Depesze ze Starego Świata

Patrick Fermor dostaje listy polecające, dzięki którym otwierają się przed nim drzwi dworów i pałaców starych arystokratycznych rodów, będących już tylko cieniem dawnej świetności. Zapowiadając epokę totalitaryzmów, dokumentuje rozmywanie się poprzedniej.

21.02.2022

Czyta się kilka minut

Patrick Leigh Fermor / PHOTOGRAPHIC ARCHIV OF BENAKI MUSEUM / THE GHIKA GALLERY /  ATENY
Patrick Leigh Fermor / PHOTOGRAPHIC ARCHIV OF BENAKI MUSEUM / THE GHIKA GALLERY / ATENY

W odmętach YouTube’a znaleźć można stare nagranie greckiej telewizji z początku lat 70. Studio jest dość przaśne: czarno-biała szachownica na podłodze, kwiat doniczkowy na stoliku, gołe ściany za plecami. Prowadzący, Nico Mastorakis, z fryzurą Kazimierza Deyny. Oklaski w tle, bo talk-show musi mieć publiczność na żywo. W fotelu gościa dystyngowany Anglik, który płynną greką odpowiada na pytania. Co jakiś czas wstaje, żeby wziąć w objęcia kolejne wchodzące na scenę osoby: posiwiałych, zgarbionych Greków, przyjaciół z kreteńskiej partyzantki. Nie widzieli się od prawie trzydziestu lat, więc emocje są zrozumiałe. Ale najwięcej uśmiechów budzi inny człowiek.

Heinrich Kreipe porusza się powoli, trzymany pod ramię przez kogoś z produkcji, żeby się nie wywrócił. Uściski dłoni, powitania. Płynnie lawiruje między greckim a niemieckim, tłumaczy z jednego języka na drugi. „Po dwudziestu ośmiu latach echa wojny spychane są na drugi plan. Wrogowie z łatwością stają się przyjaciółmi. Nie ma ani zwycięzców, ani przegranych. Nieważne kto wygrywa, po wojnie są tylko przegrani. To dlatego 77-letni generał Heinrich Kreipe przyleciał aż z Hanoweru, by uścisnąć dłoń człowieka, który doprowadził jego wojskową karierę do tak smutnego końca” – mówi spoza kadru Mastorakis.

Uprowadzili go z przedmieść Heraklionu w kwietniu 1944 r. Dwóch Brytyjczyków w niemieckich mundurach zatrzymało samochód Kreipego nieopodal jego willi. Sfabrykowane dowody miały sugerować, że Niemiec został wywieziony z Krety na pokładzie łodzi podwodnej. W rzeczywistości porywacze ukryli go na niemal miesiąc w górach.

Któregoś dnia, gdy zrezygnowany ­Kreipe stanął przed kryjówką i na chwilę zapomniał o swojej niedoli, wykształconemu klasycznie oficerowi w duszy zagrał Horacy. Nawet się nie zorientował, że recytuje go w oryginale na głos, a gdy przerwał, za plecami usłyszał ciąg dalszy. Jeden z jego porywaczy najwyraźniej czytał te same książki. Potem mówili – ­Krei­pe i Patrick Leigh Fermor, a więc ten, który podjął się uprowadzenia generała, a po latach ściskał się z nim w telewizyjnym studiu – że ujrzeli w sobie wówczas nie Niemca i Brytyjczyka, ale dwóch Europejczyków o wspólnych korzeniach. I choć misja doprowadzona została do końca: Kreipe ostatecznie wyszedł z niewoli dopiero dwa lata po wojnie, a Leigh Fermor otrzymał za swoje zasługi Order Imperium Brytyjskiego, to – jak słusznie zauważył po latach Mastorakis – obu pognębiła świadomość, że w bratobójczej wojnie przegrała cała Europa.

Kufel, papier i ołówki

Młodzieńcze lata Patricka Leigh Fermora były równie burzliwe jak dorosłość. W 1916 r., zaraz po jego narodzinach, rodzice i siostra przenieśli się z Wielkiej Brytanii do Indii. Trwała wojna, więc mały Paddy miał do nich dołączyć dopiero wtedy, gdy na oceanach zrobi się bezpieczniej. Cztery lata przemieszkał u obcej rodziny na angielskiej wsi. Rodziców spotkał ponownie dopiero kilka lat później. Zobaczyli w nim pozbawionego jakiejkolwiek dyscypliny dzikusa, który nie jest w stanie usiedzieć w miejscu.

