Z życia ptakoluba

NOAH STRYCKER, ornitolog i pisarz: Przez cały rok nie robiłem nic innego poza podglądaniem ptaków. Było genialnie! Ptasiarstwo jest jak uzależnienie. Im bardziej je dokarmiasz, tym bardziej się pogłębia.

18.07.2017

Czyta się kilka minut

Noah Strycker (na pierwszym planie) na drezynie „La Brujita” z lokalnymi badaczami ptaków w Kolumbii. / NOAH STRYCKER
Noah Strycker (na pierwszym planie) na drezynie „La Brujita” z lokalnymi badaczami ptaków w Kolumbii. / NOAH STRYCKER

ANNA MAZIUK: Masz 31 lat i jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych ornitologów na świecie. O co chodzi z tymi ptakami?

NOAH STRYCKER: Początkowo ptaki przemówiły do mojego instynktu kolekcjonera. Jako dziecko zbierałem monety, znaczki i inne przedmioty. Do ptasiarstwa można podejść podobnie: żeby zobaczyć różne gatunki, musisz odwiedzać kolejne miejsca. Jednak im dłużej je podglądałem, tym bardziej – zamiast odkrywania kolejnych okazów – interesowało mnie poznawanie ich zachowań. Stały się dla mnie czymś więcej niż tylko odznaczonym okienkiem na liście: zaliczony-skreślony.

Kiedy to się zaczęło?

W piątej klasie szkoły podstawowej, kiedy nauczycielka powiesiła karmnik na klasowym oknie. Za każdym razem, kiedy jakiś ptak podlatywał, przerywała lekcję i próbowaliśmy wspólnie zgadnąć, co to za gatunek. Moi rodzice mają osiem hektarów ziemi poza miastem. Wypatrywałem, jakie rodzaje ptaków tam mieszkają. Bardzo szybko przeszło to w uzależnienie.

Skoro uzależnienie, to z czasem też pewnie doszły jakieś ekstremalne zachowania?

No tak... Choćby sposób, w jaki ściągnąłem sępniki różowogłowe do ogródka rodziców. Miałem wtedy 16 lat, właśnie zrobiłem prawo jazdy. Byłem bardzo podekscytowany tym, że mogę samodzielnie prowadzić samochód i szukać martwego jelenia na przynętę. To był upalny, letni dzień. Łania leżała potrącona przez auto przy międzystanowej, ruchliwej drodze. Martwa. Co chwilę mijały mnie rozpędzone ciężarówki, kiedy przez kilkadziesiąt minut w pojedynkę mocowałem się z padliną, żeby włożyć ją do bagażnika mojego starego volvo. W środku śmierdziała tak bardzo, że całą drogę powrotną jechałem z głową wystawioną przez okno. Pomimo że bagażnik miałem wyłożony grubymi, plastykowymi workami, mój samochód jeszcze przez wiele miesięcy był przeniknięty jej wonią.

To była najgorsza rzecz, jaką zrobiłeś w imię nauki?

Najgorsza? To było niezwykle fascynujące! Sępniki przyleciały następnego dnia po wyłożeniu ciała łani. Podpatrywanie, jak zjadają jej zwłoki, było niesamowite. Mam na punkcie ptaków fioła. Wiele razy wstawałem o północy, jechałem przez sześć godzin, tylko żeby zobaczyć jednego, konkretnego ptaszka. Tak to już jest z ptakolubami, że jeśli pojawi się w zasięgu jakiś nowy ptak, musisz go zobaczyć. Jesteśmy poszukiwaczami skarbów.

To też rodzaj rywalizacji?

Ptasiarze bywają zazdrośni o swoje listy, o to, ile ptaków mogą zobaczyć w ciągu roku czy życia. Myślę jednak, że taka rywalizacja ma więcej plusów niż minusów, bo ludzie dzielą się zgromadzonymi informacjami, a to pomaga m.in. chronić ptaki.

Ty chyba sporo już ich widziałeś?

Moja lista liczy ok. 6500 gatunków. Rok 2015 był moim rekordowym rokiem w podglądaniu ptaków.

Skąd pomysł, żeby poświęcić na to cały tamten rok?

Dla ptasiarzy w Stanach tzw. Wielki Rok jest czymś w rodzaju tradycji, praktykuje się ją od lat 50. XX w. Większość ludzi ogranicza się do podróżowania po stanie, w którym mieszkają, bardziej szaleni zjeżdżają cały kraj. Nie słyszałem o nikim, kto zrobiłby to na skalę światową, pomyślałem więc, że to będzie mój projekt. Tak się złożyło, że dostałem w tym czasie propozycję napisania książki o ptakach.

To był fart?

Niezupełnie. „Rzecz o ptakach”, którą wydałem wcześniej, była już wtedy bestsellerem. Zaproponowałem wydawnictwu, że następną książkę napiszę w oparciu o roczną wyprawę w poszukiwaniu ptaków. Kiedy się zgodzili, pomyślałem: „O kurczę, teraz naprawdę muszę to zrobić!”. Udało się, „Birding without borders” [„Ptasiarstwo bez granic” – red.] ukaże się na jesieni.

