Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
No i niepoważny Palikot nagle się okazał poważny. Będzie teraz trzecią siłą w Sejmie i tego już nie można lekceważyć. Nie łudźmy się, że jest inaczej: spektakularny sukces Palikot zawdzięcza hasłom antyklerykalnym, antykościelnym, a nawet antychrześcijańskim. Okazał się tu znacznie śmielszy aniżeli SLD. Brawo! Zachodni komentatorzy udają zdziwienie: jak to możliwe w Polsce, będącej w laickiej Europie "zieloną wyspą wiary"? W kraju Jana Pawła II?
Tymczasem sukces Ruchu Palikota był do przewidzenia. Bo Polska nie jest żadną wyspą. Polska, jak inne kraje kontynentu, uczestniczy w obiegu informacji oraz idei, i w żaden sposób nie ominą jej procesy zachodzące w europejskiej kulturze wieku XXI. Niby wszyscy to wiedzą, jednak ten sukces powinien nas, wierzących, zmusić do refleksji. Nie pomoże głoszenie, że te 10 proc. to głupcy, którzy popełnili błąd w wyborach.
Palikot głosi, że Polska ma być państwem świeckim, z czego wynika, że dziś jest państwem wyznaniowym. Podejrzewam, że sam w to nie wierzy, więc z tą absurdalną tezą nie zamierzam polemizować. Bo nie wyznaniowość państwa irytuje Palikota i jego zwolenników, ale wciąż obecne w społecznej świadomości przywiązanie do zasad i wartości, wyrastających z korzeni i tradycji chrześcijańskich. Czy naprawdę sądzą, że niechęć Polaków do legalizacji związków partnerskich, eutanazji, refundacji zabiegów in vitro, liberalizacji aborcji na życzenie itd. - jest efektem makiawelicznej gry i nacisków arcybiskupa Michalika czy kardynała Dziwisza?
Po prostu Polacy w swej większości są przywiązani do wartości w naszych czasach szeroko kwestionowanych, a w istotnych sprawach mają zaufanie do Kościoła, który w strasznych dla narodu chwilach stawał po stronie uciskanych, a nie władzy. Niefortunne wypowiedzi czy listy hierarchów, skandale obyczajowe, afery finansowe, w które zamieszani są duchowni, tej postawy nie umacniają, jednak nie odrzuca się łatwo tego, za co pokolenie ojców oddawało życie. Mówiąc krótko: irytacja i agresja pod adresem kleru jest w istocie irytacją "na to ciemne społeczeństwo".
Pozostaje jednak i druga strona medalu. Rzecznik Ruchu Palikota nie ma racji, kiedy skromnie twierdzi, że gdyby kampania wyborcza trwała jeszcze kilka tygodni, zdobyliby większość i nie potrzebowaliby koalicji. Mam wrażenie, że oni i SLD wyczerpali obecną pulę antykościelnego elektoratu. Palikot, dodajmy, sięga po język i przynajmniej pewne elementy instrumentarium PRL: religia jest sprawą prywatną i wara jej od życia publicznego, szanujemy przekonania wierzących, lecz państwo ma być laickie (czytaj: ateistyczne), podatki mają posłużyć jako środek osłabiania Kościoła.
Wielkość i determinacja antyklerykalnego elektoratu mogła zaskoczyć ludzi żyjących w zamkniętym mikrokosmosie kościelnym. Może jeszcze się pocieszają, że Ruch Palikota przeminie jak Samoobrona. Nie przypuszczam, by tak miało się stać, i nad tym nie boleję. Publiczna konfrontacja wartości, debata w parlamencie to te przestrzenie, w których prawda ma pociągać siłą samej prawdy. Fakt, że niekiedy debata może się tak skończyć, jak wystąpienie św. Pawła na Areopagu, Kościołowi bynajmniej nie zaszkodzi.
Słuchając często niesprawiedliwych oskarżeń, wsłuchując się w relacje często jednostronne i tendencyjnie antykościelne, warto jednak postawić pytanie, które postawił Paweł VI, kiedy z oburzeniem referowano mu zarzuty stawiane Kościołowi: "czy przypadkiem i oni nie mają racji?".
Bo jakie oblicze Ewangelii ukazujemy światu my, wierzący? Czy niewierzący patrząc na nas mogą powiedzieć, jak "poganie" o pierwszych chrześcijanach: "patrzcie, jak oni się miłują?". Czy jesteśmy świadkami ewangelicznego ubóstwa? Bezinteresowności? Miłości? Troski o najsłabszych? Czy każdy ubogi może z ufnością zapukać do naszych drzwi? A grzesznik, bluźnierca, satanista? Czy bardziej się troszczymy o instytucję, czy o człowieka? Czy niedzielne Msze w naszych parafiach są radosnym przeżyciem wspólnoty? Czy zostawiamy 99 owiec, żeby szukać jednej zagubionej? Czy odnalezioną bierzemy na ramiona, czy raczej zasypujemy wyrzutami ("gdzieś polazła?") i domagamy się oznak skruchy, aktów zadośćuczynienia?
Warto wobec sukcesu Ruchu Palikota zrobić poważny rachunek sumienia: czy aby na pewno ludzie, patrząc na nasze czyny, wychwalają Ojca, który jest w niebiesiech? Albo... na Ruch Palikota nałożyć ekskomunikę...