Targi Wyobraźni

Książka dla dzieci przestała być opowiastką powierzoną do zilustrowania grafikowi. „Nowa” książka jest stymulującym wyobraźnię dziecka konceptem. Autor to już nie miła ciocia wyposażona w ryzę papieru i wieczne pióro - to raczej rodzaj iluzjonisty. W Bolonii czuje się, co znaczy prymat kultury obrazkowej nad słowem.

20.04.2003

Czyta się kilka minut

Wczesnym rankiem wypijamy szybkie cappucino i maszerujemy przez miasto w kierunku Targów. Ciepło, wiecznie zielone drzewa i szpalery tui na tarasach spra-wiąją wrażenie, że wiosna w pełni, ale platany pokryte zaledwie bladozielonymi pączkami. Bolonia udekorowana jak na pacyfistyczny karnawał - w oknach tęczowe flagi z napisem „PACE”, przechodnie noszą w klapach tęczowe wstążeczki... Mijamy osiedle betonowych mrówkowców i wkraczamy na tereny targowe. 16 ogromnych, parterowych hal zapełniono książkami. Wyłącznie dla dzieci.

Wilkoń i inni Polacy

W hali głównej powiększony plakat Józefa Wilkonia - biało-czerwony ptaszek przysiadł na zębatych flankach bolońskiej architektury. „Polonia a Bologna” głosi napis. Polska jest gościem honorowym Targów i rzeczywiście, polskiej obecności nie sposób nie zauważyć. Tuż przy wejściu - ekspozycja ilustracji polskiej ostatniego dwunastolecia. W centralnym miejscu, ponad okrągłą wyspą z żółtego piasku zawisły stalowe ryby Wilkonia. Artysta - najsławniejszy bodaj na Zachodzie polski ilustrator - od wielu lat zajmuje się także rzeźbą, jego blaszane ryby, drewniane psy i małpy zdobią japońskie muzea.

Eksponowane na wystawie prace 47 rodzimych ilustratorów zostały nagrodzone w krajowych i zagranicznych konkursach graficznych, toteż ich jakość nie przynosi nam wstydu. Dyżurujący na stoisku zbierają spontaniczne pochwały, towarzyszący wystawie „Almanach Polskiej Ilustracji” (25 euro) dobrze się sprzedaje, a cały nakład plakatu z biało-czerwonym ptaszkiem roz-szedł się w dwa dni.

Tuż obok organizatorzy umieścili forum dyskusyjne, „Illustrator's Cafe”, gdzie parokrotnie w ciągu dnia odbywają się seminaria i panele dotyczące sztuki książki. Krąg spiętrzonych amfiteatralnie podestów otacza „arenę”, na której siedzą zaproszeni goście. Polscy ilustratorzy okupują te arenę dwukrotnie - najpierw za sprawą seminarium „Ilustracja polska - Rozważna, czy Romantyczna?”, potem z okazji benefisu Wilkonia.

Blisko siedemdziesięcioletni artysta jest na Targach oblegany niczym Claudia Schiffer. W „Illustrator's Cafe” zabrakło miejsc i publiczność tłoczy się na stojąco. Wilkoń burzy ułożony przez organizatorów program, przejmuje mikrofon i z pominięciem tłumacza, po francusku, opowiada anegdoty. Wyjmuje z kapelusza pokaźnych rozmiarów zawiniątko i z lnianej szmatki wyłuskuje 11 przepięknych kaczuszek z brązu (własnego autorstwa). Ustawia je w długi szereg, od największej do najmniejszej. Ostatnia kaczka niesie na grzbiecie małe kaczątko. „Zawsze je zabieram w podróż - opowiada - co irytuje pracowników ochrony lotniska, bo obecność kaczek w moim podręcznym bagażu wzbudza czułe detektory metalu. Myślą, że to bomba i na koniec pytają wściekli: Dlaczego podróżuje Pan z KACZKAMI? A ja wtedy odpowiadam: Bo nie mogę podróżować ze słoniem. Słoń nie potrafi latać!”.