I jak było?

Przez 365 dni nie robiłem nic innego poza podglądaniem ptaków. Było genialnie! Na początku trochę się obawiałem, że po jakimś czasie się wypalę, a pod koniec roku znienawidzę ptaki. Ale podziało się odwrotnie. Jeśli spojrzysz na ptasiarstwo jak na uzależnienie, zrozumiesz, że kiedy je dokarmiasz, ono nie słabnie, tylko się pogłębia, psując cię jeszcze bardziej. (śmiech)

Skąd czerpałeś przykłady do „Rzeczy o ptakach”, która właśnie ukazała się w Polsce?

Po skończeniu szkoły średniej zrobiłem rok przerwy, co wciąż jest dość nietypowe w Stanach. To była jedna z lepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjąłem. W tym czasie podróżowałem i obserwowałem ptaki. Spędziłem trzy miesiące nad Kanałem Panamskim, gdzie codziennie chodziłem po lesie w poszukiwaniu gniazd ptaków tropikalnych, mierząc znalezione jaja, ważąc pisklęta, obserwując, jak rosną. Potem po studiach spędziłem kilka lat na badaniach terenowych w różnych częściach świata.

Wymarzona praca – chodzenie po lesie, obcowanie z przyrodą.

Nie zawsze jest sielankowo. Musisz wstawać o 4 rano, bo ptasia aktywność jest największa w ciągu pierwszych 30 minut po wschodzie słońca, niemal we wszystkich miejscach na świecie. Potem trzeba iść do lasu pełnego komarów i kleszczy, próbować zakładać sidła na ptaki, które przecież nie chcą być schwytane.

Czy kiedykolwiek zdarza Ci się po prostu pójść na spacer i nie zadzierać głowy do góry?

Raczej nie. Rozglądam się za ptakami, nawet kiedy prowadzę samochód. Moja definicja miłośnika ptaków jest taka, że jeśli ktoś krzyczy: „kaczka!”, on momentalnie zadziera głowę (śmiech). Ptasiarze są tłumem podglądaczy, którzy rozumieją, że aby coś zobaczyć, musisz wstać z fotela, odejść od komputera, wyjść na zewnątrz i po prostu patrzeć.

Sugerujesz, że ptaki są do nas bardzo podobne.

Podobieństw jest więcej, niż myślimy. Mamy takie same podstawowe potrzeby – potrzebę schronienia, własnego miejsca do życia, życiowego partnera, utrzymania rodziny. Przez długi czas antropomorfizowanie zwierząt było w świecie nauki postrzegane niemal jako grzech. Ale przecież równie złe jest zakładanie, że ptaki nie mają podobnych do nas uczuć czy unikatowych osobowości; te zwykliśmy przyjmować za coś właściwego tylko ludziom. Takie myślenie jest z kolei bardzo antropocentryczne.

Wystarczy poobserwować zwierzęta domowe, żeby przekonać się, że mają bardzo różne charaktery i nastroje. Kiedy pracowałem przy projekcie ochrony wrony ogorzałej na Hawajach, codziennie odwiedzałem te same ptaki. Jeden był nieśmiały, inny zawsze witał mnie, klekocząc, a nawet przysiadając na moim ramieniu. Jeszcze inny stale próbował otworzyć pojemnik z jedzeniem w konkretny sposób. Brzmi znajomo, prawda?

Oczywiście. Bardzo znajomo brzmi również to, co napisałeś o miłości wśród albatrosów.

Miłość trudno zdefiniować. Biolodzy mówią raczej o „łączeniu w pary”, bez sentymentalnych podtekstów. Nie widzę jednak powodu, dla którego coś takiego jak miłość, co technicznie jest zbiorem pierwiastków chemicznych, miałoby być ograniczone tylko do ludzi. Nigdy nie kochasz całym sercem, a jądrem limbicznym śródmózgowia i jądrem ognistym, które znajdują się głęboko we wnętrzu czaszki, gdzie przetwarzane są różne pierwotne popędy, takie jak głód czy pragnienie. Można więc miłość potraktować jako kolejny mechanizm przetrwania, który się opłaca. Ewolucyjne siły, których magia działa na ludzi tak, że się w sobie zakochują, podobnie oddziałują na albatrosy i inne zwierzęta. One tak jak my korzystają z tego, że wiążąc się na dłużej z jednym partnerem, zwiększają szanse przetrwania potomstwa.

Jednak tylko nieliczne ptaki wiążą się na całe życie.

Ludzie też nie zawsze tworzą związki trwające do grobowej deski. Ponad 90 proc. gatunków ptaków jest monogamistami, przynajmniej do pewnego stopnia. Zazwyczaj nie jest to strategia zero-jedynkowa. U kolibrów więź trwa kilka sekund – tyle co kopulacja. Mniejsze ptaszki zazwyczaj wybierają partnera tylko na jeden sezon. Prawdopodobnie chodzi o to, że nie żyją na tyle długo, żeby czekać, jest bowiem spora szansa, iż w kolejnym roku partnera już nie będzie.

