Więcej pokory

Niepokoi mnie ton tekstu "Wybiórcza pamięć i przedziwna troska" Wojciecha Frazika i Filipa Musiała ("TP" nr 26/06): silnego przekonania, co do własnej nieomylności i takiego samego stopnia pewności, co do oceny osób znajdujących się w archiwach IPN, którzy byli bądź nie TW służb specjalnych PRL, jednak w optyce autorów - jako właśnie osoby - w zasadzie się nie mieszczą. Sedno nastawienia autorów oddaje ostatnie zdanie: "W archiwach »poesbeckich« nie kryje się prawda o człowieku, ale są one jedynym i jednoznacznym źródłem do badania pracy operacyjnej bezpieki". Skoro nie ma tam prawdy, jak można obdarzać te archiwa takim zaufaniem? Nie mogę też zgodzić się z twierdzeniem, z tego zdania wynikającym, że nie prawda o człowieku jest ważna. "Bohaterowie" akt to żywi ludzie i traktowanie ich jako danych z ewidencji jest wobec nich uwłaczające, niezależnie od wyniku archiwalnych poszukiwań. Dlatego też, wbrew temu, co wynika z artykułu, uważam, że nie można pozostawić wszystkiego w rękach archiwisty. To myślenie zmierza do tego, by odebrać człowiekowi prawo do głosu i obrony, skoro przemówią za niego dokumenty.

Autorzy piszą o precyzyjnym zorganizowaniu, funkcjonowaniu, wewnętrznej kontroli itd. samych służb. Odnoszę wrażenie, że dla nich, badaczy, konkretny człowiek jest tak samo nieważny, jak dla tamtych funkcjonariuszy, którzy wykorzystywali go do swoich celów (wiem, czasami się na to godził). Dla funkcjonariuszy był "źródłem informacji", którego nawet nie trzeba było uświadamiać, że nim jest, bo o tym decydował oficer SB. Dla badaczy jest autorem tekstów i zdarzeń, które są do odnalezienia w archiwach. Przy czym, sugerują autorzy, archiwa są nieomylne i badacze z nich korzystający też (z krytyki tekstu Krzysztofa Kozłowskiego i Jana Widackiego "Niepamięć i beztroska", "TP" nr 24/06, można przecież wywnioskować, że poza pracownikami IPN nikt się na zagadnieniach funkcjonowania służb nie zna i, co za tym idzie, nie ma prawa się wypowiadać). Trudno też, wiedząc sporo o czasach PRL, przyjąć zdanie: "A czy można było nieświadomie pobierać pieniądze, dostawać prezenty albo np. paszport?". Nie wydaje mi się słuszne stawianie w jednym szeregu przyjmowania pieniędzy i starania się o paszport. Czy każdą rozmowę w kontekście starania się o paszport należy uważać za współpracę, a otrzymanie go było zawsze nagrodą?

Nie chcę powiedzieć, że archiwa są nic niewarte, lustracja niepotrzebna, postawy tak różnorodne, że niemożliwe do oceny, że nikt nie współpracował świadomie i cynicznie. Myślę tylko, że najnowsza historia wymaga więcej pokory. Szczególnie od badaczy, którzy pretendują do miana jedynych zdolnych i uprawnionych do jej oceny.

JUSTYNA STARZYŃSKA (Lublin)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006