Książki ilustrowane przez Wilkonia można zobaczyć na Targach w stoiskach francuskich, szwajcarskich, japońskich... nie ma ich tylko u polskich wydawców. Ten paradoks łatwiej zrozumieć, kiedy porówna się jakość retrospektywnej wystawy ilustracji polskiej z komercyjną ofertą wydawniczą rodzimych oficyn. WSiP, Granna, Muchomor, Znak, Nasza Księgarnia i Media Rodzina of Poznań prezentują profesjonalny poziom, ale w gronie obecnych w Bolonii wydawców znaleźli się i tacy, którzy hołdują strasznej, postdisneyowskiej stylistyce, na dodatek w na poły amatorskim wydaniu. Tylko wąska alejka dzieli w Bolonii polskich wydawców od polskich grafików. Kiedy nasi wydawcy przekroczą tę alejkę?

Polska jest obecna na Targach w dwóch miejscach. Obok wspomnianej dużej (336 metrów kw.) Wystawy Polskiej Ilustracji w hali głównej, istnieje tak zwana Ekspozycja Narodowa, w skład której wchodzą: komercyjna prezentacja wydawców, rodzime multimedia, kawiarnia i stoisko, na którym ilustratorzy prezentują swoje, kilkaset prac liczące, archiwum, a także makiety książek jeszcze nie wydanych. Na stoisko ilustratorów przychodzą z ofertą współpracy wydawcy z Francji, Hiszpanii, Kanady, Korei... Jedna z ilustratorek, która przyjechała z trzymiesięcznym niemowlęciem, udziela informacji karmiąc dziecko bujną piersią.

Idea i obraz

Książka dla dzieci przestała być opowiastką powierzoną do zilustrowania grafikowi. „Nowa” książka jest stymulującym wyobraźnię dziecka konceptem (i nie mówię tu o książkach z dziurką, oczkami czy piszczącym guziczkiem, których w Polsce pełno!). Tekstu zazwyczaj zaledwie parę linijek, ale przekaz jest bardzo czytelny - aczkolwiek pochodzi nie tyle z literatury, co ze zwizualizowanej na papierze IDEI.

Autor książek dla dzieci to już nie miła ciocia wyposażona w ryzę papieru i wieczne pióro - to raczej rodzaj iluzjonisty. Moneta, koralik czy skrawek papieru staje się pretekstem do opowiedzenia historii środkami czysto wizualnymi, jednak z nieodzownym suspensem. W Bolonii czuje się, co znaczy prymat kultury obrazkowej nad słowem. Dziecko nie musi czytać książki, aby ją „przeczytać”. Wystarczy, że przyjmuje zaproszenie do inteligentnej zabawy w wyrafinowanej, estetycznej oprawie.

Do wielu stoisk ustawiają się kolejki młodych ludzi z teczkami. To ilustratorzy, którzy szukają wydawcy. Inaczej niż w latach ubiegłych, oferują nie tylko próbki swojego stylu, ale całe książki - wydrukowane na laserowych drukarkach, gotowe do produkcji... W holu głównym jest też specjalna ściana, na której każdy grafik przypiąć może swoje „demo” - próbkę rysunku i kontakt (dla wydawcy).

Co roku w Bolonii wystawia się ilustracje z całego świata, w dwóch kategoriach - fiction (bajki, beletrystyka itp...) i non fic-tion (ilustracja encyklopedyczna, edukacyjna, dokumentalna). Jury bolońskie z kilku tysięcy nadesłanych prac wybiera kilkadziesiąt, które są eksponowane na Targach i reprodukowane w dwóch grubych katalogach. I tu niespodzianka - w tym elitarnym gronie znalazły się dwie Polki, studentki uczelni plastycznych: Marzena Łukaszuk z łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych i Marta Mielczar-ska z Jeleniej Góry. O konkursie bolońskim dowiedziały się pocztą pantoflową, szczegóły znalazły w internecie.
Francuzi, Hiszpanie, Amerykanie

W gronie ilustratorów układamy „Listę Targowych Przebojów” - dziesięć najpiękniejszych książek z oferty wydawniczej całego świata. Z kilkudziesięciu „nominacji” wyłania się czołówka. Trzy wydawnictwa, których tytuły powtarzają się najczęściej, to francuski Rouergue, hiszpańska Media Vaca i amerykańska The Creative Company (zabawne, że dwa pierwsze wydawnictwa mają w swoim logo wizerunek krowy!).

