Jej zdaniem premierem powinien zostać szef tej ze sprzymierzonych partii, która uzyska najlepszy wynik. Jest więc oczywiste, że przyjazna rywalizacja Naszej Ukrainy i Batkiwszczyny może przebiegać podobnie, jak niedawno PO i PiS w Polsce.

Do zwolenników Batkiwszczyny należy pani Praskowia, emerytka ze Lwowa, która na Majdanie stała z wielkim portretem Tymoszenko. Z jej ust usłyszeć można tylko hymny pochwalne na cześć byłej premier: - Gdyby nie Julia, nie byłoby rewolucji. Ona w narodzie zapaliła ogień, który przyprowadził nas na Majdan. Starych, rencistów i dzieci. Dzięki Julii uwierzyliśmy, że Ukraina będzie silna i niezależna. Że będzie jedność i przyjaźń z Zachodem.

Za to prezydentowi Praskowia nie żałuje gorzkich słów: - Źle postąpił z Julią. Nie zasłużyła sobie! Jest taka mądra i twarda. Będziemy popierać Julię, żeby została naszym prezydentem.

Na pytanie, czy tak liczną reprezentację wspierającą Tymoszenko na Majdanie sponsoruje partia Batkiwszczyna, Praskowia krzyczy: - Przyjechaliśmy sami! Nikt nam nie płacił! Jestem rencistką i pociąg do Kijowa nie jest drogi.

Może mówi prawdę. Ale w Dzień Wolności na Majdanie z pewnością nie zabrakło opłacanych klakierów. Jak podała gazeta “Siegodnia" (z 24 listopada), blok Julii Tymoszenko płacił za godzinę stania z flagą do 10 hrywien, a Nasza Ukraina do 50 hrywien za zmianę.

Zejść ze sceny

Politycy występujący dziś na Majdanie mieli jeden plan: postawić Juszczenkę pod ścianą i zmusić do deklaracji współpracy.

I Moroz, i Tymoszenko wyliczali, że jeśli siły, które wygrały wybory prezydenckie przed rokiem, znów pójdą w sojuszu, to odniosą druzgocące zwycięstwo: ich koalicja mogłaby liczyć na ponad 50 proc. Cóż zrobić mógł Juszczenko, jeśli występująca przed nim Tymoszenko wezwała do jedności, krzycząc: “Razom nas bahato!"? Choć wcześniej oskarżyła nienazwane bliżej siły o to, że nie pozwoliły jej reformować kraju.

Z każdym stwierdzeniem byłych przywódców rewolucji, że potrzebna jest jedność, a zagrożeniem jest Janukowycz, pole manewru Juszczenki malało. I Tymoszenko, i Morozowi udało się wskrzesić dawnego wroga, którego zadaniem jest znów zjednoczyć pomarańczowych.

Jedności - jak pokazują sondaże - chcą Ukraińcy. I takich, którzy wierzą w zgodę, nie brakło na Majdanie. Wiktoria Kowalewska przyjechała na obchody z Charkowa. W ubiegłym roku protestowała w swoim mieście, podzielonym między pomarańczowych i niebieskich (zwolenników Janukowycza). Teraz stała w Kijowie pod sceną ze zdjęciem Tymoszenko i Petra Poroszenki.

Taką fotografię można było zrobić tylko rok temu, bo po rewolucji oboje zaczęli się różnić i obrzucać błotem. Poroszenko - będąc szefem Rady Bezpieczeństwa i Obrony, człowiek z otoczenia prezydenta, oligarcha (de facto właściciel fabryk słodyczy, autobusów i Kanału 5 TV) - paraliżował działania Tymoszenko jako premiera.

Mimo to Wiktoria wierzy w idealną wizję polityki, w której nie ma podziałów i osobistych interesów: - W tamtym roku na Majdanie wszyscy byli razem i zwyciężyliśmy. Tylko gdy znów się zjednoczymy, gdy Juszczenko, Tymoszenko, Poroszenko i Moroz będą razem, znowu zwyciężymy Janukowycza i wszystkich tych bandytów.

Wiktoria wierzy, może naiwnie, że jej bohaterowie dla Ukrainy porzucą partykularne interesy i ambicje: - To nieprawda, że Julia i Poroszenko się kłócili. Przecież nie ma na to dowodów. Mówili tylko takie różne rzeczy, żeby budować swój wizerunek. Majdan ich pogodzi.

Ale Poroszenki zabrakło na scenie. Przechadzał się jedynie wśród ludzi, rozdając autografy. Podobno uznał, że czas stania na scenie minął. Ale raczej zrozumiał (lub wytłumaczono mu), iż jego obecność utrudniałaby pojednanie.

Na Majdan nie przyszedł też Aleksander Zinczenko, były szef administracji Juszczenki, którego rezygnacja z funkcji i oskarżenie prezydenckiego otoczenia o korupcję wywołały we wrześniu kryzys rządowy i gorszące awantury, zakończone odwołaniem rządu Tymoszenko.

Tak więc, mimo gestów jedności, podziały nadal są silne, a ukraińskie media skrzętnie odnotowały, że po swoim wystąpieniu - przerywanym okrzykami ku czci Juli - Juszczenko nie uściskał już byłej premier i nie stanął obok niej.

Razem, ale osobno

Nie, do marcowych wyborów ugrupowania tworzące kiedyś obóz pomarańczowych niemal na pewno nie pójdą razem. Czy po wyborach utworzą wspólny rząd? Oto kluczowe pytanie. Bo jeśli formacje Juszczenki i Tymoszenko odpowiedzą na nie negatywnie, któreś z nich - to silniejsze, wystawiające premiera - będzie musiało szukać koalicjanta w partii Janukowycza.

Rok temu Ukraińcy uwierzyli, że polityka może być czysta. Teraz przekonali się, że na radykalne zmiany trzeba poczekać. By przed samymi sobą nie przyznać się do rozczarowania, przekonują, że w Pomarańczowej Rewolucji nie chodziło o politykę czy popieranie tego czy innego kandydata. Że istotniejsze było to, że nigdy wcześniej Ukraińcy nie byli tak sobie bliscy. Że poczuli, iż mają siłę i mogą pomóc Ukrainie w wydostaniu się z postsowieckiego bagna.

Dlatego pytani dziś o uczucie zawodu, często odpowiadają, że nie są rozczarowani Juszczenką, bo nigdy nim nie byli zaczarowani. Tyle że poparcie dla prezydenta spada.

Święto na Majdanie miało przywrócić wiarę w kolor pomarańczowy. Jeszcze na dzień przed obchodami politycy kłócili się o kolejność wystąpień. W końcu udało im się porozumieć. Jeśli ich zgoda okaże się trwała, społeczeństwo znów im zaufa.

Jeśli nie, ludzie tacy jak pani Włada za rok z pewnością spotkają się znów, ale na Majdan słuchać polityków już nie pójdą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005