Elegia dla styliska

18.05.2020

Czyta się kilka minut

Zadzwoniłem do Redaktora. „Może byś o siekierze napisał” – powiedział. „Bo co? Że ostatnio pisałem o Dostojewskim?” – zapytałem. „To też. Ale stoję właśnie w ogrodniczym i siekiery oglądam. Wiesz, o siekierze jako o fetyszu w życiu i w kulturze też może być” – powiedział. „Świetnie się składa – odpowiedziałem – bo ja akurat drewno rąbię”. Co w istocie było prawdą. Tak powstają felietony, pomyślałem. Poprzez koincydencję sytuacyjną na przykład.

Z tym fetyszem jest coś na rzeczy. Od trzydziestu paru lat mieszkam na wsi i widziałem w swoim życiu niemało siekier. I wielu siekier używałem. W tym czasie odwiedziła mnie, rzec by można, rzesza ludzi. Zwłaszcza mężczyzn. I niemal każdy z nich pytał, czy może mi pomóc w rąbaniu drewna.

To był rytuał: siedzieli spokojnie jeden dzień, ale już na drugi pragnęli pomagać w gospodarstwie. Gdy proponowałem, że może gnój wyrzucić, dół wykopać, to ich zapał natychmiast przygasał. Widać widły i szpadel nie miały wystarczającego fetyszystycznego powabu. Bo cóż diabeł, cóż tam grabarz wobec mężczyzny z siekierą, pod ciosami której ustępuje pradawna drzewna materia. Ustępuje sama przyroda wobec zwycięskiego mężczyzny stojącego we władczym rozkroku i najlepiej bez koszuli. Zaprawdę widły i szpadel to jest nic albo najwyżej jakieś jasełka oraz chłopski znój. Niektórych nie dało się przekonać i patrzyłem na nich przez okno. Im bardziej się nie dało, tym wyżej wznosili ostrze. Im ciężej szło, tym mocniej napierali na oporną materię w nadziei ostatecznego zwycięstwa. W rozkroku, nadzy do pasa. Jak drwalskie archetypy. Aż w końcu wbijali siekierę ostatecznie. Czyli tak, że nie dało się jej uwolnić spomiędzy poskręcanych bukowych sęków. Chyba że za pomocą drugiej siekiery albo stalowych klinów i młota. Patrzyłem przez okno i wcale nie miałem dobrego nastroju.

Bo nie wiem, czy państwo wiecie, ale kiedyś nie było w naszym kraju firmy Fiskars. Nie było tego technologicznego cudu, który pozwolił na wieczność spoić stal i poliwęglanowe czy jakie tam włókno. Stopić w jedną niezniszczalną całość ostrze i stylisko. Kiedyś styliska były tylko drewniane. Pękały i łamały się. Najbardziej podczas bezpardonowego pogromu materii przez moich archetypicznych drwali. Drwale wyjeżdżali, a ja zostawałem z resztkami narzędzi. Zostawałem z własnoręcznym struganiem trzonków, bo te ze sklepu do niczego się nie nadawały albo nie było ich wcale. Jak się miało gości, to trzeba było mieć zapas suchego jesionu. Nawet przyjemna praca, tylko długotrwała. Bo nie sztuka nabić ostrze siekiery na kawałek drewna i zaklinować drewnem albo metalem. Każdy głupi potrafi, tyle że to i tak się w końcu wyrabia i zlatuje. Sztuką było uformować stylisko w kształcie długiego stożka o niemal niezauważalnej zbieżności, tak żeby ostrze nasunęło się na drewno i zatrzymało na samym końcu. Nawlec siekierę jak igłę na nitkę. Tak się zresztą mówiło: „nawlec”.

Ach te czasy, gdy rzeczy było niewiele i wymagały troski. Wymagały czułości. Te czasy, gdy trzonki od długiego używania (jeśli tylko nie zjawił się jakiś archetypiczny drwal) nabierały aksamitnej śliskości i dopasowywały się do dłoni, w której jednocześnie odciskała się pamięć każdego włókna, każdego słoju, każdej najlżejszej wklęsłości. Po pewnym czasie człowiek czuje się tak, jakby się z tym kształtem w dłoni urodził. Jakby się urodził z siekierą w dłoni. Jakby urodził się z fetyszem.

I ja, jak Redaktor, lubię przyglądać się w sklepach nowoczesnym siekierom. Są ich dziesiątki rodzajów, typów, marek. Lekkie, prawie kieszonkowe siekierki i ciężkie topory do rozłupywania najtwardszych pniaków. Doskonale wyważone, ergonomiczne, o geometrycznie i naukowo wyprofilowanych ostrzach, które potrafią ciąć drewno tak lekko, jak tnie się powietrze. Rzeczywiście są niezniszczalne. Dziś mógłbym spokojnie patrzeć przez okno na zmagania archetypicznych drwali. Powieka by mi nie drgnęła. Poliwęglan wytrzymuje wszystko. Nie posiada wad. Tyle że dłoń nie zapamiętuje jego dotyku i kształtu.

No i znowu mi się zrobiła elegia. „Czego się nie tkniesz, to ci się robi” – szepcze moje zrezygnowane drugie ja. „Ano robi” – odpowiada równie zrezygnowane ja pierwsze. „Coraz częściej”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2020