Francuzi podobają się najbardziej - ich narodowa oferta en bloc prezentuje poziom mistrzowski. Są niezwykle twórczy zarówno w sposobie ilustrowania, w typograficznym opracowaniu książki, jak i w warstwie merytorycznego przekazu - to do nich należą najśmielsze, prowokacyjne koncepty.

Książka „Messieurs Propre” (o porządkach w domu) została zilustrowana postaciami zbudowanymi z gumowych rękawiczek, mopa, szczotek, ściereczek, gąbek itp... „Moi przyjaciele” i „Moja rodzina” to krzesła o najróżniejszych kształtach, uczłowieczone przez ilustratora i opatrzone śmiesznymi, ni to krzesłowatymi, ni to ludzkimi nazwiskami. Dziecko uczy się rozpoznawać żart językowy, grę konwencji.

Hiszpańskie wydawnictwo Media Vaca zdumiewa wizualną ascezą i prostotą. Książki drukowane na zgrzebnych, grubych papierach, jedynie dwoma kolorami, są tak wysmakowane, tak konsekwentne w artystycznych wyborach, że polscy ilustratorzy pielgrzymują do hiszpańskiego stoiska. Ta surowa grafika wydaje się podobna do Polskiej Szkoły Ilustracji z lat 60. i 70. Siła ówczesnej polskiej ilustracji brała się z poligraficznej mizerii - graficy musieli posługiwać się prostymi środkami, bo na inne nie pozwalała siermiężna jakość druku i papieru. Hiszpańskie wydawnictwo czterdzieści lat później sięga po te same środki, ale nie z konieczności tym razem, a ze świadomego wyboru.

Zupełnie inna jest amerykańska oficyna The Creative Company: samotna wyspa książki artystycznej pośród morza amerykańskiej komercji. To oni przed paroma laty wydali słynnego „Czerwonego Kapturka” Sary Moon - książkę bez tekstu, będącą zbiorem czarno-białych fotografii, gdzie wilk jest przedstawiony pod postacią czarnej limuzyny... Ta metaforyczna książka ma swój ponury erotyczny podtekst i jest bardzo przejmującą interpretacją bajki pana Perrault. „Kopciuszek” zilustrowany w manierze art deco też robi wrażenie: złe siostry uczesane na „polkę”, niczym kobiety z grafik Bruno Schulza... książę w czarnym fraku, z wypomadowanymi włosami... Pierwszy w historii Kopciuszek, który tańczył na balu lambethwalka i shimmy! Nie dziwi honorowe wyróżnienie przyznane wydawnictwu na tegorocznych targach w kategorii fiction.

Bez szmiry i tandety

Najlepiej prezentują się w Bolonii te wydawnictwa, które mają rozpoznawalny wizerunek, osobny styl. Niektóre narodowe stoiska mają swoją specyfikę - Skandynawowie są przaśni i ekologiczni, Francuzi odważni i awangardowi, Hiszpanie ekspresyjni. Z krajów Europy Wschodniej, poza Polską, zwracają uwagę tylko Czesi i Słowacy. Nasza oferta wydawnicza jest pokaźna, ale zatomizowana - nie ma wyraźnego oblicza. Każda książka inna, wszystkiego po trochu. A przecież raz wykreowana marka sprzedaje się sama, prawem serii... Niektóre wydawnictwa „dorosłe” dopracowały się takiego czytelnego wizerunku (Czarne, słowo/obraz terytoria, Noir sur Blanc) ale tu ich nie ma, rzecz jasna.

Książka jest jak konfekcja - istnieje haute couture, istnieje pret a porter, są też bazary i second handy. Są wydawcy, którzy celują w masowego widza, i oficyny niszowe, wydające książki dla wąskiego grona. Pomimo że Targi bolońskie są imprezą stricte komercyjną, niewiele tu tandety i szmiry, która, jak głosi uparcie upowszechniana herezja, ma się jakoby najlepiej sprzedawać.