Nadpobudliwość sprawiła, że choć potwornie zdolny, nie mieścił się w ramach systemowej edukacji. Po tym, jak wyrzucono go z najstarszej brytyjskiej szkoły King’s School w Canterbury, planował pójść do akademii wojskowej Sandhurst. Z czasem zmienił jednak zdanie. Przeniósł się do Londynu, gdzie zajął się przede wszystkim czytaniem i balowaniem. „Co poszło nie tak? Myślę, że teraz wiem. Kac po wczesnodziecięcej anarchii – bo cóż innego? – popychał mnie ku wzorowanym na lekturach próbom, by na siłę upodabniać życie do literatury: przekładałem idee na czyny najszybciej, jak mogłem, uprzedzając jakąkolwiek myśl o karze lub niebezpieczeństwie, co skutkowało chaosem” – pisał po latach do przyjaciela w liście, który stał się wstępem do „Czasu drogi”, najsłynniejszej z jego książek.

Decyzję o tym, by rzucić wszystko i po prostu pójść przed siebie, podjął właśnie w ten sposób. Spontanicznie, niemal z dnia na dzień, upatrując we włóczędze odpowiedzi przede wszystkim na kłopoty finansowe. Przekonywał sam siebie, że jeśli przez rok żywić się będzie chlebem, serem i jabłkami, to zostanie mu trochę gotówki na papier, ołówki i okazjonalny kufel piwa. Ten papier i ołówki to dlatego, że postanowił po drodze zostać pisarzem. Oryginalny tytuł „Czasu drogi” to „A Time of Gifts”, czas podarków. ­Leigh Fermor wyrusza 8 grudnia 1933 r., tuż przed Bożym Narodzeniem. Jako pożegnalny prezent od matki dostaje pierwszy tom dzieł Horacego.

Z rąk do rąk

Wydany właśnie po polsku „Czas drogi” to opowieść o wędrówce niewinnej. Osiemnastolatek ma wobec świata ogromny kredyt zaufania, a cel, Konstantynopol, wydaje się być odległy jak Księżyc. Ten dystans pozwoli mu rozciągnąć owe lata prezentów do granic pojmowanych wyobraźnią. Odwlec w czasie i przestrzeni zakręt, za którym czai się dorosłość. Literaturoznawcy nazwą tę podróż najdłuższym gap year, rokiem przerwy, w historii. Zakończy go dopiero wybuch II wojny światowej i błyskawiczna decyzja o powrocie do ojczyzny, a potem służba wojskowa.

W latach 30. Leigh Fermor obserwuje kontynent, który wciąż wydaje się być z siebie bardzo zadowolony. Choć w Niemczech odbywają się już defilady, podczas których w rytm pieśni Horsta Wessela łopoczą flagi ze swastykami, to Europa wciąż jeszcze nie ma pojęcia, czym zakończy się populistyczny eksperyment. Anglik je dostrzega, ale tyle samo uwagi poświęca architekturze, krajobrazom i napotykanym po drodze zwykłym ludziom.

„Podróż, zwłaszcza tego rodzaju, odsyła wprost do malarstwa. Miałem wiele do przemyślenia, gdy szedłem przez okryte śniegiem klasztorne sady, wśród rozłożonych dalej cichych pól, i po raz setny od wylądowania w Holandii przyszło mi do głowy, że jak dotąd jeden malarz przewodniczył każdemu etapowi tej Winterreise. Kiedy nie było widać żadnych budynków, wracałem do średniowiecza. Ale w momencie, gdy na scenę wkraczała pojedyncza zagroda lub wioska, byłem w świecie Pietera Bruegla” – pisze, zauważając zgarbionych pod ciężarem ładunku chłopów, zakapturzone dzieci wybiegające z wiejskich szkół, ścięte lodem kanały melioracyjne.

Rytm wędrówki wyznaczają prozaiczne czynności i niemal codziennie kończy się ona tak samo: Leigh Fermor z satysfakcją dociera do karczmy, suszy buty przy kominku, przy kolacji i piwie robi notatki. Następnego dnia rano, korzystając z gościnności gospodarzy, bierze się za zwiedzanie. Czasem jest przekazywany niemal z rąk do rąk. Dostaje listy polecające, dzięki którym otwierają się przed nim drzwi dworów i pałaców starych arystokratycznych rodów, będących już tylko cieniem dawnej świetności. Zapowiadając epokę totalitaryzmów, dokumentuje rozmywanie się poprzedniej.

Eksponaty

Wspomniane wcześniej notatki to temat, przy którym trzeba się na chwilę zatrzymać. Choć podróż Anglika ostatecznie trwała rok, zgodnie z planem, to jednak z uwagi na wojnę nie zrealizował drugiej jego części. Stambuł nie zrobił z niego pisarza. W dużej mierze dlatego, że skrupulatnie wypełniane treścią notesy zostały mu po drodze ukradzione. Literackim debiutem Leigh Fermora okazała się dopiero książka o Karaibach, które odwiedził pod koniec lat 40.

