Chrześcijaństwo bez Jezusa

ARCYBISKUP GRZEGORZ RYŚ, metropolita łódzki: Mamy tendencję, by sprowadzać chrześcijaństwo do kilku prostych zasad etycznych.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Rekolekcje „Młodzi i Miłosierdzie” w krakowskiej Tauron Arenie. 15 marca 2016 r. / JAKUB WŁODEK / AGENCJA WYBORCZA.PL
Rekolekcje „Młodzi i Miłosierdzie” w krakowskiej Tauron Arenie. 15 marca 2016 r. / JAKUB WŁODEK / AGENCJA WYBORCZA.PL

PIOTR SIKORA: Czy stwierdzenie, że chrześcijaństwo zaczyna się dopiero od świadomej decyzji uznania Chrystusa za swojego Pana i Zbawiciela, nie jest zbyt rygorystyczne? Są ludzie, dla których Jezus jest niezwykle ważnym nauczycielem sposobu życia...

ABP GRZEGORZ RYŚ: ...to nie jest jeszcze chrześcijaństwo.

Justyn Męczennik pisał o Sokratesie, że skoro żył zgodnie z Logosem, to jest chrześcijaninem, mimo że uważany był za ateistę. Karl Rahner rozwijał koncepcję anonimowego chrześcijaństwa – w tej wizji chrześcijaństwo widzi się raczej w sposobie życia niż w wyrażonym explicite uznaniu Jezusa za Zbawiciela.

To się nie kłóci z tym, co powiedziałem. Jest takie zdanie Tomasza z Akwinu, że każda prawda, przez kogokolwiek by została powiedziana, pochodzi od Ducha Świętego. Jestem głęboko przekonany, że każde dobro, które człowiek czyni, jest od Boga. Pytanie, czy ten człowiek to rozpoznaje, czy nie. Towarzyszenie takim ludziom musi się zacząć od uszanowania dobra w spotkanym człowieku, od świadectwa, jak ja rozumiem dobro i jak je praktykuję. Potem jest szukanie płaszczyzny porozumienia. Mogę w pewnym momencie powiedzieć: mnie moja wiara mówi wyraźnie, że to a to dobro, które czynisz, a którym jestem zachwycony, ma swoje źródło w Bogu, nawet jak ty tego nie widzisz.

Są ludzie, o których z pełnym przekonaniem mówimy, że są lepszymi chrześcijanami niż my – ale pytanie, czy oni by chcieli być w ten sposób nazwani. Być może nie. Idą za swoim sumieniem, czyli za rozumnym sądem moralnym. Kościół mówi o sumieniu, że to sanktuarium Boga w człowieku. Ale nikogo nie zmuszamy, by sam w sobie tego Boga rozpoznał.

Sam Jezus powiedział, że „nie ten, kto mi mówi »Panie, Panie«, lecz ci, którzy pełnią wolę Ojca...”.

Problemem w tym cytacie są ci, którzy mówią „Panie” w sposób niekonsekwentny.

Ale dopuszcza on także możliwość, że są ci, którzy nie mówią „Panie”, a pełnią wolę Ojca i de facto są poruszani przez Ducha pomimo braku werbalnego wyznania wiary. Czy nie grozi nam, że nie rozpoznamy rzeczywistej, a werbalnie niewypowiedzianej relacji ludzi z Bogiem, nieróżnej od tej, która czyni nas chrześcijanami?

Zupełnie się nie zgadzam. Co innego szanować kogoś i nazywać go, jak Justyn, uczniem Słowa (nawet jeśli ten ktoś nie ma bladego pojęcia, kto jest Logosem), a co innego zrezygnować z przepowiadania osoby Jezusa i pokazywania tej osoby. Najpierw przywołam najważniejszy tekst na ten temat, a mianowicie słowa Benedykta XVI, których on sam użył kilka razy, a Franciszek za nim podobnie: „U początku bycia chrześcijaninem – podkreślam: u początku – nie leży decyzja o charakterze etycznym ani światopoglądowym, ani jakimkolwiek innym, tylko doświadczenie spotkania Osoby, którą jest osoba Jezusa Chrystusa”. I to jest doświadczenie, które dokonuje w życiu kompletnego przewartościowania.