W prasie huczy od artykułów o śmiercionośnym zapaleniu płuc. Czujemy się trochę nieswojo, widząc recepcjonistki w maskach chirurgicznych. Stoiska azjatyckie rzadziej jakby odwiedzane... Wszystkie zmory i grzechy świata odzwierciedlają się także w dziecięcej literaturze. Jestem zaskoczona ilością tak zwanych „kłopotliwych tematów”, jakie znajduję w książkach tu eksponowanych: śmierć, lęki, przemoc, wypróżnianie, nagość, homoseksualizm, uprzedzenia rasowe, upośledzenia umysłowe... Dziwi mnie nie tyle rodzaj tematów, ile podziwu godna umiejętność opowiadania o nich z taktem i kulturą.

Podoba mi się też duch przekory i absurdu obecny w wielu książkach - choćby taka (prześmiesznie ilustrowana) seria dla przedszkolaków: „Gdyby Pies mieszkał w muszelce...”, „Gdyby ptak miał trąbę...”, „Gdyby Czerwony Kapturek był syreną...” („...pachniałby trochę rybą i żaden wilk by go nie tknął” - tak brzmi jedna z wielu wersji tego zdania). Wyobraźcie sobie książki o dziecku, które nie lubi być całowane... ochłopcu, który nigdy nie zamykał drzwi do lodówki... o takim, który bał się toalety i o innym, który postanowił chodzić z papierową torbą na głowie. Dziesiątki, setki, tysiące fabuł - Targi Wyobraźni, ogromny kreatywny potencjał skumulowany w jednym miejscu na potrzeby małych ludzi.

Na stoisku niemieckim znajduję reprint słynnego zbioru wierszyków dla dzieci doktora Heinricha Hoffmana - „Der Struwwelpeter”. Ich lektura dobrze ilustruje radykalną zmianę, jaka dokonała się na przestrzeni ostatnich 150 lat w sposobie wychowania dzieci. Niemal każdy wierszyk kończy się wizerunkiem dziecięcego grobu lub trumienki; spoczywają w nich te dzieci, które kaprysiły przy jedzeniu albo nie słuchały matki. Wychowawcy obcinają wielkimi nożycami paluszki krnąbrnym chłopcom, którzy bawili się zapałkami, niegrzeczna Emilka płonie żywym ogniem i tylko koty po niej zapłaczą, a kochający ojciec okłada synka batem... W duchu dziękuję Opatrzności, że urodziłam się w porę.

*

Po czterech dniach Targów jestem kompletnie oszołomiona. Znika w skrzyniach nasze pomarańczowo-fioletowe stoisko. Odlatuję z Bolonii z nadbagażem - dziewięć kilo książek i katalogów. Na lotnisku uśmiecham się do innych podróżnych objuczonych siatami z napisem „Bologna - Fiera del libro”. Rozpierzcha się po świecie armia infantylnych starych pierników, którzy nigdy nie wyrośli z książek dla dzieci.

Organizatorami ekspozycji polskiej na 40. Targach Książki dla Dzieci w Bolonii byli: Ministerstwo Kultury, Instytut Adama Mickiewicza w Krakowie (katalogi praw autorskich, spektakl „Lokomotywa”, spotkania z dziećmi), Fundacja Kultury, Polska Izba Książki (Biuro prasowe, seminaria, katalog wydawców), Agencja Promocyjna OKO (strony internetowe), Sekcja Ilustratorów Związku Polskich Artystów Plastyków (wystawa ilustracji i seminaria). Ekspozycji towarzyszyły: „Almanach Ilustracji Polskiej”, katalogi autorów, katalog wydawców, katalog konkursów graficznych „Pro Bolonia” w wersji papierowej i CD, „demo” ilustratorów w wersji papierowej i CD, „Bestiarium” Józefa Wilkonia, plakaty „Lokomotywa” i „Polonia a Bologna” oraz Kanon Książek dla Dzieci i Młodzieży.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2003