Z czasem, gdy blask otrzymanych za wojenne zasługi orderów trochę zbladł, zajął się dziennikarstwem. Na początku lat 60. amerykański magazyn zamówił u niego artykuł o przyjemnościach płynących z długodystansowych wędrówek. To był dobry pretekst, by wrócić do marszu przez Europę. Sęk w tym, że skoro nie miał notatek, musiał pisać z pamięci. Ale jeszcze więcej kłopotów sprawiło mu skompresowanie rocznej podróży do postaci tekstu o długości kilku tysięcy słów. Absurdalność zamierzenia zrozumiał, gdy dotarł z narracją w okolice granicy węgiersko-rumuńskiej. Zajął się więc samą końcówką podróży, ostatecznie publikując w magazynie fragment opisujący marsz od Rumunii do Konstantynopola. Jednak pomysł, by ostatecznie wziąć się za bary z całością, został w jego głowie.

W 1965 r. udał się na południe Europy na spotkanie z rumuńską szlachcianką, jedną ze swoich dawnych miłości. Okazało się bowiem, że przez dwie i pół dekady pilnowała ona jak oka w głowie jedynego notesu Leigh Fermora, który nie zginął w podróży. Właśnie tego, w którym opisał ostatni etap wędrówki. I kiedy pisarz raz jeszcze zanurzył się w swoich wspomnieniach, nic mu się w nich nie zgadzało. Dwie wersje tej samej historii – ta pisana na bieżąco w notesie i ta opublikowana po latach w gazecie – były diametralnie różne.

„Paralaksa” – tak miała się początkowo nazywać książka, która ostatecznie ukazała się w 1977 r. (drugi tom, „Between the Woods and the Water”, w 1986 r.; trzeci, „The Broken Road”, pośmiertnie w 2013 r.). Niezgodność dwóch różnych widoków tego samego obiektu spowodowana odmiennością perspektyw. Łącząca naiwność, otwartość i przebojowość osiemnastolatka z mądrością, refleksją i stonowaniem sześćdziesięciolatka. Literacki zabieg zdradzany jakby mimochodem, wtrąceniami typu „wtedy jeszcze nie wiedziałem, że...”. Efekt jest niepowtarzalny, choć – czego się można domyślić – po publikacji wzbudził pewne kontrowersje natury faktograficznej.

Leigh Fermor to jeszcze jeden pisarz-podróżnik z łatką tego, któremu zdarza się koloryzować. Pytany przez swoją biografkę Artemis Cooper, czy przez Rumunię faktycznie jechał konno, odpowiadał zmieszany, że nie, ale wsadził się po fakcie na konia, bo wydawało mu się, że tak będzie ciekawiej.

Mając na uwadze obraz Europy, który maluje Leigh Fermor, wszystkie te wątpliwości i wbijane szpileczki wydają się jednak błahe i nieistotne. Tym bardziej że współczesny czytelnik może dodać jeszcze jedną perspektywę. W Nadrenii osiemnastolatek zaprzyjaźnia się przy piwie z gromadą fabrycznych pomagierów, którzy w barze kończą wieczorną zmianę. Jeden z nich, rówieśnik Anglika, oferuje mu nocleg na łóżku polowym. „Kiedy wspięliśmy się po drabinie na strych, pokój okazał się świątynią hitlerianów. Ściany miał obwieszone flagami, fotografiami, plakatami, hasłami i symbolami. Na wieszaku wisiał starannie wyprasowany symbol SA” [oddziałów szturmowych NSDAP – red.].

Chłopak starannie objaśnia poszczególne eksponaty, z dumą rozkłada i składa pistolet automatyczny, tańczy z nim i celuje do wyimaginowanych celów. Kiedy Leigh Fermor nieśmiało zauważa, że wnętrze jest nieco klaustrofobiczne, robotnik tylko się śmieje: „Powinieneś to widzieć w zeszłym roku! Uśmiałbyś się! Wszystko tutaj było w czerwonych flagach, gwiazdach, młotach i sierpach, wszędzie wisiały zdjęcia Lenina oraz Stalina (...). Nagle, kiedy Hitler doszedł do władzy, zrozumiałem, że to wszystko bzdury i kłamstwa. Uświadomiłem sobie, że to Adolf jest dla mnie mężczyzną. Tak nagle! (...) Tamci faceci w barze, których widziałeś... Każdy z nich! Wszyscy są teraz w SA. Miliony! Mówię ci, byłem zaskoczony, jak łatwo wszyscy przeszli na drugą stronę”.

Leigh Fermor daje kolejny dowód na to, że dobra literatura jest ponadczasowa. ©

Patrick Leigh Fermor, CZAS ­DROGI, przeł. Ewa Ledóchowicz, ­Książkowe Klimaty, ­Wrocław 2021

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2022