Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie traćcie wiary i nadziei, nie jesteście sami. Ileż razy słyszany to banał. W dodatku mało skuteczny, przynajmniej jeśli oceniać po konieczności powtarzania go w kółko, w kontekstach świętych i świeckich. Ale przecież i tydzień nam wypada szczególny, tydzień wielkich powtórzeń, tych samych momentów liturgii i tych samych jajek na twardo. Pasji i kiełbas, pustych grobów i pełnych stołów. Powtarzajmy zatem: nie jesteście sami – za przykładem wystąpienia księżnej Katarzyny. Szczęściarze, będący z nią na stopie towarzyskiej, mówią o niej per Kate, czyli Kaśka. Jest ich, jeśli sądzić po mediach, multum – och, jakże się wszyscy zdołają zmieścić w pałacu na herbatce? Ja się do nich nie zaliczam i chociażem demokrata z zasługami, zachowam minimum dworskiego decorum.
Tymi słowy Katarzyna zwróciła się do osób chorych, tak jak ona – o czym wiemy od piątku – na raka. Jej krótkie, surowe (ale ja i tak się popłakałem) wystąpienie, gdy opowiedziała o przyczynach nieobecności w sferze publicznej, o chemioterapii, o tym, jak w stosowny sposób i w odpowiedniej chwili chciała wprowadzić w to swoje dzieci – to wszystko nie trafiło na wcześniejsze strony „Tygodnika”, bo z szacunku dla was i dla swojego zawodu moje koleżanki i koledzy sądzą, iż królewskie plotki to nie jest temat. Skoro jednak spotykamy się w kuchni, dajmy sobie dyspensę. A poza tym, nie oszukujmy się, to i tak do was dotarło i obeszło, nie uniknęliście szumu, spoconych z podniecenia supozycji, spiskowych bredni i obleśnych dowcipów. Niech ich roznosiciele odprawią teraz szybką pokutę, np. zawieszając na kołku swoje konta co najmniej do Zielonych Świątek. Mam nadzieję, że bardzo zaboli, rozpoznajemy już mechanizmy, jakimi chochoł społecznościowy zalewa nasze mózgi tanią dopaminą. Mark Zuckerberg daje takie dragi, że kartele z Meksyku mogą mu czyścić styki w serwerach.
Ale może prawem kontrastu, powściągliwość i prostota przekazu odniesie pewien pożytek. Wielkie zasięgi uświadomią wszystkim, że rak nie jest tylko dla starych ludzi. Czterdziestodwuletnia Katarzyna jest „za młoda” na większość zalecanych obecnie badań profilaktycznych (poza rakiem szyjki macicy). Trzeba przestać traktować nowotwór w sile wieku jako szczególnie niesprawiedliwy cios. To wiedza od dawna obecna w porządnych czasopismach medycznych. W latach 1990-2019 częstotliwość występowania nowotworów u ludzi młodych podskoczyła o prawie 80 proc. I nie jest to, jeśli zaufać badaczom, wynik tylko powszechniejszej diagnostyki (à propos, jak tam z waszą kolonoskopią?).
Prym wśród młodych ludzi wiodą nowotwory przewodu pokarmowego. Często pojawiają się ostrożne – bo za wcześnie na jednoznaczność, jak w przypadku papierosów – przypuszczenia, że ma to związek z widocznymi nawet dla nienaukowego oka zmianami w diecie bogatych krajów oraz wynikającą z tego otyłością. Związek nie tylko z ilością jedzenia, ale i z jego jakością. Wysokoprzetworzona żywność jest szybka i wygodna, ale za cenę dobrze już udokumentowanych trwałych zmian w mózgu, które wpływają na nasze wybory, decyzje, nastroje. Kulminacja Wielkiego Postu to dobry moment, żeby znów sobie ten lej, który nas wsysa, uzmysłowić. Gdyby dzisiaj pisać ewangeliczne sceny kuszenia na pustyni, szatan powinien proponować, poza władzą i bogactwami: „dam ci batona i smartfona”.
Ale nie bądźmy kategoryczni aż do granic paleodiety. Przetwarzanie rzeczy, które nam natura dała, albo które od niej wyłudziliśmy, to wielkie dobrodziejstwo. Bez obróbki termicznej i mechanicznej, ognia i dymu, żaren i tłoczni, bez drożdży i bakterii nie byłoby ludzkich kultur w żadnej znanej nam postaci. Historia udoskonaleń i przemian trwała nieustannie – choć nam, przerażonym technologiami, wydaje się, że ruszyła dopiero za naszego życia, bo babcia smażyła powidła na osmalonym piecu. Gdzie postawić granicę, poza którą są rzeczy godne odrzucenia nie tylko w postny czas?
Jak się zmienia to, co jemy
Wybaczcie, jeśli dziś było niestrawnie. Za to na następnych stronach nagrodzony dwoma gwiazdkami Michelin kucharz opowie o swoich skarbach i zaprosi, byście wpadli do niego na obiad. Zjedzcie najpierw w domu solidne śniadanie, bo na stoliki długo się tam czeka – są zarezerwowane do końca czerwca.
W menu restauracji, którą prowadzi bohater wywiadu w dziale Zmysły, widziałem także kaszankę. Cieszę się, gdy mistrzowie podnoszą ją z niskich progów ku doskonałości – jestem wielkim jej miłośnikiem. Używam jej czasem, by stworzyć ciekawy finger food na przyjęcie. Namaczamy miękisz z kajzerki w białym winie. Gotujemy do miękkości (lub pieczemy) pół kilo batatów. Po wystudzeniu i obraniu mieszamy je z 250 g kaszanki, oczywiście wyjętej z flaka, z odciśniętym miękiszem, drobno posiekaną dymką albo pęczkiem szczypiorku. Solimy, doprawiamy pieprzem lub papryczką, jeśli lubimy bardziej ostro. Dodajemy stopniowo bułkę tartą w takiej ilości, by powstała masa dająca się formować w kulki o średnicy około 3 cm. Pieczemy w 180 st. C ok. 20 minut, aż z wierzchu będą chrupkie, a w środku nadal wilgotne.