Myśmy doszli do takiego momentu w naszej kulturze (bo nie w wierze), że wszystkim się wydaje, iż żyjemy w chrześcijańskim świecie – bo mamy dookoła kościoły, bo nawet na poziomie popkultury mamy sporo znaków i kodów chrześcijańskich, mamy partie mówiące o sobie, że są chadeckie albo nawet katolickie, mamy rozmaite charytatywne instytucje, które deklarują, że są chrześcijańskie. W tym wszystkim uznaliśmy pytanie o stosunek do Jezusa za niestosowne. Mamy „chrześcijaństwo” bez Jezusa. I w tym chrześcijaństwie rozprawiamy, jakie mamy pragnienia, oczekiwania i że my będziemy rozstrzygać, co jest słuszne, a co nie. Ale u początku bycia chrześcijaninem jest spotkanie z Jezusem. Gdy pisałem list do młodych swojej diecezji, zatytułowałem go „Godzina dziesiąta”. To godzina, którą ewangelista Jan zapamiętał jako godzinę pierwszego w życiu spotkania z Jezusem. Zapamiętał ją na całe życie. Pisał Ewangelię około setnego roku, a spotkali się z Jezusem w dwudziestym siódmym. On żył tą godziną. Wszystko w życiu Jana, całe wielkie nauczanie o miłości, z niej wynika.

Na pytanie, które postawiłeś, odpowiadam: nie, nie, nie. Ponieważ nie jest dla mnie wszystko jedno, czy ja znam Jezusa, czy nie. Najważniejsze pytanie w moim życiu to: czy znam Jezusa i co to zmienia, że Go znam? Ktoś może żyć tysiąc razy lepiej ode mnie. Znam takich ludzi, którzy są – ho, ho – dużo ode mnie lepsi. Być może nigdy nie powiedzieli, że Jezus jest Panem. Ale nie rozmawiamy o tym, kto jest lepszy. Rozmawiamy o osobie Jezusa, o którym mogę powiedzieć: wiem, że żyje, spotkałem Go. I to, że Go ­spotkałem, jest dla mnie najważniejszym ­spotkaniem w życiu. Koniec. To właśnie tworzy chrześcijaństwo – co do istoty.

Znam sporo ludzi, którzy uważają się za chrześcijan, są praktykującymi katolikami, a na pytanie, czy spotkali Jezusa, nie bardzo wiedzieliby, co odpowiedzieć.

Byliby zakłopotani. Tak. Ale to nie jest ocena tych ludzi, tylko ocena naszego Kościoła, który – gdy chodzi o gradację prawd – mówi często rzeczy trzecio- lub czwartorzędne, a o tym, co najistotniejsze, milczy. Nie ma w tym winy tych ludzi. Na synodzie o młodzieży kard. Beniamino Stella, ówczesny prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, powiedział publicznie: poszedłem do seminarium duchownego, mając dwadzieścia kilka lat, byłem przykładnym katolikiem, praktykującym, chodzącym do Kościoła, przestrzegającym przykazań i niemającym bladego pojęcia, kim jest Jezus. Chwała kardynałowi, który ma odwagę po latach pokazać, gdzie w swoim doświadczeniu miał dziurę jak lej po bombie atomowej.

Nie powiedziałem nic o winie. Jednak jeśli weźmiemy poważnie ­stwierdzenie, że początkiem chrześcijaństwa jest spotkanie z Jezusem (­świadomie przeżywane), to konsekwentnie trzeba powiedzieć, że chrześcijaństwo się jeszcze w Polsce nie zaczęło – bo większość ludzi, którzy są ochrzczeni i chodzą do komunii, nie spotkało Jezusa w tym sensie.

