Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziękuję za arcyuroczy felieton Olgi Drendy „Zakłócenie" („W życie naszego domu niespodziewanie wkradło się Zakłócenie. Zakłócenie jest niewielkie, bardzo puchate, przyjazne, choć hałaśliwe, i wymagające na razie pomocy weterynaryjnej”). Jego treść przywołała niedawne wydarzenia i następstwa toczących się nieustannych „zakłóceń”. Otóż przed rokiem pożegnaliśmy naszą ukochaną kotkę Klementynę. Jej droga do „tęczowego mostu" była pasmem cierpień i niepewnych dni. Dopadła ją cukrzyca i następne miesiące były konsekwencjami tej choroby. Nocne czuwanie, nasłuchiwanie, nieustanne obawy o kolejne wyniki badań, włączony telefon podczas porannego biegania: świat wywrócony na opak stał się permanentnym stanem. Po odejściu Klementyny do naszego domu wkroczyło uspokojenie.
Ale po krótkim czasie zauważyliśmy, że doświadczamy czegoś, co bym nazwał fałszywą wolnością. Mieliśmy spokojne dni, nie musieliśmy wracać szybko do domu, nocne nasłuchiwanie szybko odchodziło w przeszłość. Uwolniliśmy się od troskliwości, nie musieliśmy ciągle myśleć „o kimś”. W takim stanie bytowaliśmy do jesieni.
„Mój pies nie zdechł, tylko umarł”. Jak przeżywamy żałobę po zwierzętach?
I wtedy poczuliśmy konieczność zorganizowania „zakłócenia” w naszym domowym zaciszu. Stały się nim dwie bure, puchate kuleczki, które przywróciły wolność troszczenia się o przybyłych podopiecznych. Powróciły szaleństwa wspólnego bycia razem i radości z zabawy, mimo powracającego zmęczenia, niewyspania. Taka jest jednak cena nowej wolności. Myślenie także nabrało innych kontekstów. Niedawno odkryłem, dlaczego Pan Bóg dał człowiekowi dwie ręce: by mógł głaskać jednocześnie dwa koty.
Dziękuję za wzruszający, mruczący tekst.
Jacek