Większe ptaki – łabędzie, większość sów, sępy, kukułkowate, albatrosy i inne ptaki morskie – wchodzą w związki na całe życie albo na bardzo długi czas. Ale to też nie tak, że nigdy się nie rozwodzą, jeśli okoliczności je do tego zmuszą. Jednymi z najbardziej monogamicznych ptaków świata są albatrosy. Ciężko jest im wybrać partnera – przechodzą bardzo skomplikowane rytuały, które czasem trwają latami, muszą więc być pewne, że wybranek będzie wystarczająco zaangażowany w wychowanie młodych. Wśród ptaków też są próżniacy. Żaden ptak nie chce utknąć z takim osobnikiem.

O jakich rytuałach mówisz?

Chodzi o taniec godowy wykonywany z perspektywicznymi partnerami. Kiedy młode albatrosy tańczą po raz pierwszy, instynktownie znają podstawowe ruchy, ale nie wiedzą jeszcze, jak je łączyć. Płynności i wprawy nabierają tańcząc w liczących nawet pół tuzina grupach. Z czasem tańczą z coraz mniejszą liczbą partnerów, aż w końcu zostają tylko we dwoje. Partner w tańcu staje się od tego ­momentu ­partnerem życiowym. Warto wspomnieć, że społeczna monogamia w świecie ptaków niekoniecznie oznacza wierność. Najnowsze badania pokazują, że nawet pośród najbardziej na świecie oddanych sobie ptaków, jakimi są albatrosy, średnio jedno na pięć piskląt ma DNA inne niż DNA ojca.

Jakie jeszcze cechy mają ptaki, o których dotąd myśleliśmy, że są zarezerwowane tylko dla ludzi?

Sroki, jedne z najinteligentniejszych ptaków na świecie, przynajmniej zgodnie z naszymi definicjami inteligencji, są jedynymi ptakami, o których wiemy, że rozpoznają się w lustrze. Chociaż to się nam wydaje dość proste, w świecie zwierzęcym jest dość nietypowe. Robią to tylko takie gatunki jak ludzie, nie wszystkie naczelne, słonie, delfiny i sroki. Kiedy ludzie, około 2. roku życia, zaczynają się rozpoznawać w lustrze, psychologowie nazywają to „stadium lustra”. W tym czasie pojawiają się też inne cechy, takie jak sympatia, empatia, żal, a nawet kłamanie czy oszukiwanie. Można to nazwać czymś w rodzaju samoświadomości. Nie wiemy, czy sroki mają wszystkie pozostałe cechy, ale czemu miałyby ich nie mieć? Wiemy, że przechodzą żałobę po bliskich, bo uczestniczą w sroczym pogrzebie. Rozpoznają poszczególne ludzkie twarze, mogą kogoś nie lubić, chować urazę.

Bardzo ciekawe, choć z innych powodów, są pingwiny.

Pingwiny zupełnie nie boją się ludzi. Kiedy odwiedzałem ich kolonie, nie uciekały, nawet same do mnie podchodziły. Zdarzało mi się, że któryś rozwiązał mi sznurowadło, inny przysiadł na mojej stopie, wszędzie za mną chodziły. Jakbym był ich kolegą. Mają reputację bardzo odważnych, co zmienia się w momencie, kiedy wchodzą do wody, bo tam czają się na nie różne niebezpieczeństwa. Strach jest charakterystyką, która wyewoluowała, żeby je chronić przed byciem zjedzonym przez drapieżniki, ale nie pojawia się, kiedy nie jest potrzebny.

Jaki gatunek najbardziej lubisz?

Fascynują mnie występujące na terenie obu Ameryk sępniki różowogłowe. Niestety, sępów nie darzy się dużym szacunkiem ze względu na to, że jedzą padlinę. W rzeczywistości są to bardzo eleganckie i czyste ptaki. Jako jedne z nielicznych są pozbawione wokalizacji, milczą przez niemal całe swoje życie. Mają za to niezwykle dobrze rozwinięty węch, co też jest dość nietypowe w ptasim świecie. Ich układ trawienny jest w stanie przetrawić niemal wszystko, nawet jad kiełbasiany zostaje w ich jelitach wysterylizowany. Odchody mogą służyć jako środek odkażający, są tak kwaśne, że zabijają bakterie. Poza tym są to bardzo nieśmiałe ptaki. Przez całe życie widziałem tylko jedno gniazdo sępnika!

Zamierzasz badać ptaki przez całe życie?

Taki mam plan, bo badanie zachowań ptaków nigdy się nie kończy, nigdy nie odkrywasz wszystkiego, co jest do odkrycia. Dlatego tak lubię je podglądać – stale mnie zaskakują.©

NOAH STRYCKER jest przyrodnikiem, podróżnikiem, wieloletnim redaktorem amerykańskiego magazynu „Birding”. W 2015 r. odwiedził 42 kraje, siedem kontynentów i zobaczył ponad połowę występujących na świecie gatunków ptaków. Studiował rybołówstwo, nauki przyrodnicze, a także sztuki piękne.

W Polsce ukazał się właśnie jego bestseller „Rzecz o ptakach” w przekładzie Michała Radziszewskiego, Muza, Warszawa 2017.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2017