Nie jestem przekonany. Nikt takich badań nie robił. I myślę, że można by się zdziwić. Przypomina mi się moja krewna, prosta góralka, już nieżyjąca. Rozwiązała kiedyś kryzys w małżeństwie swojej córki za pomocą jednej rozmowy, bez psychologów. Kryzys był potężny, na granicy rozejścia się. Ciotka wzięła ich oboje do izdebki (ktoś, kto jest z gór, wie, co to jest izdebka – rodzaj kaplicy domowej). Zdjęła krzyż ze ściany i powiedziała do kuzynki tak: „Patrz na ten krzyż i mów, jak jest w domu”. Ona opowiedziała, jak jest w domu. Ciotka powiedziała do męża kuzynki: „Patrz na ten krzyż i mów, czy ona mówiła prawdę, czy kłamała”. I on mówił. W tym wydarzeniu pokazała się relacja do Jezusa, nie do normy kulturowej, ani nawet do osoby, która ten krzyż pokazała. I młodzi z tego spotkania, które trwało najwyżej pół godziny, wyszli pojednani. A rozstrzygające było to, kim jest Jezus w ich życiu. Basta!

Zaryzykowałbym twierdzenie, że być może oni dopiero wtedy spotkali Jezusa.

Być może. Natomiast ciotka na pewno wcześniej.

Nieprawda, że nie ma badań. CBOS robi co jakiś czas badania na temat religijności i wiary. Gdy pytanie brzmi: „Czy jesteś wierzący?”, 90 procent ludzi odpowiada, że tak. Gdy pytania dotyczą treści wiary, „ortodoksyjnych” odpowiedzi jest mniej. Ale badano też, co w życiu jest ważne. Gdy pytanie brzmiało: „Czy religia jest w twym życiu ważna?”, jeszcze mniej ludzi odpowiadało twierdząco. A na otwarte pytanie: „Co jest w życiu ważne?”, odpowiedzi, które można jakkolwiek powiązać z wiarą, dawało od dwóch do czterech procent ludzi. A więc ludzi, którzy spotkali Jezusa, jest w Polsce maksymalnie kilka procent.

Myślę, że tak nie jest. Badań jest wiele. W archidiecezji łódzkiej mamy synod i robimy też takie badania – wśród młodzieży maturalnej, wśród rodziców dzieci pierwszokomunijnych. Tych badań wszyscy w Polsce nam zazdroszczą, a profesor Kaja Kazimierska, która je przeprowadza, jest zapraszana na prawie wszystkie sesje socjologiczne. Bo na przykład w badaniach rodziców dzieci pierwszokomunijnych uzyskała 10 360 odpowiedzi. Przepytaliśmy też wszystkich maturzystów. Gdy chodzi o wartości, najważniejsza w odpowiedziach jest rodzina. Ale różnica pomiędzy rodziną a wiarą to około trzydziestu procent odpowiedzi. Oczywiście, trzeba by postawić pytanie, co rozumieją pod słowem „wiara”. I – masz trochę racji – każde badania pokazują, że wiara, która by była doświadczeniem Boga i stąd wpływała na życie – jest znacznie rzadsza niż wiara deklarowana.

Więc jeśli mówisz, że u nas chrześcijaństwo się jeszcze nie zaczęło, to w przypadku tego pokolenia masz rację. To jest – na szczęście już uświadomiony – problem naszego Kościoła. Ale nie jest tak, że nie mamy się do czego odwołać albo że tu nie było chrześcijaństwa. Bo ono było. To raczej jest znak sekularyzacji i kryzysu wiary. Tendencja, by zrównać chrześcijaństwo z kilkoma prostymi zasadami etycznymi, to właśnie objaw kryzysu chrześcijaństwa, które już tu było, a nie tego, że jeszcze się nie zaczęło.

