Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wprawdzie o pandemii koronawirusa zdążyliśmy już niemal całkiem zapomnieć (jakoś to wszystko zamglone, nierzeczywiste, jakby działo się w innej epoce albo we śnie, nieprawdaż?), ale wciąż jeszcze w różnych zakamarkach internetu toczą się ożywione dyskusje na jej temat. Zwłaszcza – co symptomatyczne, acz nie tak znowu zaskakujące – tam, gdzie rozprzestrzeniały się i nadal z powodzeniem rozprzestrzeniają rozmaite spiskowe opowieści. Wspólny ich mianownik to przekonanie, że po pierwsze, cała „oficjalna” opowieść o koronawirusie jest od początku do końca nieprawdziwa, a po drugie – co za tym idzie – że zastosowane wówczas środki zaradcze były kompletnie irracjonalne.
Nie należy popełniać dwa razy tego samego błędu i lekceważyć tych wywodów, mimo że – z pewnej perspektywy – mogą się one wydawać marginalne. Przypomnę, że w początkowym okresie pandemii również odnoszono się do podobnych teorii z mieszaniną pobłażliwości, pogardy i rozbawienia, tymczasem w krótkim czasie przełożyły się one na całkiem realne statystyki. Ot, choćby z opublikowanych niedawno badań przeprowadzonych przez naukowców z wydziału zdrowia publicznego Uniwersytetu Yale (pod kierownictwem Jacoba Wallece’a) wynika, że w okresie pandemii, po udostępnieniu szczepień, w stanach Ohio i Floryda aż o 43 proc. wzrosła śmiertelność wśród... wyborców Partii Republikańskiej. Dlaczego? Dlatego, że odsetek osób zaszczepionych był w tej grupie znacznie mniejszy niż wśród wyborczyń i wyborców Partii Demokratycznej. Jak widać, najbardziej nawet fantazyjne idee mają konsekwencje. A biorąc pod uwagę, że liczba osób pozostających pod ich wpływem systematycznie rośnie, należy się spodziewać, że tych konsekwencji będzie tylko przybywało.
Wróćmy jednak do twitterowo-podkastowo-facebookowych dyskusji, w których biernie lub czynnie uczestniczą dziesiątki, a nawet setki tysięcy użytkowniczek i użytkowników, w tym również znane postacie o gigantycznych zasięgach i wpływach – m.in. Jordan Peterson, Bret Weinstein czy Joe Rogan. Abstrahując już od najściślej spiskowych treści, które są tutaj w obiegu, zwraca uwagę osobliwe rozumienie pojęcia „racjonalności”. Wydaje się mianowicie – a zwrócił na to ostatnio uwagę Sam Harris, brutalnie za swoją postawę w trakcie pandemii atakowany, także przez trzech wymienionych wyżej delikwentów – że ci najbardziej zagorzali krytycy „mainstreamowej narracji” dotyczącej COVID-19 przez racjonalność rozumieją wyłącznie trafność, adekwatność i zasadność. Innymi słowy – wdrażane na początku pandemii środki ostrożności, które okazały się po pewnym czasie nieskuteczne albo bezzasadne, z definicji uznawane są przez nich za irracjonalne, bo błędne. I dlatego – oczywiście – do cna kompromitujące wszystkich, którzy za nimi optowali.
Podobnie sprawy się mają w polskich dyskusjach na ten temat. Osławiony zakaz wchodzenia do lasów albo – to akurat przypadek międzynarodowy – nakaz noszenia maseczek nie tylko w pomieszczeniach zamkniętych, ale również na zewnątrz, to najbardziej klasyczne rozwiązania z dzisiejszej perspektywy, delikatnie mówiąc, przesadne (zwłaszcza w przypadku nieszczęsnych lasów). Tego typu regulacji, o których teraz – mądrzejsi o ponad dwa lata pandemii – wiemy, że były w najlepszym razie niekonieczne, można by oczywiście wymienić dużo. Podobnie jak nietrafionych prognoz opartych na modelach matematycznych albo apokaliptycznie brzmiących przestróg formułowanych przez epidemiologów czy zakaźników, które – na szczęście – pozostały wyłącznie w sferze domniemań i spekulacji.
W każdym razie, u podstaw tak formułowanych krytyk – utożsamiających racjonalność z trafnością – leży zasadnicze nieporozumienie. Otóż działanie racjonalne to nie jest działanie automatycznie trafne bądź słuszne. Co więcej, to, co było racjonalne wczoraj, nie musi być racjonalne dzisiaj – a okoliczność, że dzisiaj nie jest już racjonalne, nic tej jego wczorajszej racjonalności nie ujmuje. Działanie racjonalne bowiem to po prostu takie, które pozostaje w zgodzie z najbardziej w danym momencie aktualną wiedzą. Oparte na najlepszym rozeznaniu osiągniętym wskutek zastosowania najlepszych dostępnych środków poznawczych. Nic więcej. Tylko czy raczej aż tyle.
W pandemii mieliśmy do czynienia z sytuacją bezprecedensową, z patogenem nieznanym i pod wieloma względami nieprzewidywalnym. Racjonalne zatem – właśnie dlatego, żeśmy o nim wiele jeszcze nie wiedzieli – było zachowywanie maksymalnej ostrożności i stosowanie maksymalnych obostrzeń. Potem jednak – kiedy się już na temat koronawirusa więcej dowiedzieliśmy – należało dokonać korekty. Znowu – było to zachowanie dokładnie tak samo racjonalne, jak wcześniej. Na tym właśnie racjonalność polega: na działaniu w zgodzie z rzeczywistością, w tym na modyfikowaniu swoich zachowań i przekonań wtedy, kiedy rzeczywistość podpowiada, że sprawy mają się inaczej, niż się nam dotąd zdawało.
Jest to moim zdaniem najważniejsza różnica pomiędzy nauką czy w ogóle racjonalnym myśleniem a wszelkimi fundamentalizmami, także tymi spiskowymi – zdolność do autokorekty pod kontrolą rzeczywistości. Historia pandemii (przypominajmy ją sobie i uczmy się na jej przykładzie) pokazuje, że – jako państwa, społeczeństwa i jednostki – szczęśliwie wciąż jeszcze taką zdolność wykazujemy. Niezależnie od tego, co na ten temat sądzą wyznawcy przekonań niezmiennych i doskonale odpornych na fakty. ©