Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Eliasz, prześladowany przez Izebel, szuka schronienia na pustyni, dociera do Horebu i postanawia zanocować w grocie. A ponieważ Horeb to „góra Boga”, Bóg dał znać o sobie, postawił mu pytanie, którego Wszechwidzący, podobnie jak Adamowi i Ewie, Kainowi, Maryi matce Jezusa, Judzie Iskariocie i wielu innym, nie powinien był postawić: „Co ty tu robisz, Eliaszu?”. Żydowscy egzegeci każą nam takie zachowanie Boga rozumieć jako przejaw najpiękniejszej cechy Bożego charakteru – czułej delikatności. „Kochasz wszystko, co istnieje – mówi o Bogu autor Księgi Mądrości – nie brzydzisz się żadnym swoim dziełem, bo gdybyś miał nienawidzić któreś z nich, to byś go nie stworzył. (...) Troszczysz się o wszystko, gdyż wszystko należy do Ciebie, Władco, Przyjacielu życia!”. Po wiekach Tomasz z Celano powie o Franciszku z Asyżu, że „braciom drwalom” zabraniał wykorzeniać pniaki, żeby ścięte drzewa nie utraciły nadziei na odrośnięcie. Kazał też w ogrodzie wydzielić miejsce dla ziół i kwiatów, żeby patrzącym dawały posmakować „błogość wiekuistą”. A tak na marginesie, jak tu polubić wystrzyżone trawniki, weekendowy warkot kosiarek i uprawy monokulturowe?
Wszystko pięknie, ale „błogość” tych Franciszkowych ogródków, jak też piękność całego Bożego świata nie jest znowu taka oczywista. Trwa tutaj nieustanna, bezwzględna, krwawa walka o istnienie. Stąd czy chcemy, czy nie, żyjemy na pobojowisku, skrywającym niewyobrażalny ogrom cierpienia. Żyjemy na cmentarzu i jeśli jest w tym coś dziwnego, to fakt, że bywamy szczęśliwi. Co z kolei pozwala nam marzyć, wierzyć, mieć nadzieję, że ten niemożliwy do rozerwania splot życia i śmierci zawiera w sobie jakąś dobrą nowinę i nie musi być bezsensownym kłębowiskiem, skoro wciąż, przy całym niszczycielskim wysiłku bogów i ludzi, świat istnieje i wygląda na to, że jeśli czymś jest wypełniony, to życiem, dla którego nie ma żadnych granic. Naszymi rodzicami są, ponoć nie do pogodzenia, ogień i woda.
Jeśli pod tym kątem popatrzeć na Biblię, to wygląda na to, że jest ona zapisem wysiłku Boga i ludzi, by nie żyć, jak mówi papież Franciszek, według logiki ofiary, ale według logiki daru. Chcąc uchwycić różnicę, wystarczy porównać obiad domowy z restauracyjnym. Jeśli ten domowy, choć skromny, wygrywa, to dlatego, że dosmaczają go słowa: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość” lub „[przyrzekam] zachowywać celibat ze względu na królestwo niebieskie, służąc Bogu i ludziom”. A jak się dobrze wsłuchać, można usłyszeć i te słowa: bierzcie i jedzcie moje ciało, i pijcie moją krew, jako że „szczęście polega bardziej na dawaniu niż na braniu”. Chodzi o to, żeby do upadłego nie gonić za szczęściem, ale je stwarzać. ©