Widzę w tym wielką odpowiedzialność po stronie Kościoła. Najmocniej to przeżyłem w ostatnich latach na pierwszym spotkaniu z młodymi w Atlas Arenie. Kanwą kilkugodzinnego spotkania była Ewangelia o bogatym młodzieńcu, który przychodzi do Jezusa i pyta: „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”. Chcieliśmy od początku złapać kontakt z młodymi za pomocą ich języka i narzędzi, które kochają, więc zrobiliśmy na ulicach ankietę – jakie pytanie zadałbyś Bogu, gdybyś mógł. Te pytania ułożyły się w osiem grup. Siedem pierwszych to na przykład pytania, skąd się wzięło zło, dlaczego istnieje śmierć. Ale ósma sprowadzała się do stwierdzenia: „nie mam pytań do Boga”. Zgromadzeni w Atlas Arenie mogli zagłosować za pomocą SMS-a, które z tych ośmiu pytań jest ich. Podczas głosowania prowadzący pokazywali na mnie i mówili: zadawajcie te pytania, tam siedzi arcybiskup, odpowie na wszystkie...

Postawili cię w trudnej ­sytuacji – pytania do Boga, a odpowie arcybiskup...

...i poprosili młodych, by zeszli z trybun i usiedli koło mnie. To był kontakt bezpośredni, na odległość metra. I okazało się, że większość wybrała wariant ósmy – nie mam pytań do Boga. Mogłem zrobić tylko jedno. Zacząłem od tego, że powiedziałem „przepraszam”. Byli zdumieni. Ale wyjaśniłem: przepraszam was, bo uczymy was dwanaście lat religii, a w efekcie macie Boga, który jest abstrakcyjnym, teoretycznym pojęciem. Nie jest osobą. Bo nie wierzę, że nie macie pytań – każdy człowiek je ma. Tylko że wy waszych pytań nie zadajecie Bogu, bo On nie jest w waszym życiu kimś na tyle ważnym, że chcielibyście zadać mu istotne pytania; kimś, z kim jesteście w takiej relacji, że możecie te pytania zadać. Potem już poszło łatwiej. Po tym „przepraszam” i tym wyjaśnieniu uwaga młodych była tak skupiona, że w siedmiotysięcznym zgromadzeniu można było usłyszeć muchę.

Taki jest punkt wyjścia, ale mieliśmy to spotkanie po to, by poprowadzić ich do spotkania z Jezusem. I gdy po przerwie wnosiliśmy Najświętszy Sakrament, nikt nic nie musiał mówić. Przychodzili jak najbliżej, chcieli dotknąć krzyża, potem szli do spowiedzi. Chodzi o doświadczenie. Brak takiego doświadczenia to nie jest ich wina, ale od początku do końca nasza: że Bóg jest abstrakcyjnym pojęciem. To przez nieobecność kerygmatu. Uczymy ich zredukowanej teologii, zasad katechizmowych. I dobrze, że tego uczymy, ale temu nauczaniu nie towarzyszy w żaden sposób propozycja spotkania z Bogiem. Nasz przekaz jest tak jednostronny, że na końcu zostaje zbiór pojęć i zasady etyczne.

Taki jest stan faktyczny. Im szybciej to zobaczymy jako Kościół i im szybciej poddamy swoje działania radykalnej korekcie, tym lepiej. W przeciwnym przypadku będzie nam się wydawać, że żyjemy w społeczeństwie chrześcijańskim, katolickim. Jak powiedział Benedykt XVI, widzimy chrześcijańskie formy społeczne i sądzimy, że pod spodem jest doświadczenie Boga osobowego, i to jeszcze objawionego w Jezusie i udzielającego się w Duchu Świętym. Skąd to założenie?

Dzieliłem się tym na synodzie o młodzieży. Przez pierwszy tydzień wszyscy mówili o słuchaniu młodzieży – słuchać, słuchać, słuchać... Ja na szczęście mówiłem w drugim tygodniu – i spytałem: dobrze, że chcemy ich słuchać, ale co, jeśli oni nie chcą nas pytać? Jeśli jesteśmy ostatnimi ludźmi, z którymi oni chcieliby rozmawiać? I przywołałem historię z Atlas Areny. Zrobiło to duże wrażenie na Franciszku. Taka jest rzeczywistość, gdy nie ma kerygmatu.

