Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Było to już trzecie w ciągu ostatnich trzech lat spotkanie w takim formacie: w minionym tygodniu w Słowenii – sprawującej prezydencję w Radzie Unii Europejskiej – odbył się szczyt UE-Bałkany Zachodnie. Poprzedziły go wizyty w regionie przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i kanclerz Angeli Merkel. Podczas wszystkich tych spotkań padło wiele deklaracji o strategicznym znaczeniu Bałkanów Zachodnich dla Unii i przywiązaniu państw unijnych do polityki rozszerzenia. Można by sądzić, że integracja regionu jest dla Unii priorytetem. Nic bardziej mylnego.
Albania i Macedonia Północna czekają na rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych od 2018 r. Oba kraje realizują ambitne reformy wymagane przez Komisję. Mimo sprzeciwu części społeczeństwa władze w Skopje zmieniły nawet nazwę państwa, gdyż żądała tego Grecja. Na darmo. Podczas obecnego szczytu irytację tym stanem rzeczy wyraził nawet premier Holandii, sceptycznej wobec rozszerzenia.
Mimo starań Słowenii liderzy Unii nie zdecydowali się nawet zadeklarować, że kolejne kraje uzyskają członkostwo w 2030 r. Dobitnym symbolem désintéressement sytuacją w regionie jest brak reakcji Unii na praktyki władz Serbii, skupionych na budowie systemu autorytarnego, kokietujących wyborców coraz bardziej nacjonalistyczną retoryką i pogłębiających współpracę z Chinami. Działania Unii, a raczej ich brak, budzą coraz większe rozczarowanie nawet najbardziej prozachodnich społeczeństw regionu, które coraz mniej wierzą w perspektywę integracji.
Na otarcie łez obiecano, że szczyty Unia-Bałkany Zachodnie będą odbywać się regularnie co roku oraz 30 mld euro dla regionu w formie dotacji i kredytów przez najbliższe siedem lat. Zamiast przyczynić się do demokratyzacji i rozwoju, środki te zostaną zapewne przejęte przez lokalne elity.©