Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale najpierw powiem, że na podstawie kilku zaledwie emisji wysoko cenię ten program TV pana Pospieszalskiego. Umie on zgromadzić interesujących uczestników, sprawiedliwie dawać im szansę wypowiedzi, trzymać się tematu i przede wszystkim nie dopuszczać, żeby wszyscy krzyczeli naraz, co jest notoryczną cechą wielu innych polskich dyskusji. Może jedną z przyczyn tego panowania nad debatą jest imponująca kondycja nie tylko umysłowa, ale i fizyczna pana Pospieszalskiego, który cały czas stoi!
A oto moje trzy punkty, które chciałyby spór o podkreślenie w preambule chrześcijańskiej genezy Europy skierować w łożysko nieco odmienne od tego, w jakim ten spór się toczy (także w owym programie).
1) Papież powiedział zwięźle i celnie, że nie podcina się korzeni, z których się wyrosło. W zasadzie nikt nie kwestionuje faktu, że są to korzenie przede wszystkim chrześcijańskie. Ale różnym osobom wystarczyłoby wśród całego katalogu korzeni (np. filozoficznych, demograficznych, geograficznych) wymienić w preambule także “religijne". Dla niczyjej wiary takie uogólnienie nie stanowiłoby żadnego zagrożenia ani obrazy.
Co więcej, te chrześcijańskie korzenie bardzo są poplątane, a niektóre w perspektywie dziejów - wręcz brzydkie, więc po co się do nich odwoływać: religia bezprzymiotnikowa, nie obciążona historią, zupełnie w preambule wystarczy.
Odpowiedzieć nietrudno: taka religia to fikcja. Jeśli rzeczywiście mamy mówić o tym, skąd przychodzimy i dokąd idziemy, czy historia czegoś nas uczy i czy potrafimy odnaleźć twardy, archimedesowy punkt podparcia, żeby nie utknąć w bezruchu - nie rozmydlajmy historii, nie odcieleśniajmy jej, bo w końcu staniemy - jak ostrzegał Norwid - przed “upiorowym myśleniem myślenia". Sensowny stosunek do wszelkiej tradycji polega na ciągłym wyborze konkretów. Zdaje się, że w chrześcijaństwie święci, lepiej niż instytucje, nie pozwalali, żeby wyschły ewangeliczne wody strumienia, który niekiedy całkiem wąskim nurtem torował sobie drogę po skalistym dnie. Pionierzy zjednoczonej Europy - Schuman, De Gasperi, Adenauer - na pewno wiedzieli, z jakich wyrastają korzeni. Wiedziała o tym także matka Teresa z Kalkuty. Ileż razy oni wszyscy musieli kontemplować słowa św. Pawła, że w obliczu Stwórcy nie masz poganina ani Żyda, wolnego i niewolnika... “Nie kłamcie jedni wobec drugich, boście zwlekli z siebie starego człowieka z uczynkami jego, a przyoblekli się w nowego, który wciąż się odnawia...". Człowiek, który wciąż się odnawia! Kilku dyskutantów jakby zapomniało, że to w chrześcijaństwie nie tyle diagnoza, ile obowiązek. Bo zaraz dalej św. Paweł mówi: “A ponad wszystko miejcie miłość"...
2) Między takie słowa wchodzi się z lękiem, choćby dlatego, że powszedniość bywa tak od nich odległa. Tym bardziej chciałbym, żeby mój głos w dyskusji nie lekceważył powszedniości. Powiedzmy zatem wyraźnie, że te wstępne, nadmiernie wzniosłe uwagi powinny teraz ustąpić miejsca refleksji nad taktyką i strategią.
Co przeszkadza wielu osobom stwierdzić prostą prawdę historyczną, dotyczącą cywilizacji europejskiej? Widzieliśmy już - lęk przed tym, co w chrześcijaństwie bywało złem, a może i lęk przed tym, aby w wyborze tradycji przez taką czy inną grupę to zło nie wypłynęło na wierzch. Lepiej zatem dać sobie spokój z jakąkolwiek bliżej określoną tradycją religijną, żeby nie otwarły się śluzy tradycji złych? Takie rozumowanie byłoby trochę podobne do zakazu używania noża dla dokrojenia chleba, bo jak wiadomo można z noża zrobić zły użytek.
3) Możemy wyliczyć wiele jeszcze tego rodzaju sporów (wynikających np. stąd, że w szkołach wielu krajów uczono, że właściwie początkiem historii jest Rewolucja Francuska). Ale istotne pytanie z dziedziny strategii psychologicznej sprowadza się do takiej kwestii: czy unikanie z jakichś względów (może też przez delikatność wobec innych wyznań) wyraźnego nazwania własnych korzeni zostanie przez obcych poczytane za delikatność właśnie, czy za objaw słabości? Czy spór o tę formułę pozwoli coś wyjaśnić, lepiej się porozumieć, czy będzie tylko obstrukcją? Tu chodzi już nie tylko o niewiele może znaczącą preambułę, ale o postawę wobec przeszłości, wobec gotowości do dialogu ze społecznościami, które wyrastają z innych korzeni. Czy lepiej takiemu dialogowi posłuży niema dyskrecja wobec historii, czy też dobitne określenie odrębnej, lecz otwartej postawy własnej? I w wypadku sporu w swoim, europejskim gronie - jakie są granice ustępstw i uporów? Wydaje mi się, że te pytania z dziedziny - powtarzam - strategii, są istotniejsze niż pytania o korzenie, bo tu odpowiedź jest oczywista, podczas gdy rozstrzygnięcie strategiczne zależy od sytuacji, od receptywności partnera, od talentów dyplomatycznych i nawet od wyników głosowania.