Być może nie jest tak, że ludzie nie chcą rozmawiać z księżmi i z biskupami, lecz po prostu postrzegają ich jako ludzi zamkniętych we własnym kręgu, którym obce jest życie zwykłego człowieka.

Z tym zamknięciem różnie bywa. Ale, rzeczywiście, głównym problemem jest to, na jakim poziomie odbywa się spotkanie. Dlaczego chodzę na pielgrzymki? Z Łodzi idzie w różnych grupach na Jasną Górę sześć tysięcy ludzi. I wśród nich idzie dwóch biskupów, bo zawsze przyjeżdża kard. Konrad Krajewski. W marszu rozmawiamy z ludźmi. Większość pytań, które ty zadajesz, pada w tych rozmowach. Rozmawiamy z osobami, które odnajdują w sobie orientację homoseksualną, które mają doświadczenia takich czy innych związków – i przychodzą rozmawiać o tym, co dalej. Jak mają żyć, jak się mogą odnaleźć w Kościele. Więcej nie mogę zdradzić, bo to sprawy osobiste. Ale to jest właściwy poziom ewangelizacji. Tak ona ma wyglądać. Spotkanie osoby z osobą. I tego w Kościele polskim jest za mało. Ciągle funkcjonujemy głównie na poziomie publicznym. Jest jakieś wydarzenie w kulturze czy popkulturze – a my na tym samym poziomie odpowiadamy. Nie rozmawiając, nie pytając, nie wiedząc.

Dlaczego tak jest?

Przyczyn jest wiele. Historia – jesteśmy liczebnie wielkim Kościołem, jesteśmy przyzwyczajeni do pracy z dużymi grupami. Ja nie jestem takim starym księdzem, mam tylko trzydzieści kilka lat kapłaństwa. Ale pamiętam, że mój pierwszy – i jedyny – proboszcz był wniebowzięty, gdy mógł zorganizować spotkanie, na które przychodziła połowa Kęt; uważał, że wtedy było warto coś robić. I dziś nadal są parafie, gdzie się bierzmuje setkę ludzi albo dwieście. Tendencji, by rozwijać duszpasterstwo masowe, sprzyja też pewna łatwość pozostawania na tym poziomie – łatwość polegająca na bezpiecznym dystansie: powiedziałem swoje, wracam na plebanię i wywieszam kartkę „uwaga, zły pies”. Franciszek mówi o tym dosadnie: „zrobiliście z parafii biura”.

Historycznie patrząc, niewiele było w naszej formacji nastawienia na osobiste spotkanie. Innego funkcjonowania Kościoła moje pokolenie uczyło się na oazach, we wspólnotach Odnowy w Duchu Świętym czy neokatechumenatu. W takich eklezjalnych ruchach człowiek się uczy osobistego spotkania, a także właściwego miejsca duchownego we wspólnocie, wśród innych, którzy także mają swoją podmiotowość. Doświadczenie masowego Kościoła nie służy umiejętności zejścia na poziom indywidualny. A to zejście jest konieczne. Wielu się wydawało, że najprościej jest wejść do szkoły – uczysz te trzydzieści osób, wychodzisz. A tu jest potrzebne spotkanie nie z tą trzydziestką na lekcji, tylko indywidualna rozmowa. To się zaczyna dziać, można w ostatnich latach zauważyć pewne pozytywne zjawiska w tym względzie. I one biorą się w pewnej mierze z rozeznania sytuacji, która jest kryzysowa.©℗

ABP GRZEGORZ RYŚ (ur. 1964) jest od 2017 r. metropolitą łódzkim. Były rektor krakowskiego Wyższego Seminarium Duchownego, z wykształcenia historyk Kościoła. Do 2021 r. przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji przy Konferencji Episkopatu Polski.

Powyższa rozmowa jest fragmentem książki rozmów Piotra Sikory z abp. Grzegorzem Rysiem „Czy Kościół ma sens?”, wydanej przez Wydawnictwo M.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2021